Wiosną 2015 r. w moim apartamencie na Piwnej zawitała pani Dagmara (Kalle) Nirrrau. Celem jej wizyty było odwiedzenie miasta, w którym się urodziła podczas II wojny światowej. Z mojego pozornie zwyczajnego spotkania narodziła się niezwykła znajomość, a jej owocem stały się wspomnienia dawnej Gdańszczanki…

Wspomnienia Gdańszczanki - ulica Kartuska 141

Już podczas rozmowy w drodze z lotniska padł adres: ulica Kartuska 141. Pani Dagmara koniecznie chciała zobaczyć dom, w którym spędziła pierwsze lata swojego (smutnego) dzieciństwa. Następnego dnia panią Dagmarę i jej wnuczkę Paulinę zaprosiłam na spacer po Gdańsku. To była wędrówka szalenie emocjonalna nie tylko dla moich gości, a kulminacją była wizyta przy ul. Kartuskiej 141. Jak się na miejscu okazało, budynek jest opuszczony, a my mogłyśmy wejść na podwórko…

Ulica Kartuska 141

Zanim pani Dagmara przyjechała do Gdańska (pierwszy raz od wojny), szukała w internecie informacji na temat ulicy Kartuskiej. Trafiła na tekst „Spacer wzdłuż ul. Kartuskiej” – wówczas nie wiedziała, że będzie nocowała w mieszkaniu osoby, na której serwisie ów materiał się ukazał. Przedziwnie się przeplatają ludzkie losy.

Dzisiaj mogę Państwa zaprosić do lektury niezwykłych wspomnień. Ewa Kowalska

Wspomnienia dawnej Gdańszczanki – kronika polsko-niemieckiej rodziny v. Nierzalewski spisana przez Dagmarę Kalle/Nirrau, urodzoną w Gdańsku – Siedlcach 31.10.1941
Wiele można opowiedzieć o historii rodziny v. Nierzalewski, będącej jednocześnie odbiciem historii Gdańska i Polski.

Mój dziadek Medi (Medardus, Leonhard, Ignatz, Nepumuk, urodzony 15.09.1876) był przedsiębiorcą budowlanym w Gdańsku – Siedlcach. Jego pierworodna córka, Meta Magdalene (urodzona 8.06.1898) prowadziła biuro jego przedsiębiorstwa, synowie Bruno Johannes (mój ojciec) i Ernst Adalbert mieli przejąć firmę. Żeby zrobić to fachowo, każdy wyuczył się najpierw odpowiedniego rzemiosła – ojciec ciesielstwa, a Ernst murarstwa. Dopiero potem pozwolono ojcu pójść na studia – ukończył wyższą szkołę techniczną w Malborku. Uczęszczał na kierunek rysunek techniczny/budownictwo.

Moją matkę Elsę Augustę Schwarzmann (urodzona 30.06.1907) ojciec znał od dawna. Była przyjaciółką jego siostry Lotty-Lisy. Obydwie chodziły do tego samego liceum żeńskiego w Gdańsku. Spokojna i zrównoważona Elsa była chętnie widzianym gościem w domu Nierzalewskich, tym bardziej, że miała dobry wpływ na rozpieszczoną i humorzastą Lottę. Jako synowa nie była już tak serdecznie przyjęta – po pierwsze, nie ta klasa społeczna, a po drugie, co w katolickiej rodzinie uchodziło za niemal jeszcze gorsze – Elsa była ewangeliczką!
Ojciec jednak nie pozwolił, żeby negatywny stosunek rodziny miał wpływ na jego decyzję i 18 lipca 1931 w urzędzie stanu cywilnego poślubił swoją ciężarną Elsę (swoje „Złoto”). Matka została zaakceptowana ostatecznie w rodzinie, gdy 3 listopada 1931 urodził się mój brat Arno.

Otrzymali śliczne mieszkanie w rodzinnym domu w Gdańsku – Siedlcach, na ulicy Kartuskiej 141. Arno został ochrzczony w obrządku ewangelickim, tak jak później i my – dwie córki.

Ulica Kartuska 141. Gdańsk

Gdańsk. Ulica Kartuska 141

W czasie, kiedy ojciec studiował jeszcze rysunek techniczny, matka prasowała wielkie, białe, krochmalone kołnierze pastorów kościoła w Emaus i w ten sposób podreperowywała budżet domowy.
Potem ojciec otrzymał posadę na kolei. Jako Polak i obywatel Wolnego Miasta Gdańska miał pierwszeństwo przy zatrudnieniu, ponieważ poczta i kolej, zgodnie z postanowieniami Traktatu Wersalskiego z 1918 roku (do 1939), znajdowały się pod polskim zarządem i stanowiły część polskiego terytorium.

