Stare Miasto, zajmujące dziś obszar od Podwala Staromiejskiego poza ulicę Wałową, sięgało pierwotnie tylko do Gnilnej, a na wschodzie do usypanej w 1402 r. Nowej Grobli (ul. Łagiewniki). Uposażając w 1415 r. nowo powstały szpital marynarski św. Jakuba Krzyżacy dodali mu teren od Nowej Grobli i Kanału Młyńskiego (Raduni) do Wisły. Już wcześniej, od 1402 r., polscy rybacy z Osieka mieli tu prawo postoju i sprzedawania ryb na brzegach Raduni. Taki był początek dzisiejszych ulic Rybaki Górne i Rybaki Dolne. Pierwszą z nich nazywano najpierw Przy Nowym Targu Rybnym (1495), potem Nad Rowem Młyńskim (1523), lub Wśród Rybaków, Górna Strona (mang den Seigen, hohe Seite), na koniec w skrócie Hohe Seigen, co po wojnie spolszczono na Rybaki Górne. Seige (w słowniku Mrongowiusza: cadzka lub cedzidło) oznacza dosłownie podziurkowany pojemnik do trzymania ryb w wodzie. Już w końcu XV w. stały tu domy nr 10–26 i 32–33. Po 1498 doszedł nr 30; pozostała zabudowa powstała w XVII i XVIII w. Całość przypominała amsterdamski gracht (kanał).
Po ostatniej wojnie pozostały cztery kamieniczki, w których osiedlili się nowi mieszkańcy. Ostatnio rozebrano kamieniczkę nr 31/32. Przypatrzmy się jej historii.
Na najstarszym widoku Gdańska z lotu ptaka (z ok. 1600 r.) widać w tym miejscu dwie kamieniczki – wąskie i głębokie. Kształt parceli, a zapewne także zabudowy, był taki sam, jak na planie katastralnym Buhsego z 1869 r. Z zachowanych ksiąg adresowych możemy znaleźć mieszkańców. I tak w 1854 r. właścicielem obu domów był handlarz produktami spożywczymi Zollkowski (Ciołkowski?), w 1897 dom nr 31 należał do F. Augustina, nr 32 – do O. Bannikego. W 1900 r. właścicielem obu był kamienicznik (Privatier) Lehmann, zamieszkały na Żabim Kruku 14. Pod nr 31 mieszkało dwóch panów Goldenhausów: krawiec i kelner, oraz fryzjer Ohl, pod 32 – kupiec Centnerowski, wdowa Meyer i cieśla Stilow. W 1905 właściciel Lehmann, mieszkający już przy Szerokiej 113, jest określony jako hotelarz. Ważny dla dziejów kamieniczki jest zapis z roku 1907: „nowa budowa”. Wtedy to nadano jej postać, zachowaną do ostatniej rozbiórki. W 1909 r. jako właściciel figuruje przedsiębiorca budowlany Hasse. Jest praktycznie pewne, że to on przebudował dom. Z następnych ksiąg wynika, że w 1910 r. sprzedał go rentierowi Schlachtowi z Dobrego Miasta w Prusach Wschodnich. Od 1914 r. dom należał do nauczyciela Mielkego, po 1937 – do jego spadkobierców. Ostatnia księga z 1942 r. wymienia jako właścicielkę wdowę Margaret Mielke. Większość lokatorów stanowili rzemieślnicy: stolarze, szewcy, fryzjerzy, kelnerzy, byli też kolejarze, ekspedienci i właściciel zakładu mycia okien. Przewija się przez księgi mnóstwo nazwisk polskich, nieudolnie zapisywanych, często zniekształcanych: wspomniany już Centnerowski, Pollakowski, Roschewski, Bobinski, Massnick, Gdanietz, Sirotzki, Krupiak, Garyantasiewicz, Brillowski, Etmanski, Koske, Lukaschewski. Liczba tych „ukradzionych dusz”, jak je określał Stanisław Przybyszewski, była zadziwiająco duża jak na podobno „czysto niemieckie” miasto.
