Biskupia Góra / Fot. Aleksander Masłowski

Nowy „porządek” świata, który marzył się Hitlerowi i jego zwolennikom, realizowany miał być na wszystkich możliwych płaszczyznach. Bardzo ważnym elementem kształtowania przyszłego zwycięstwa i panowania III Rzeszy miało być kształtowanie (bo kształceniem trudno to nazwać) młodzieży. Inną dziedziną, w której przejawiać miały się nowe i jedynie słuszne kierunki rozwoju rzeczywistości była architektura. W Gdańsku możemy dzisiaj obejrzeć (chociaż przeważnie tylko od zewnątrz i z daleka) obiekt, który łączył obydwa wspomniane zadania, służące przyszłości „rasy panów”. Jest nim schronisko na szczycie Biskupiej Góry.

O tym, że na morenowym wzniesieniu stanowiącym krawędź gdańskiej wysoczyzny stał kiedyś zamek, można przeczytać w starych kronikach, opowiadających o sporach miedzy Krzyżakami, Gdańskiem i biskupem włocławskim. Do tego ostatniego należała bowiem cała okolica na południowy zachód od średniowiecznego Gdańska. Na wzniesieniu, które z czasem miało otrzymać nazwę „Biskupia Góra” (Bischofsberg, czyli „Góra”, nie „Górka”) dawni kronikarze umieszczają warowną siedzibę kościelnego dostojnika, w której niektórzy chcieliby widzieć mały, ale krzepki zamek. W rzeczywistości był to zapewne dwór o pewnych funkcjach obronnych, opatrzony pewnie palisadą i fosą. Zniknął z powierzchni ziemi na rozkaz samego wielkiego mistrza Michaela Küchmeistera w 1414 r., co miało być karą dla biskupa Jana Kropidły, za jego poparcie polskiej strony w niedawnym konflikcie.

Pamięć „zamkowych” tradycji Góry, wzmocniona nordycko-wagnerowską modą panującą w III Rzeszy, sprawiła zapewne, że projekt założenia hotelowo-edukacyjnego, o którym zaczęto przemyśliwać w połowie lat 30-stych, wyraźnie nawiązuje do krzyżackich tradycji budownictwa obronnego. Autorem projektu był architekt Hans Riechert ze Szczecina. Budowa miała być manifestem „nowego porządku”, szybko i sprawnie zaprowadzanego w Wolnym Mieście przez pupila samego Führera, Gauleitera Alberta Forstera.

Tereny dawnych fortyfikacji ze wspaniałym widokiem na Gdańsk, były wymarzonym miejscem dla realizacji pokazowej inwestycji. Budowę, która miała potrwać dwa lata, rozpoczęto 26 lipca 1938 r. od wmurowania kamienia węgielnego ukradzionego z pobliskiej posesji parafii Chrystusa Króla, który miał posłużyć temu samemu celowi przy budowie dużego kościoła, jaki planował wznieść ks. Rogaczewski.

Patronem obiektu uczyniono gdańskiego szypra, z całą pewnością jedną z najbarwniejszych postaci gdańskiej historii, Pawła Beneke. Ów żeglarz zdziwiłby się niepomiernie, dowiadując się, że prawie pół tysiąca lat po swojej śmierci posłuży jako materiał propagandowy dla niemieckiego nacjonalizmu w naszej okolicy. W tym celu był bowiem wykorzystywany już od końca XIX w., przy czym nie zawahano się nawet dokonać fałszerstw nielicznych dokumentów związanych z tą postacią, by uczynić ją bardziej niemiecką.

Biskupia Góra / Fot. Aleksander Masłowski

Kiedy zakończyła się dwuletnia budowa – a miało to miejsce już w trakcie wojny – schronisko zostało uroczyście otwarte, czemu towarzyszyła informacja, że jest to największy tego typu obiekt w Niemczech. I rzeczywiście, pomieścić mógł jednocześnie około 500 gości. Dla porównania, otwarte ponad pół wieku później, w 1997 r., schronisko młodzieżowe przy ul. Grunwaldzkiej 224, ogłoszone największym w Polsce pomieścić mogło 180 osób.

Budynkowi, utrzymanemu, jak wspomniano wyżej, w klimacie krzyżackiej warowni, nadano dość ciekawy wystrój architektoniczny. Głównym, rzucającym się w oczy z daleka elementem całego założenia była wieża zegarowa, z wykonanymi tuż przed wybuchem wojny zegarem i dzwonami, które przy pomocy elektromagnetycznego urządzenia grały odpowiadające duchowi czasów i miejsca melodie. Tarcze zegara wykonano z miedzi, wskazówki były dodatkowo pozłacane. Zegarowo-kurantowa instalacja uzupełniona była sprytnym urządzeniem, dzięki któremu w południe na balkonik w górnej części wieży wyjeżdżały blaszane modele okrętów. Przedstawiać miały scenę zwycięstwa Pawła Beneke i jego karaki „Peter von Danzig” nad burgundzką galajdą, na której podstępni Włosi szmuglowali towary do Anglii. Zwycięstwo to, którego głównym efektem dla Gdańska jest obecność w Muzeum Narodowym wspaniałego tryptyku Memlinga, było motywem przewodnim całego programu ideologicznego schroniska, które miało przygotowywać młodzież do czynów równie wielkich jak te, jakich dokonał Beneke. Z tym, że już nie dla Gdańska, a dla Führera i niemieckiej Rzeszy.