Zanim Bruno Johannes podjął pracę w biurze technicznym, musiał najpierw przejść na kolei podstawowe przeszkolenie (konduktorskie, spedycyjne i przy kasach). Mama i ciocie opowiadały, że ku uciesze wszystkich, którzy go znali, płatał w tym czasie wiele figli. Ojciec był bardzo lubiany i chwalony przez przyjaciól i krewnych. Dowcipny, kreatywny, gotów do pomocy i wspaniałomyślny. Matka jednak napomykała ostrożnie, że był próżny i nie potrafił gospodarować pieniędzmi. Ona więc była w domu ministrem finansów, a on otrzymywał jedynie kieszonkowe.

Myślę, że go pamiętam, choć miałam zaledwie 3,5 roku, gdy umarł. Moja siostra Julia (urodzona 21.09.1936) ma oczywiście wspomnienia o ojcu. Nazywał ją „swoją gosposią ”. Bardzo cierpiała, gdy tata zmarł.
wspomnienia dawnej GdańszczankiArno, jedyny męski potomek, przez pięć lat, jako jedyny wnuk Nierzalewskich i Schwarzmannów był przez wszystkich rozpieszczany i niełatwo było mu pogodzić się z przyjściem na świat siostry. Ponoć dokuczał Jucie i dręczył ją. Potem, kiedy po następnych pięciu latach urodziła się kolejna siostra, był zachwycony. Mam dwie urocze fotografie, na których patrzy na mnie z miłością i radością. Opiekował się mną i bronił przed Juttą, dla której byłam niechcianą konkurentką.
Urodziłam się 31 października 1941, w trzecim roku wojny, przez rodziców raczej nieplanowana. Wprawdzie zwyciężano jeszcze na potęgę, ale odczuwano już pierwsze ograniczenia. Jednak w czasach prawdziwej biedy, niedostatku, ciągłych nerwów i obciążeń, ucieczki i lat powojennych, moja matka musiała radzić sobie ze mną (trudnym dzieckiem) – sama. Jeszcze na łożu śmierci (miałam już niemal dorosłych synów) prosiła moją siostrę: „Uważaj na Dagi i gotuj jej coś dobrego, wiesz przecież, ona tak kiepsko je!”.

Moja starsza siostra nie przejmowała się zbytnio tym „uważaniem na Dagi”, ale znosiła cierpliwie moją obecność i ten zbędny balast wszędzie ze sobą zabierała. Teraz śmiejemy się często, kiedy opowiada o sytuacjach, w których okropnie złościłam i denerwowałam ją i jej przyjaciółki. Dziś powiedziałaby: ”Dagi była taka męcząca!

Wspomnienia Gdańszczanki. Zabójcza zima 1944/45

Szczególnie ostatnia wojenna zima 44/45 i pierwsza powojenna 1945/46 były dla polskiej rodziny w Gdańsku niemal zabójcze. Mieszkaliśmy wtedy nawet w dwadzieścia osób w malutkim mieszkaniu nad remizą, z oknami zabitymi gwoździami. Zawszeni, bez wody, na pół zagłodzeni. Jutta miała świerzb, ja byłam tak słaba, że musiałam być noszona lub wożona.

Gdańsk. Ulica KartuskaW końcu lutego i marcu 1945 Gdańsk przeżył najcięższe naloty bombowe. W nocy, podczas jednego z najgorszych, umarł tata. 13 marca 1945, wspomina Jutta, od razu po śmierci, tata miał skromny pogrzeb na katolickim cmentarzu w Gdańsku – Siedlcach. Ceremonia odbywała się przy tak strasznym ostrzale, że ksiądz mógł odmówic tylko króciutką modlitwę. Gdańsk płonął – piekło!

Po wojnie mama z wielkim trudem uzyskała rentę, bo tata nie był żołnierzem frontowym, tylko polskim urzędnikiem na kolei, więc nie zaliczał się do ofiar wojny! Ale to już inna historia.

Czternaście dni po śmierci taty, 23 marca, zginęły w nalocie bombowym w śródmieściu Gdańska moja babcia Schwarzmann i jej najstarsza córka Charlotte. Dowiedziały się, że w cukrowni przydzielany jest cukier luzem, a kiedy tam się wybrały, ogłoszono alarm. Piwnica, w której szukały schronienia, została zbombardowana. Kilka dni później wojna w Gdańsku się skończyła.

