Gdyńskie Ucho wypełnili fani ostrych, hardcoreowych brzmień, a poniedziałkowy koncert był doskonałą okazją do tego, aby nie tylko świętować z grupą Pro-Pain ich dwudziestolecie, ale też odświeżyć sobie repertuar kapeli.

Pro-Pain / Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Jak to zwykle bywa, dwie pierwsze kapele oglądało zaledwie parunastu zainteresowanych. Z drugiej strony ci, którzy nie dotarli do Ucha na godzinę dwudziestą, nie mieli czego żałować. Dobrze jest jednak zobaczyć takie muzyczne ciekawostki (zagrał m.in zespół z Węgier), aby wyrobić sobie opinie i poszerzyć horyzonty. Nie wiem tylko kto zadecydował o ustawieniu głośności na absolutne maksimum, ale była to decyzja zdecydowanie nietrafiona. Pomijając już aspekt towarzyski (komu uda się przekrzyczeć decybele?), gdyby nie zatyczki przez tydzień chodziłabym głucha jak pień. Nieładnie panowie akustycy, oj bardzo nieładnie.

 

Sam Pro-Pain wypadł tak jak się spodziewałam. Było głośno, energicznie i… ciężko. Pomimo dwudziestu lat na scenie, setek zagranych koncertów i odwiedzonych festiwali, kolektyw dalej ma przysłowiową frajdę z wspólnego grania. Gary Meskil doskonale sprawdza się w roli lidera i łącznika na linii publika-zespół. Nie tylko zachęca do wspólnego moshu (agresywnego tańca charakterystycznego dla imprez hardcoreowych) i wspólnego śpiewania, ale też przyzwoicie sprawdza się jako konferansjer, rzucając co jakiś czas anegdotami i sięgając w głąb historii zespołu.

Zabrzmiał więc praktycznie cały debiut, czyli wydany w 1992 „Foul Taste Of Freedom”, a także pojedyncze kawałki z „Act Of God” czy „Shreds Of Dignity”. Mi taka forma odpowiadała – przypomnienie debiutu plus wycinki z reszty dyskografii to nie lada gratka dla fanów, których ominęły pierwsze występy grupy. Szkoda, że przed nagłośnieniową „ścianą dźwięku” praktycznie obie gitary zlewały się w jedną całość. Jeżeli już zespół decyduje się na rozdzielenie swojego brzmienia na większą ilość instrumentów, dobrze by było gdyby akustyk zamiast zabijać tę różnorodność, jeszcze bardziej ją podkreślał. Niestety, tym razem się nie udało i to, co momentami na gitarze wyprawiał Tom Klimchuck – czytaj komentarze, dochodziło jedynie do moich oczu, a nie uszu. Ucho da się dobrze nagłośnić, co udowodniono już w przeszłości, ale technicznym Pro-Pain najwyraźniej się to nie udało.

Nie był to koncert życia, ani nawet występ miesiąca (ten tytuł zdecydowanie należy się Bear Claw i Self-Evident, ale Pro-Pain całkiem przyjemnie świętował swoją dwudziestkę. Szkoda tylko, że był to jeden z nielicznych hardcorowych koncertów, który odbył się w ostatnim czasie w Gdyni. Gdzie się podziały imprezy pokroju Youth Fest czy Beach Boys Hardcore Show?

Autor: Joanna „frota” Kurkowska