Anna Henschel mieszka na ul. Mariackiej od 1958 r. Zajmuje mieszkanie o powierzchni 24,5 m kwadratowych.

 

Organizatorzy Święta ulicy Mariackiej – „Mariacka pod Gwiazdami” zaproponowali byłym i dzisiejszym mieszkańcom ulicy Mariackiej spisanie wspomnień związanych z tą ulicą. Cały cykl nosi tytuł „Mieszkam na Mariackiej… mieszkałem na Frauengasse…”. Odbudowująca Gdańsk Anna Henschel wspomina…

Zacznę od tego, że Miastoprojekt, w którym pracowałam, wystąpił do ministerstwa o anulowanie mi nakazu pracy, po czym zostałam zwolniona. Zostałam bez zameldowania, bez nakazu pracy, bez mieszkania i bez pracy, więc w sytuacji – w tamtych czasach – beznadziejnej. Wyrzucona z pracy zostałam razem ze Stanisławem Michelem. Któregoś dnia Stanisław zabrał mnie na jakieś zebranie na Oruni, gdzie o swojej sytuacji opowiedziałam miłemu panu, siedzącemu za mną. Kiedy razem wracaliśmy z Oruni, ten pan, który się okazał radcą prawnym z Urzędu Miejskiego, zwrócił się do bardzo eleganckiej, ładnej pani i powiedział “Zosiu to sprawa dla Ciebie”. Zosia do była kierowniczką kwaterunku. Wysłała mnie do pani Winiarskiej, która zajmowała się meldunkami, a ta stwierdziła, że jako urodzona gdańszczanka to oczywiście mogę być tu zameldowana. Miałam się zwrócić do Towarzystwa Dawnych Gdańszczan, które przydzielało mieszkania po tych, którzy wyjeżdżali do Niemiec. Ja byłam rodzona w Gdańsku, więc zapisałam się do towarzystwa, ale wciąż nic nie dostawałam. Później się dowiedziałam, że oni czekali na łapówkę, ja jednak po pierwsze byłam bardzo biedna, a po drugie do głowy mi to nie przyszło.

Mieszkanie na Mariackiej

W końcu Miasto przydzieliło mi jeden pokój we wspólnym mieszkaniu we Wrzeszczu, przy ul. Batorego, które dzieliłam z jakąś starszą panią oraz prostytutką, będącą niezwykle uciążliwą sąsiadką. Kolejny raz pomogli mi życzliwi ludzie i w końcu otrzymałam samodzielne mieszkanie. Na ul. Mariackiej, w północnej pierzei. Pokój miał 19 m kwadratowych, a gdyby był o metr większy, przydział na to mieszkanie dostałaby jeszcze jakaś osoba. Opatrzność nade mną czuwała, byłam szczęśliwa z nowego gniazdka, o łącznej powierzchni 24,5 metra.
Kiedy się w 1958 r. do niego wprowadzałam, przy odbiorze budynku był kierownik, który wyrzucił mnie z pracy. Nie krył zadowolenia z faktu, że w kamienicy nie będzie ciepła – kotłownia przy Żurawiu (niedawno zburzona), wciąż była w budowie.

Miałam radzieckie łóżko polowe, a w kącie stały dwie deski z cegłą – to była moja biblioteczka. Z czasem dokupiłam cztery malutkie, składane krzesełka, które były przydatne, kiedy przychodzili do mnie goście.

Kierownik kwaterunku bardzo się starała, żeby na Mariackiej było trochę lepsze towarzystwo. Niezupełnie jej się to udawało, ale sporo architektów i plastyków dostało tu mieszkania. Niestety, część południowej pierzei była zasiedlana później niż północna, a posadę kierownika zajmowała już inna osoba. Tam zamieszkali ludzie z wyburzanych budynków na Oruni.

Mariacka długi czas była nieoświetloną ulicą i nie pamiętam, żeby ktokolwiek z mieszkańców starał się to zmienić. Przedproża stały niezagospodarowane, z czasem rzeźbiarze dostawali je do swojej dyspozycji, a plastycy otrzymywali pracownie na poddaszach. Do sklepów chodziłam na ul. Chlebnicką, gdzie był mięsny i spożywczy. Na ul. Szerokiej były sklepy warzywnicze, pasmanterie, spożywcze i rybny.
Specjalnie nie interesowałam się życiem ulicy, sąsiadów. Całe życie bardzo dużo pracowałam, jedynie od milicjantów czasami się dowiadywałam o ulicznych ekscesach, na przykład o garażu z jedną pryczą, wynajmowanym na godziny.

Znaczna część mieszkańców naszej ulicy korzystała z usług stomatologicznych doktor Kobzdej. Siedzenie u niej na fotelu dentystycznym dostraczało wielu przeżyć, nie tylko natury medycznej, bowiem jej syn, nieżyjący już Darek, wdrapywał się na kratę okienną i rozśmieszał pacjentów tzw. głupimi minami. Tak, to są niezapomniane przeżycia.

Oszczędności na Mariackiej

W wielu mieszkaniach na Mariackiej pospadały sufity , ponieważ ci co je robili, oszczędzali na cemencie i nie zrobili porządnej szprycy. Szpryca to warstwa tynku, która zawiera dużo cementu i jest szorstka. Reszta tynku się na tym trzyma. Pewnego dnia zaczął mi się sypać przez szparę w suficie lepik. Przez rok starałam się przekonać administrację, że to jest niebezpieczne, ale panie urzędniczki udowadniały mi, architektowi, że się mylę.

Sufit oczywiście spadł. W dwóch ratach. Potłukł mi meble i naczynia. To się zdarzyło w ciągu dnia. Mógł mnie zabić, bo spadło ok. 2 m kwadratowych tynku. Kolega się śmiał, że powinnam chodzić po domu w kasku. W tym roku mija 25 lat od tego wydarzenia, moje mieszkanie wciąż „zdobi” wyrwa w suficie.

Nie, nie jest tak, że jestem jakoś szaleńczo związana z Mariacką, ale z Głównym Miastem owszem. Lubię to miejsce o każdej porze roku. No, może poza sierpniem, kiedy hałas jest nie do wytrzymania.

Wysłuchała i spisała Ewa Kowalska

Wspomnienia Stanisława Michela