Rycerska to moja ulica, a 10 to numer kamienicy, w której mieszkałam od urodzenia. Moja babcia, wraz z synami zamieszkała tam tuż po wojnie.

Razem z babcią wprowadzili się tam państwo Kusio i państwo Jasik. Te rodziny tchnęły w kamienicę nowe życie. Pan Kusio był nieformalnym dozorcą i bardzo pilnował porządku, dzięki czemu wszędzie było czysto.
Ja się w tym domu urodziłam jako pierwsza. Na parterze mieszkała córka państwa Jasików, która miała dwóch synów i w sumie to były wszystkie małe dzieciaki tam mieszkające.
Nasz korytarz był tak wielki, że rodzinne imprezy typu wesela i chrzciny też się tam odbywały. Tańczono tam i bawiono się, o czym wiem tylko z opowiadań. My, dzieciaki też się na nim bawiliśmy. Kiedy padał deszcz to można było grać w badmintona, w piłkę, albo na schodach bawić się zabawkami. A schody były piękne. Kręcone, rzeźbione i takie majestatyczne.

Co prawda ówczesna administracja ciągle je malowała farbą olejną na przedziwne kolory, ale i tak były piękne. Piękny był też sufit, dla mnie (wówczas dziecka), było to odbicie nieba. Nieraz leżeliśmy na podłodze i patrząc w sufit wymyślaliśmy historyjki związane z naszą obecnością w tym niebie.

Na ścianach były kafelki. Ojciec mi opowiadał że są stare, wartościowe i bardzo ważne. Ta holenderska ceramika na każdym kafelku miała swoją historyjkę, a my układaliśmy do nich swoje małe fantazje.

Niestety kafelkami interesowało się wielu ludzi. Ciągle zaglądał ktoś obcy, przychodziły jakieś małe wycieczki. No i kafelki zaczęły znikać powoli. Pan Kusio bronił tego naszego skarbu jak mógł i pewnie gdyby nie on to by szybciej je rozkradli. Mówiło się u nas, że Miasto też coś tam wydłubało z tych ścian, bo podobno w ratuszu można było je oglądać. ale nie wiem czy to prawda. Pod schodami były drzwi i takie pomieszczenie, które było naszą dodatkową komórką. Piwnica była straszna. Jak lochy ciemna, ceglana i przerażająca dla dzieci.

Ja z rodzicami mieszkałam na drugim piętrze po lewej stronie.

Dzisiejsze duże pomieszczenie było podzielone na pół i jeszcze raz na pół. Po lewej stronie był mój pokój, przez który przechodziło się do łazienki, po prawej stronie była ciemna kuchnia, a rodziców sypialnia miała okno z widokiem na winiarnię.


Rycerska to ulica znajdująca się w samym centrum, a jednak na uboczu. Żaden taksówkarz nie wiedział gdzie jest nasza ulica.
Wystarczyło wyjść za przysłowiowy róg, a już była lodziarnia Miś (dop. red: dzisiaj “Znane smaki” przy ul. Tartacznej), Długie Pobrzeże, a latem Jarmark Dominikański.
W czasach stanu wojennego naprzeciw naszego domu stały czołgi. Ludzie uciekali na nasz korytarz, który z placu zabaw stal się wtedy schronieniem. Blokowało się drzwi od środka i było bezpiecznie.
Jedni się wyprowadzili, przyszli inni, ale państwo Kusio byli zawsze. Nowi mieszkańcy też się zintegrowali i dalej byliśmy razem „jedną rodziną”. Letnimi wieczorami dorośli siedzieli na zewnętrznych schodkach. Były opowiadania i śmiechy, a dzieciaki się bawiły. Prawdziwa sielanka!
Rycerska 10 po latach…
Czas leciał. Szkoła, która była tuż obok, nowe znajomości, spotkania z dziećmi z innych okolic…
Niby taka ulica na tzw. końcu świata, ciemna niezaludniona. Ale nigdy się tam niczego nie bałam, bo ludzie się znali. Boczne ulice takie jak Grodzka czy Sukiennicza miały swoje życie i swoich mieszkańców, ale i tak wszyscy się znali, i w razie potrzeby zawsze była pomoc.
Przyszedł czas kiedy jedni się rodzili, inni umierali, ale ważna dla kamienicy rodzina państwa Kusio była zawsze.
Z czasem nastali kolejni lokatorzy, którzy już nie dbali o wygląd starej kamienicy, a wręcz ją niszczyli. Pan Kusio już był starszym panem i nie dawał rady pilnować wszystkiego.
Tu na Rycerskiej, urodził się mój syn. Wyjechałam. Została tam moja mama, już bez taty. A potem mama też odeszła.
W naszym mieszkaniu zamieszkała córka państwa Jasik, pani Krysia, która wcześniej wyprowadziła się z naszej ulicy. Wróciła na “stare śmieci” i niejednokrotnie podkreślała, że tylko w naszej kamienicy czuje się jak w domu.
Mieszkała tam do końca. Jej też już między nami nie ma, tak jak i państwa Kusio.
Niby taka ulica na końcu świata, a jednak była domem dla wielu i rodziną dla innych…
Tekst: Ewa Matuszewska
Stanisław Kusio był moim dziadkiem. Mieszkałam z nimi na Rycerskiej przez kilka lat. Potem, wraz z pójściem do szkoły, musiałam się wyprowadzić. Ale zawsze wracałam w każdy wolny dzień. To tam zawierałam pierwsze przyjaźnie i przeżywałam pierwsze zakochania. Rycerską zawsze postrzegałam jako swój rodzinny dom. Na kręconych schodach bawiłam się w dom mody. Jak zaczął się remont Rycerskiej i pojawiły się o tym artykuły, pod jednym nich przeczytałam, że to wina mieszkańców, że została z Rycerskiej taka ruina. Strasznie mnie to oburzyło. Za moich czasów było czysto, mieszkańcy dbali o lokale i klatkę własnymi siłami. Pamiętam, że administracja nigdy nic nie robiła. Wykupić mieszkania również nie było można. Ale to wszystko było za czasów jak żyli starsi mieszkańcy z pokolenia mojego dziadka i ich dzieci. Potem już faktycznie Rycerska popadała w ruinę.
Katarzyna