Olga Debicka: Czekała na mnie przy centrum handlowym. A ja pomyliłam numer telefonu. I po prostu jej nie ma. Zgubiłam swoją bohaterkę. Nie wiem, gdzie jest. Może dojedzie, bo śnieg stopniał.

Olga Dębicka

Tak rozpoczęło się spotkanie z Olgą Dębicką, które odbyło się 25 stycznia w Filii Gdańskiej. Słowa zupełnie jak książki. I coś w tym jest, bowiem autorka jest pisarką i dziennikarką. Spotkanie było poświęcone promocji jej książki ,,Fotografie z tłem. Gdańszczanie po 1945 roku’’, wydanej przez słowo/obraz/terytoria. Jest to zbiór reportaży, pierwotnie wydany w 2003 r., w wersji poszerzonej i uzupełnionej. Najnowsze wydanie ma podwójną duszę. Niesie w sobie swoją własną historię oraz historie tych, którzy już dawno odeszli. Tak opisuje to sama autorka:

Zrządzeniem losu ta książka odeszła tak jak oni, jej bohaterowie. Skład książki uległ uszkodzeniu na płytach CD w wydawnictwie słowo/obraz/terytoria, kiedy po latach odzyskałam prawa autorskie i chciałam ją ponownie wydać. Zachowały się jedynie pliki word po redakcji w komputerze. Tymczasem bohaterowie z książki na przestrzeni ponad dziesięciu lat kolejno odchodzili. Odwiedzałam ich w szpitalach, a potem żegnałam na pogrzebach, utrzymywałam kontakty z ich potomkami w Polsce i za granicą.

O czym zatem jest ta książka, która przeszła literacką reinkarnację?  To opowieść o gdańszczanach, zarówno tych, którzy musieli opuścić miasto po 1945 r., jak o tych, którzy wtedy do Gdańska przyjechali. Opowieść o ich losach spaja wspólny fundament: wojna. Odcisnęła ona w sercach bohaterów trwałe piętno, które kłaść się będzie cieniem pamięci jeszcze na losach ich potomków. Jednym z bardziej wzruszających fragmentów tej księgi ludzkich losów jest,, Modlitwa za dorosłe dzieci’’. Została ona napisana przez Marię Chodnikiewicz, żołnierkę AK, sanitariuszkę i łączniczkę VII Dywizji Wileńskiej.  Na trzy lata przed swoją śmiercią, napisała wzruszające słowa, które tchną duchowością, wrażliwością i zrozumieniem świata. Trzeba również wspomnieć o historii Charlotty Gertrudy Treder, mającej dwa znamienne symbole: gałązkę białego bzu i słowa ,, Frau, komm’’. Oto fragment jej wspomnień:

– Siedzieliśmy w gruzach domu przy Jäschkentallerweg. A Helmut koniecznie chciał zapisać na papierze nuty spalonej „Suity Polskiej”. By nie zapomnieć. Ale nie było ani pióra, ani tuszu, ni zeszytu nutowego. Znaleźliśmy w ruinach jakieś serwetki, trochę papieru śniadaniowego, toaletowego i połamany ołówek. – Słuchaj, Bibi – powiedział Helmut – ja naostrzę ołówek, a ty wyrysuj pięciolinie”. Zamknął oczy i dzwoniąc palcami o rynnę, wystukując takt w kawałek mebla, dyktował. I tak z popiołów odtworzył akord po akordzie „Suitę Polską”. Na koniec spiesznie podpisał: A la kujawiak, tempo nie za wolne.

Podczas spotkania Olga Dębicka opowiadała o nowych fragmentach w książce:

Ja trzymałam się od początku misji archiwizowania ludzkich losów, aby je uratować przed zapomnieniem.  Większość z moich bohaterów odeszła, towarzyszyłam im w ostatnich godzinach, bo łączyła nas głęboka przyjaźń. Postanowiłam, że zrobię wszystko, aby ich historie były pamiętane. W najnowszym wydaniu dodałam ponad 50 stron nienapisanych wcześniej wspomnień. To m.in. historia Charlotty Treder i jej męża Helmuta Hubertusa Deglera. Uwzględniłam także losy potomków moich bohaterów, bowiem z wieloma kultywuję przyjaźń.

Słuchając opowieści autorki o jej przywiązaniu do swoich bohaterów, gdzie wiele słów niosło w sobie głębokie emocje, takie jak: radość, zaskoczenie, boleść czy tęsknota, nie można było oprzeć się wrażeniu, że historia autorki z początku spotkania o zgubieniu swej bohaterki była niejako flirtem z przybyłą publicznością. Jak bowiem Dębicka może zgubić bohatera, skoro od ponad 20. lat z poświęceniem, wytrwałością oraz bezgranicznym uczuciowym oddaniem zapisuje na kartach losy tych, którzy powoli nas opuszczają.

Fragment historii jednego z bohaterów Fotografii z tłem – Henryka Jabłońskiego, opisuje jego dawne życie, gdy jeszcze nazywał się Helmut Degler i przedstawia szczególną scenę:

Zobaczył ją przez dziurkę w kurtynie. Przed koncertem lubił ocenić atmosferę na widowni: czy wszystkie miejsca zajęte, czy publiczność elegancko ubrana. Charlotta miała na sobie czerwoną sukienkę. Bardzo rzucała się w oczy. Rozpuszczone kasztanowe włosy opadały na ramiona. „Jakaż ona śliczna!” – zachwycił się. Po koncercie Helmut wybiegł z garderoby do wyjścia w nadziei, że mu nie ucieknie.

Parafrazując powyższe słowa – jakaż ta książka niezwykła! Warto po nią sięgnąć z nadzieją, że już nam nigdy nie ucieknie.

Podziękowania dla Danieli Radowicz z Filii Gdańskiej

Tekst: Dominika Ikonnikow