Dziwi nieco, że pokazowy gmach wzniesiony w ramach narodowo-socjalistycznej reformy architektury, pozbawiony jest w zasadzie symboli czysto germańskich, czy nawet nazistowskich. Nawiązaniem do tradycji ludów północnej Europy, w których naziści tak chętnie dopatrywali się swoich przodków, był właściwie tylko portal głównego wejścia do schroniska. Portal ów, skonstruowany z trzech masywnych, granitowych głazów, jako żywo przypomina wejście do megalitycznej budowli, jakich w Europie można jeszcze obejrzeć całkiem sporo. Korpus wieży schroniska ozdobiony został gdańskim herbem, który tworzą wysunięte nieco przed lico muru cegły. Mur oporowy tarasu najeżony jest paszczami znanych świetnie z gdańskich przedproży rzygaczy, nieco tylko toporniejszych i bardziej kanciastych od swoich renesansowych pierwowzorów. Najciekawszy chyba jest jednak sporych rozmiarów Neptun w narożniku tarasu, który z wzniesionym w górę trójzębem pędzi przed siebie na grzbietach morskich stworów.

 

Gotowy kompleks uroczyście otwarto 21 marca 1939 r. Dzwony zagrały po raz pierwszy 26 lipca 1940 r. A grały takie zupełnie już (na szczęście) zapomniane przeboje jak: „An der Weichsel gegen Osten” i „Gen Ostland woll’n wir reiten”. Jeszcze we wrześniu 1939, wkrótce po tym jak niemieckie oddziały uporały się w końcu z wyjątkowo nieudolnie prowadzonym zadaniem zdobycia Westerplatte, schronisko na Biskupiej Górze odwiedził Hitler i z jego tarasu podziwiał świeżo przywrócony jednej ze swoich dwóch macierzy Gdańsk. Według innej wersji wódz III Rzeszy zwiedził Biskupią Górę dopiero w maju 1941 r., w trakcie wizyty w Gdyni i w Gdańsku.

Kiedy do Gdańska zbliżał się front, wysoka na 25 metrów wieża, służyła jako punkt kierowania ogniem niemieckich okrętów kotwiczących na Zatoce Gdańskiej. Nadający przez radio obserwatorzy wskazywali obsłudze dział na okrętach cele, które udało im się wypatrzyć. Były nimi oczywiście bojowe stanowiska i trasy marszu żołnierzy Armii Czerwonej. Wkrótce role się odmieniły i miejsce na wieży zajął obserwator radziecki, kierując ogień baterii dział najpierw na Główne Miasto, którego ulicami i przez mosty na Motławie Niemcy usiłowali wycofać się na wschód.

Po wojnie kompleks schroniska, niemalże nietknięty przez wojnę, którą wywołali jego budowniczowie, przekazany został Milicji Obywatelskiej. Dzwony z wieży powędrowały do odtworzonego hełmu Ratusza Głównomiejskiego, by, jakby za karę, co godzinę grać pieśń, w której „nie będzie Niemiec w twarz nam pluł”. Sylwetki statków, które kiedyś pojawiały się przy ich dźwiękach na wieży schroniska, zaginęły gdzieś w powojennej zawierusze, aczkolwiek mechanizm, który nimi poruszał jeszcze nie tak dawno, w stanie kompletnej korozji, obejrzeć można było na jego dawnym miejscu.

Jako ośrodek szkoleniowy dla milicjantów dożyło schronisko zmiany nazwy Milicji, na Policję. Ostatnio słyszy się, że Policja chętnie przekazałaby obiekt Miastu, bowiem ani go już nie potrzebuje, ani nie zamierza przeznaczać środków na jego utrzymanie. Jakie będą dalsze losy tego miejsca… tego jak na razie nikt nie jest w stanie przewidzieć. A jak wspaniały hotel mógłby tam powstać. Jak piękne widoki można by podziwiać z tarasu, jeśliby nieznacznie tylko przyciąć otaczające go drzewa. Jak bardzo mogłoby to wpłynąć na przywrócenie do pełnej świetności bardzo niegdyś ciekawej, i nadal pełnej ciekawostek okolicy.

Autor: Aleksander Masłowski

Również o Schronisku Młodzieżowym na Biskupiej Górze