Tegoroczny XIX Międzynarodowy Festiwal Teatrów Plenerowych i Ulicznych (Feta) mimo rozkapryszonej pogody przyciągnął jak zwykle tysiące widzów. Teatr zagrany w otwartej, pięknie skomplikowanej przestrzeni Gradowej Góry szybko został oswojony. Każdy znalazł bliską mu scenerię, temat, wyobraźnię.

Feta 2015Od początku projekt tegorocznej Fety postawił widza w aktywnej roli. W symultanicznym spektaklu niemieckiego teatru Titanick widzowie wędrowali między scenami rozsianymi w parku, próbując zrekonstruować w całość złożone cząstki małych, sennych, plenerowych wizji, każdy w swojej drodze wyobrażeń. Taki początek . A potem każdego dnia kolejne ruchome obrazy .
W plenerowym teatrze bezpośrednim jest ta niezwykła możliwość, że odczytywanie teatralnych konceptów staje się ciekawą wędrówką , w której nie jesteśmy samotni, ciągle jest obok ktoś inny. Zerkamy na siebie poprzez czytanie sztuki. To wspaniale również widać, kiedy korowody widzów wędrują na kolejne bastiony, albo wąską, prostopadłą ścieżką wspinamy się skrótem na Majdan, lub też przecinając placyk z kwadratem kwitnących róż, wracamy do parku. Publiczność podczas Fety działa szczególnie. Siadamy naokoło aktorów i ten wycinek ze świata nazywanego w parku teatrem, traktujemy jako swoją część życia. Przejście w teatr uliczny pozwala bowiem zobaczyć jak bardzo my, widzowie, potrzebujemy się, żeby się śmiać, złagodnieć, otworzyć na spontaniczne przeżycie.

Feta 2015

Obok festiwalowych sztuk monumentów, jak na przykład francuski „Waterlitz” Generik Vapeur czy „By the Wall”, intensywny teatr strumienia działań niekonsekwentnych czeskiej grupy Continuo, można było zatrzymać się w klimacie prostych opowieści wyrażanych oszczędnym tworzywem teatralnym.
W taki właśnie sposób hiszpańscy aktorzy La Industrial Teatrera w sztuce „De Paso” zobrazowali drogę ludzkiego życia, od narodzin do wieczności, od przebudzenia wszystkich pragnień. Zachwycili. W szczerej, zarazem bardzo dyskretnie teatralizowanej zabawie, dwoje klownów żywiołowo zaprosiło widzów do współuczestnictwa w ich historii, co zresztą było celem wielu innych działań artystycznych Fety, jak choćby poszukiwania słoweńskiego Kud Ljud w tajemniczej, różowej „The Invasion”.
Natomiast Hiszpanie w wyrazistej poetyce pantomimy pokazali, że tematem, który absorbuje nas trwale i nieskończenie jest po prostu samo życie, jego pełny smak w powtarzających się po kolei odwiecznych schematach, które za każdym razem przeżywamy, jakby zaistniały po raz pierwszy. W prostej scenografii poczuliśmy się wszyscy razem – jak w stoickiej teorii życia jako teatru – aktorami, powołanymi do realizacji swoich ról we wszystkich ogniwach ludzkiej egzystencji – rozwoju, miłości, trudu, siły przypadków i ostateczności. Dwoje bohaterów, którzy pośród wszystkich innych spotykają właśnie siebie, świetnie rozciągnęli przed nami tę szansę – niepowtarzalne, wzajemne spotkanie do końca. Każdy etap spektaklu stanowił zarazem etap widzów – aktywizowani przez aktorów daliśmy się porwać tej przygodzie życia i miłości, tańcząc z aktorami, śpiewając, klaszcząc, uczestnicząc po prostu w grze, a nawet zapominając o niej. Aktorzy wirowali, smutek znikał w uśmiechu, radość życia okazywała się silniejsza niż ulotność, a jeśli ulotność to przyjmowana z pogodą – tylko charakteryzacja i rekwizyty przypominały, że wszystko to prawdziwa wspólnota teatru. A więc i życie jako powtarzająca się sztuka. Publiczność długo jeszcze po zakończeniu widowiska otaczała plan sceny, chcieliśmy przedłużyć ten poetycki wymiar komunikacji, porozmyślać.
Podobne wrażenia przyniósł portugalsko – niemiecki Teatro So w spektaklu „Somente”. I znów, niewymuszona, często wykorzystywana w sztuce ulicznej aktorska figura szczudlarza w charakterystycznym białym makijażu. Tym razem nad niezliczoną publicznością przechadzał się lub przesiadywał na ławce samotny, starszy człowiek. Dlaczego ciągle sam? Oto niepokojący temat naszej codzienności. Ale w teatrze bezpośrednim, my, widzowie, zawsze jesteśmy jego częścią, a więc szansą spontanicznej, czystej improwizacji, przełamującej wszelki opór w interakcji. I to jest właśnie uniwersalna wartość sztuki. Samotność bohatera spektaklu zmniejszyła się na wyciągnięcie ręki aktora. Fantastycznie wkroczyli w sztukę „Somente” widzowie zaproszeni na wspólną , sceniczną ławkę. Być może kiedyś – jak wyobcowana postać ulicznego teatru – też będą na kogoś długo czekać. Wybrani do towarzystwa samotnego artysty stali się jednocześnie figurami szerszej refleksji o potencjale bezinteresowności i przełamywaniu izolacji w ludzkiej przestrzeni. Siedzieli przez moment razem, mały chłopiec machał nogami, przygryzając bułkę, dorosły żartował i uśmiechał się. Potem widzowie zostali sami, aktor wyszedł z kręgu, zmywając po drodze teatralne farby. Wracał do ludzi? Musimy być uważni, maski mogą boleć, choć identyfikują przede wszystkim teatr. Można było to również zobaczyć w sztuce „Droogland” holenderskiej grupy Het Houten Huis, gdzie kozie maski nadając dodatkowe znaczenia ludzkiemu zmaganiu i bezradności postaci, okazywały się zarazem przeszkodą do porozumienia się, zamknięciem, powodem konfliktów. Takie emanacje rekwizytu teatralnego są trochę niepokojące, bo przecież w teatrze ulicy uczestniczymy codziennie, a wszystkie spektakle Fety zapraszały nas do takiej właśnie przechadzki.