Rosjanie ciągnęli dniem i nocą przez Gdańsk na zachód. W ciągu paru godzin musieliśmy opuścić nasze mieszkanie, i pod silną strażą zostaliśmy z wieloma innymi rodzinami popędzeni z Gdańska na wschód (Nowy Port). Przez wiele dni nocowaliśmy na dworze albo w szopach. Wiele osób zmarło z wyziębienia lub wyczerpania. Do tego strach, że nagle któryś z Rosjan upatrzy sobie kogoś z nas. Arno bał się o mamę bardzo i skarżył się na silne bóle brzucha.

Emocje towarzyszące temu marszowi wśród długich nóg dorosłych, głośne rozkazy i strach przypominam sobie wyraźnie. I mały plecak na moich ramionach. Za to nie pamiętam, że niemal nie byłam w stanie iść sama i byłam niesiona na zmianę.

Po dziesięciu dniach przyszedł nowy rozkaz: wszyscy marsz z powrotem!

Nasze mieszkanie było już zajęte, kwaterowali tam rosyjscy oficerowie, więc początkowo mieszkaliśmy u cioci Mety. Ciocia wróciła po wejściu Rosjan ze schronienia u swojej przyjaciólki do swojego mieszkania. Mogła być przy mamie w ostatnich dniach przed śmiercią taty i zajmować się dziećmi – nami. Zaledwie mama doszła trochę do siebie, nadszedł nastepny cios. Arno, mój brat, ciężko zachorował. Na jego świadectwie zgonu napisano: prawdopodobnie tyfus głodowy. Mama mówi: do smierci doprowadziło zapalenie wyrostka robaczkowego, które zaczęło się już w czasie wypędzenia. Nie było żadnego lekarza, żadnej pomocy ze strony Rosjan. Pielęgniarka, którą ktoś sprowadził, gotowa była dać Arno zastrzyk morfiny. Mama sądzi, że wyrostek pękł i Arno musiał umierać w strasznych męczarniach. Nigdy nie mogła pogodzić się z tą stratą, ową bezsilnością. W ciągu czterech tygodni straciła czworo spośród swoich najukochańszych najbliższych. Przeżywała to do końca swoich dni. Arno, urodzony 3 listopada 1931, umarł 28 kwietnia 1945. Kuzyn taty, Heinz Schoenfeld, potajemnie wyniósł zawiniętego w prześcieradło Arno w nocy po jego śmierci, włożył do trumny, i zawiózł samotnie na taczce w ciemnościach na cmentarz katolicki. Tam rozkopał grób taty i postawił trumnę Arno na trumnie ojca. Na tę akcję zdecydowano się, bo mama obawiała się, że ciało Arno mogłoby zostać zabrane i gdzieś zagrzebane, ponieważ jako przyczynę śmierci zgłoszono tyfus. Od tego czasu mama była głęboko wdzięczna wujkowi Heinzowi za jego bezinteresowną, z narażeniem własnego bezpieczeństwa, pomoc.

Od 31 maja 1937 r. Meta była żoną swojego kuzyna Artura von Nierzalewskiego. Niewybaczalna hańba w oczach nazistów: Polak, szlachcic, i spokrewniony! Oboje przeżyli wojnę. Maja, ukrywająca się u przyjaciólki, Klary, Artur inwalida po obozie koncentracyjnym. Po wojnie wylądowali w sowieckiej strefie okupacyjnej, stworzyli sobie w Gloewen/Westprignitz skromny, nowy dom. Po śmierci wujka Artura (6 lutego 1967) ciocia Meta mogła opuścić NRD i wyprowadziła się do swojej przyjaciółki Klary Gurski do Bad Godesberg. Podobno jestem do Mety niezwykle podobna. Bardzo ją lubiłam, umiała opowiadać przezabawnie o tacie, często do mnie pisała. Mama też utrzymywała serdeczne kontakty ze szwagierką, odwiedziła ją w Bad Godesberg dwa, może trzy razy. Szwagier Ernst Adalbert, obszarpany, ale zdrowy, okrężnymi drogami wydostał się z Gdańska. Razem z żoną Luzie, jej dwoma córkami z pierwszego małżeństwa i ich wspólnym synem Dieterem zamieszkali w Dueren.

* Gdańszczanka pisana wielką literą – mieszkanka Wolnego Miasta Gdańska

Suelfeld, 22.01.2013

Tłumaczenie: Ewa Jaroszyńska

Druga część wspomnień

ciąg dalszy nastąpi…