Fasada kamieniczki z roku 1907 nie była żadnym arcydziełem. Ot, charakterystyczna niewielka gdańska czynszówka, jakich w tym okresie powstało sporo. Większość z nich uległa jednak zniszczeniu, co niezwykle podnosi wartość tych, które przetrwały. Ta przy Rybakach miała boniowanie w tynku i prostą, ale estetyczną dekorację w stylu secesji. Można powiedzieć, że na swoje czasy była nowoczesna. W dodatku na jej bocznej ścianie przetrwał zarys dachu – ostatnia pamiątka po stojącym tam od wieków Domu Rybaków, na którego fasadzie było jeszcze przed wojną godło w postaci trzech ryb i data 1561.
Stan rozebranej kamieniczki był zły, ale tego rodzaju zabytki powinny być pod ścisłą ochroną konserwatorską, tym bardziej, że jesteśmy na terenie noszącym od 1994 r. status Pomnika Historii. Czy chociaż zdokumentowano ją rysunkami i fotografiami? Znając stosunek naszych obecnych władz architektonicznych i konserwatorskich do epoki fin de siècle, przez „luminarzy” gdańskiej urbanistyki pogardliwie zwanej „wilhelmińską” i skwapliwe wydawanie zgody na rozbiórki autentycznych zabytków, możemy mieć wątpliwości.
Autor: Andrzej Januszajtis
wow! 🙂 moje gratulacje dla iBedekera i Jego Szefowej !!! Taki Autor !!! 🙂
Żal patrzeć na to , co się dzieje, dobrze, że Pan Profesor stoi na straży. Z przyjemnością wielką czytam Pana teksty
Szkoda, że takie budynki znikają. Bez nich będzie może nowocześniej, może powstaną w ich miejsce (nawet) ładne i użyteczne obiekty. Ale razem z tymi starymi znika niestety dusza Miasta.
Skoro już przy duszach jesteśmy…
Dziwi mnie w Pańskich ustach, Panie Profesorze, następująca retoryka:
»Przewija się przez księgi mnóstwo nazwisk polskich, nieudolnie zapisywanych, często zniekształcanych: wspomniany już Centnerowski, Pollakowski, Roschewski, Bobinski, Massnick, Gdanietz, Sirotzki, Krupiak, Garyantasiewicz, Brillowski, Etmanski, Koske, Lukaschewski. Liczba tych „ukradzionych dusz”, jak je określał Stanisław Przybyszewski, była zadziwiająco duża jak na podobno „czysto niemieckie” miasto.«
Cóż znaczy „nieudolnie zapisanych”? Zapisanych tak, jak na to pozwala fonetyka i ortografia języka niemieckiego, którym się na co dzień posługiwali. Nazwiska Miler, Szreder, Hibner – też są zgodnie z takim wzorem „nieudolnie zapisane”. Czy swoje nazwisko, ewidentnie litewskie, z „sz” zamiast „š” też uznaje Pan za „nieudolnie zapisane” i zniekształcone?
Brzmienie nazwiska świadczy w kategoriach narodowych o brzmieniu nazwiska i absolutnie o niczym więcej. Vide: Günther Deskowski – hitlerowski bojówkarz – męczennik nazizmu, albo gen. Zalewski, później von dem Bach. A kim byli Strasburger, Brückner, Gloger, Linde? Również „ukradzionymi (tyle że w odwrotną stronę) duszami”?
Wczoraj usłyszałem mądre stwierdzenie w radio. Lech Wałęsa powiedział w radio, że kiedyś patriotyzm był lokalny, potem narodowy, a teraz powinien być europejski. „Kiedyś bij Niemca, bij Sowieta – to był patriotyzm. Teraz: kochaj Niemca, kochaj Sowieta – to jest patriotyzm.” Zaskoczył mnie takim sformułowaniem, ale i wzrósł przez nie mocno w moich oczach, bo trudno się z nim nie zgodzić.
