W dniach 31 lipca – 2 sierpnia odbył się w Gdyni kolejny, czwarty Nadmorski Plener Czytelniczy. Olbrzymie morze książek i ich autorów ekskluzywnie i przyjaźnie zagarnęło różnorodnych przechodniów i wiernych czytelników.
Prowadzący liczne spotkania Jerzy Kisielewski, uznany dziennikarz i autor rozchwyconej błyskawicznie książki „Pierwsza woda po Kisielu. Historie rodzinne”(Czerwone i Czarne, 2014), przypomniał swoje zastrzeżenia z pierwszego Pleneru, dotyczące związku lata z imprezą literacką: „Czy to możliwe, żeby ludzie w stroju kąpielowym przychodzili kupować książki i słuchać autorów? To się nie może udać.”
Okazało się, że przepowiednia nie spełniła się, kolorowa, słoneczna plaża znakomicie korespondowała z tłumami oblegającymi pisarki i pisarzy. Wszystkie spotkania odbywały się w Muzeum Miasta Gdyni oraz w zielonym plenerze przy bulwarze im. Feliksa Nowowiejskiego, wzdłuż którego jaśniały białe namiociki pełne książek różnych wydawców.
Jednym z gości i wykonawcą był Przemysław Dyakowski, „geniusz saksofonu”, muzyk jazzowy, którego obecny na bulwarze literackim prezydent Gdyni Wojciech Szczurek odznaczył w imieniu ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Przy tej okazji wyrażono uznanie dla władz miasta za upowszechnianie i rozwijanie ważnych w Polsce i na świecie przedsięwzięć kulturalnych, jak na przykład Open’er Festiwal, Ladies’Jazz Festiwal czy Gdynia Blues.
A jeśli o literaturze w różnych jej gatunkach i formach to oczywiście spotkania z pisarzami na sympatycznie zapracowanych wakacjach, między innymi z Ignacym Karpowiczem, Hanną Bakułą, Barbarą Kosmowską, Eustachym Rylskim, Agatą Tuszyńską, językoznawcą prof. Jerzym Bralczykiem, psychologiem Ewą Woydyłło, prof. Jerzym Osiatyńskim, wybitną specjalistką literatury kryminalnej Katarzyną Bondą, świetnym fotografikiem Czesławem Czaplińskim, reportażystą Janem Subartem – trzy dni od rana do wieczora z twórcami.
Można było się między innymi dowiedzieć, że twórca, Ignacy Karpowicz, po słynnej ostatnio „Sońce” (Wydawnictwo Literackie, 2014) zawiesił literaturę na rzecz innej dziedziny: „teraz jestem człowiekiem teatru”, a w przygotowaniu czekają go liczne adaptacje na scenę swoich własnych książek. Przypomniał też, że w jego życiu wszystko zaczęło się od „Muminków” Tove Jansson, aż po jego nieustanne eksperymentowanie językiem: „Każdy ma swój styl. Ja lubię eksperymentować z frazeologizmami, przestawiać język”.
Zupełnie inny nastrój wprowadził Jan Subert, wielki znawca Bliskiego Wschodu, animator różnych projektów kulturalnych w Bejrucie, autor ostatnio wydanej książki „Opętanie. Liban” (Wydawnictwo Literackie, 2015). O tym trudnym rejonie świata mówił nieraz żartobliwie, przypominając znienacka osiągnięcia polskich inżynierów w Syrii z lat ’80.: „Słyszałem, że asfalty położone przez polskich pracowników nigdy nie falują pod wpływem słońca, a dlaczego w Polsce wyginają się? Tajemnica”, a z drugiej strony podkreślił, jak ważna jest uczciwość relacji dziennikarskiej – „dziennikarz to pośrednik między złożonym faktem a odbiorcą”.
Jak zwykle wspaniałym przeżyciem było spotkanie z Agatą Tuszyńską, która opowiadała o swojej nowej książce „Narzeczona Schulza” (ukaże się jesienią w Wydawnictwie Literackim). Przypomniała osobę samego Brunona Schulza, ale przede wszystkim skupiła się na głębokim związku pisarza z największą jego miłością , Józefiną Szczelińską i opowieści o jej często dramatycznym dla niego poświęceniu. Na podstawie ok. 200 listów zrekonstruowała ich pełne powikłań życie, zaznaczając, że Szczelińska ostatecznie osiedliła się w Gdańsku – Wrzeszczu i tutaj jako nauczycielka, bibliotekarka – założycielka biblioteki w Wyższej Szkole Pedagogicznej, potem Uniwersytetu Gdańskiego – propagowała czytelnictwo, sama będąc pamięcią swojej miłości do B. Schulza i jego sławy. Nie obyło się bez pytania o Wierę Gran, bohaterki innej jej powieści („Oskarżona: Wiera Gran”, Wydawnictwo Literackie,2010), szczególnie o wątek domniemanej kolaboracji podczas II wojny światowej. Autorka, jako badaczka różnorodnych kontekstów i rozmówczyni W. Gran, ostrożnie posumowała być może zamknięte już dla współczesnych fakty: „Ta książka, to relacja o Wierze Gran, jej prawda. Takie były wybory wśród tamtych zdarzeń. Moja rola to próba zrozumienia jej i wyczucie przez siebie jej zachowania”
Prawdziwe oblężenie przeżyło Muzeum Miasta Gdyni podczas spotkania, którego bohaterem był z prof. Jerzy Bralczyk.