Teatr w klatce

Mocnym akcentem tegorocznego Festiwalu był niesamowity eksperyment goszczącego po raz pierwszy w Gdańsku francuskiego teatru Compagnie Kumulus. Trzygodzinny spektakl „Les Squames” zagrany w zamkniętej klatce przeprowadził, można powiedzieć, kulturową terapię. Tytułowe squames to humanoidy, odnalezione w górach Europy Środkowej w latach 70. ubiegłego wieku, wegetarianie, żyjące w stadach, z ludzką cechą wstydliwości. Hierarchiczna organizacja człekopodobnego stada pozwala na odcięcie się od ich największych wrogów: człowieka i współczesnej cywilizacji. Tyle fikcja, która stała się kanwą całego przedstawienia. Miało się bowiem nieodparte wrażenie, że grupa aktorów w perfekcyjny sposób badała swoich widzów. To właśnie można było nagle odkryć podczas tego hipnotycznego seansu – wzajemne zoo. Spektakl ten, w którym wszyscy -squames, strażnicy, narratorzy – byli aktorami, wzbudzał u odbiorców silne emocje.

Feta 2015

W pewnym momencie można było nawet odkryć, że to nie aktorów oglądamy, a siebie samych naokoło klatki. Rytuał życia człekopodobnych istot powoli zaczynał być prawdziwą historią, bo uczłowieczony squame, mimo że żył rytmem swojego stada, wciągał w relacje. Długi czas obserwacji zacierał granicę, pojawiały się różne reakcje widzów: śmiech, złość, wzruszenie ramion, drażnienie ludzi – zwierząt, zaciekawienie, a wreszcie pytanie, czy to na pewno wszystko artystyczny zamysł? Koloryt parku Centrum Hewelianum dodatkowo podsycał naturalność tego wymownego, teatralnego zjawiska, a dźwięki, okrzyki stada docierały rozległą przestrzenią do wielu miejsc obecności w zakamarkach Gradowej Góry. Ten spektakl przyniósł niepokój – czego w sobie jeszcze nie znamy?
No i jeszcze cudowny, delikatny kontrapunkt Teatru Pinezka w zbiorze wszystkich marionetek trzydziestopięciolecia jubileuszowej sztuki „Marionetarium Clowna Pinezki”. To, co w sobie pamiętamy, przeżycie ukrytego dziecka.

Tegoroczna Feta wróciła do form tematycznych, choć przecież ciągle w barwnej konwencji teatru na żywo, teatru zabawy, teatru dotykalnego. Widz z jednej strony potrzebuje opowieści, a z drugiej strony przeżyć, tego charakterystycznego zatracenia się w paradoksie gry, beztrosce czystej sztuki.

Trudno oderwać się od klatki, ale pojawiła się ulga, kiedy uśmiechnięci aktorzy wychodzili z niej, razem z widzami.

Tekst: Joanna Szymula