Zgadzam się z Panem, Panie Alku w wielu sprawach, ale myślę, że zaszło nieporozumienie. Jest faktem, że podane przeze mnie nazwiska, niewątpliwie polskie, zapisywano – niech będzie: nie „nieudolnie”, ale niepoprawnie, co nie zmienia faktu, że było ich procentowo znacznie więcej niż np. w Hamburgu, Berlinie czy Monachium. Polskie nazwisko świadczy zwykle o polskim pochodzeniu – w każdym razie przodków -, podobnie jak niemieckie o niemieckim, a litewskie o litewskim (mój dziadek był autentycznym Litwinem, co mu nie przeszkadzało być polskim patriotą). Ja nie piszę o aktualnej (w XIX i XX wieku) świadomości narodowej, tylko stwierdzam fakt stosunkowo dużej liczby polskich nazwisk. Głoszone przez nacjonalistyczną propagandę twierdzenie o „czystej” niemieckości ówczesnego Gdańska było fałszem, podobnie jak przekonanie o jego polskości.
Pozdrawiam serdecznie
A. Januszajtis
Panie Profesorze
Dziękuję za wyjaśnienie.
Niemieckość historycznego Gdańska, lansowana przez nacjonalistów niemieckich jest (jak Pan to właśnie wykazał) wierutną bujdą. Podobnie, jak jego odwieczna polskość, tak uwielbiana przez nacjonalistów polskich.
Niebezpieczne jest tylko to, jak mocno zakorzenione są oba mity i jak (mimo setek dowodów na nieprawdziwość obu) często powracają w publikacjach i ludzkich ocenach przeszłości.
Bardzo się cieszę, że mam zaszczyt zgadzać się z Panem w kolejnej sprawie 🙂
Z wyrazami szacunku
Alex Masłowski
Szanowny Panie Profesorze
Bardzo dziękuję za historię tego fragmentu miasta, niestety już znikającego…. a będącego przecież Pomnikiem Historii….
czekam na więcej 🙂
Pozdrawiam
Paweł Jarczewski
Ja też trafiłem do Gdańska przez przypadek mieszkam tu już 38 lat. Kocham to miasto mimo, że korzenie mam na Dolnym Śląsku. Jak mi ciężko, to ide do NMP do płyty nagrobnej mojego ziomka M.Opitza i patrzę na Piękną Madonnę i wiem, że nie można w Gdańsku mówić- my i oni. Byliśmy, jesteśmy i pozostaniemy My Gdańszczanie. Miasto i miejsce magiczne Nasze
Chwała Bogu, że są wśrod nas tacy Ludzie jak Pan Profesor A.Januszajtis, który tłumaczy i utwierdza nas, że warto być Gdańszczaninem
….ogromny żal….kolejna cząstka duszy Naszego Miasta. Może by tak wymienić inne znikające lub już „znikłe” obiekty świadczące o absurdalnym postępowaniu naszych władz: 1) znajdujący się od wielu lat w prywatnych rękach, zakupiony po „okazyjnej cenie” Dwór Migowski i mordowane zabytkowe założenie parkowe wokół niego, dwór już rozebrany; 2) Baszta Pod Zrębem (nota bene doprowadzona do tzw.trwałej ruiny jeszcze w tych „gorszych czasach”, jak widać niewiele się zmieniło pod tym względem); 3) znajdująca się od lat również w prywatnych rękach dawna zajezdnia tramwajów konnych w Oliwie – pan konserwator wojewódzki wizytował ja niedawno:-) teraz?po co?miała być podobno zabezpieczona do końca roku (tak, tak robota tam aż wre,ha, ha); 4) nasz jedyny trójkątny plac, Plac Wałowy otoczony czynszówkami z charakterystycznymi zdobieniami oraz architekturą ryglową w pobliżu, gdyby tak te domy były odrestaurowane na czas….cudowne miejsce na uboczu…..tym bardziej, że w sąsiedztwie tyle skarbów – chodzicie? obserwujecie Drodzy Państwo? duza część okien już pozamurowywana (a tyle się mówi o ożywieniu Starego Przedmieścia,ha, ha)…. Można by mnożyć jeszcze długo. Żałuje bardzo, że pomimo, że w Gdańsku znajduje się tylu znawców tematu, specjalistów, fascynatów i wiele autorytetów, jakoś nic od lat się nie zmienia… A przecież, chociażby patrząc na przykład ostatniej petycji, przypuszczam, że mogliby liczyć na duże poparcie społeczne……
Wkrótce znikną też ostatnie kamieniczki przy ul.Rybaki Górne 12/13…
Lokatorzy dostają od miasta inne lokale….