Zanim pojawił się prowadzący, profesor już opowiadał o swoim uwielbieniu dla przyimka i w tym znaczeniu – celownika. Wszystkie gawędy profesora to była przede wszystkim znakomita zabawa językiem i jego różnorodnymi uwarunkowaniami: modą, regułą, kontekstami („można rozmawiać podczas jedzenia, ale trzeba jeść małymi kęskami”), nawykami językowymi („muszę ci powiedzieć’, „chciałam pana zapytać” – ale czy nadal pani chce…?”), logiką wypowiedzi („ mam wiele alternatyw”, „kwadratura koła – w języku koło czuje się znakomicie!”) i samymi ujęciami („mam pasję” – zamiast „mam zainteresowania”, „mam projekty” – zamiast „mam plany”, „czuję się zmotywowany” – zamiast „ mam chęć”). Ale, co zastrzegł autor „500 zdań polskich” (Agora, 2015), w obliczu różnych wyborów leksykalnych jest on bardzo tolerancyjny, byle język istniał w poprawnych przejściach gramatycznych. Na przykład zaaprobował popularny przysłówek „spoko”, przypominając że ma on już 100 lat!, i że kiedyś, w I Brygadzie, na porządku dziennym było posługiwanie się tą skróconą, słowną aprobatą, tak więc spoko. Już nie mówiąc o emocjonalnym wzmożeniu „odlotu”, „obłędu”, „masakry”, czy „strasznie pięknych oczu”. Profesor podsumował, że jeśli coś się używa to znaczy, że jest to poprawne. Obok śmiechu, niektórzy widzowie odważnie wnosili zastrzeżenia. Emocje i język – trudno nieraz wytrwać w regułach.
Klimat powagi i skupionej refleksji nad ułomnością i chwiejnością ludzkich wyborów wprowadziła Ewa Woydyłło, która zobrazowała drogę wikłania się w uzależnienia i trud wychodzenia z nich. Towarzyszył jej mąż, prof. Witor Osiatyński, który 21 lat walczył z nałogiem alkoholowym, a teraz sam od 32 lat wspiera swoją otwartością wszystkich, którzy uciekli w te pozorne, krótkotrwałe siły używek. Autorka przywoływała swoje książki („Podnieś głowę”, 2008, „Rak duszy. O alkoholizmie” 2009, „Dobra pamięć, zła pamięć”, 2014, wszystkie w Wydawnictwie Literackim), również w kontekście metody, którą pracuje z cierpiącymi osobami, a której istotą jest po prostu, co ciepło podkreśliła, optymizm –„to nie sztuczka, a potwierdzenie podejścia do ludzkich utrapień i własnych, negatywnych przekonań, schematów myślowych”. Wartością psychologii jest właśnie poszukiwanie i „dowiadywanie się”, to spotkanie „języka i myśli”. Pogłębiona refleksja nie odcina innych, którzy „uciekając od przykrości, tracą granicę oporu i wchodzą w nawyk przynoszenia sobie szkody”. Potrzeba więc rozmów – każdy zmęczony, rozbity, przepracowany człowiek potrzebuje myśli. „Po to są właśnie moje książki”. Ciekawie zabrzmiała diagnoza dotycząca dziecięcych (ale nie tylko) powiązań z cyfrowym światem: „To nie komputer jest szkodliwy, tylko samotność jest szkodliwa” – wspaniałe ostrzeżenie i zarazem recepta, żeby zawsze zdążyć do drugiego człowieka.
Nagrodą za słotno – słoneczne spotkania były prywatne już rozmowy z autorami i oczywiście ich autografy w książkach.
Tak więc optymizm nadawał ton wszystkim nadmorskim spotkaniom i zdarzeniom. Plenerowe miasteczko było zasłane leżakami i nikt nie spodziewał się, że zapanuje taki głód słuchania, można powiedzieć żartobliwie – tym razem nieodwracalne uzależnienie od myślenia i więzi z książkami oraz ich cudownymi sprawcami.
Tekst: Joanna Szymula
Brak komentarza