Dziś będzie o trudnych klientach – ludziach męczących, marudzących, mało zainteresowanych oraz tych, którzy wiedzą wszystko najlepiej. Uniknąć się ich nie da. Często po spotkaniu z nimi potrzebujemy wizyty na siłowni, mocnej kawy lub godzinnej kąpieli. I głębokiego oddechu.
Zastanawiam się czasem, po co niektórzy zamawiają usługę przewodnicką? Historię Gdańska wydają się mieć w jednym palcu, szczodrze sypią anegdotkami i ciekawostkami (niektóre są całkiem niezłe). Wszystkowiedzących dzielę na dwie grupy – Besserwisser sympatyczny oraz Besserwisser Hejter. Ten pierwszy często i wesoło komentuje opowieść przewodnika, wtrąca się, poprawia, dopowiada, uzupełnia. Raz po raz wybucha śmiechem. Kroczy zawsze na przedzie i w tzw. międzyczasie nieustannie zagaduje. Czyni to jednak w sposób sympatyczny, chce żeby było „jeszcze fajniej”, a turyści w grupie wydają się go lubić. BS jest przeważnie mężczyzną w średnim wieku, z lekką nadwagą i śmiesznym napisem na koszulce. W młodości był harcerzem (do dziś chętnie nosi plecak i czapki z daszkiem), prezentuje poglądy raczej prawicowe. Woli, jeśli osobą oprowadzającą jest kobieta, wówczas chętnie prawi komplementy „naszej pięknej pani przewodniczce”, proponuje pomoc w niesieniu torby, parasola – w skrajnych przypadkach również małżeństwo (dobra, przesadziłam:) ). Besserwisserów Sympatycznych przeżyłam mnóstwo, szczególnie oprowadzając polskie grupy. Po kilku sezonach doszłam do wniosku, że jeśli wtręty i anegdotki BS’a wydają się grupie nie przeszkadzać – nie zwracam na nie uwagi, szczególnie jeśli BS sporo wie. Często okazuje się bowiem, że pod maską „bawigrupy” chowa się całkiem mądry facet, który po prostu odpręża się na wakacjach. Często jest nauczycielem, nierzadko pedagogiem. Jeśli więc BS jest całkiem do rzeczy – ze śmiechem mówię: Proszę państwa – oto oprowadza Państwa wspaniały duet – pan Mieczysław – pseudonim Sufler i ja!
Bywa jednak i tak…
Gorszym przypadkiem jest Besserwisser Hejter – z nim nie jest ani sympatycznie, ani wesoło. Turyści nie cierpią go i są nim bardzo zmęczeni. BH nieustannie i niemiło poprawia przewodnika, wydaje się być ze wszystkiego niezadowolony. Krytykuje program wycieczki, Trójmiasto, pogodę i stan publicznych toalet. BH lubi pisać skargi. W biurach podróży często go doskonale znają. Wiedzą, że gdyby oprowadzał go sam książę Karol – BH poskarży się na jego brytyjski akcent, a profesorowi Miodkowi wytknie niepoprawną polszczyznę. BH ma jedną podstawową wadę – psuje wszystkim nastrój, wysysa energię. Doprowadza do płaczu początkujące przewodniczki. Najczęściej jest ubrany elegancko (nawet w upał), nierzadko bywa (niestety) kobietą. Podczas kiedy po zwiedzaniu z Besserwisserem Sympatycznym szłam do domu zmęczona, ale wesoła, to po spotkaniu z Besserwisserem Hejterem musiałam spędzić dwie godziny na siłowni, a potem jeszcze zaliczyć saunę. Sama! Nie mam pomysłu na postępowanie z BH. Ilekroć miałam ochotę wrzasnąć – mam już dosyć – idę do domu! Koniec zwiedzania! – patrzyłam na umęczonych zachowaniem BH ludzi w grupie – i starałam się jeszcze bardziej. Dla nich.
Wycieczka zakładowa
Uczestnicy wycieczki zakładowej to specyficzna grupa turystów. Ich pobyt w Trójmieście został przeważne sfinansowany z funduszu socjalnego, wydaje się im więc, że przyjechali „za darmo”. Turyści zakładowi nie słuchają przewodnika. Rano przeważnie są zmęczeni wieczorną balangą – (nieustannie opowiadają sobie o niej w trakcie zwiedzania – są szepty, chichy, częste wybuchy śmiechu, pokazywanie sobie zdjęć), często przysypiają w autokarze. Marzą o czasie wolnym. I rzecz jasna o kolejnej imprezie wieczorem, tym razem w pokoju Kryśki z działu marketingu. Kiedyś byłam przerażona takimi grupami. Nikt mnie nie słuchał! Potem zmądrzałam i stosuję następującą metodę – mało dat, sporo ciekawostek, zwiedzanie skrócone do minimum, dużo czasu wolnego. Turyści zakładowi często zagajają o najbliższe centrum handlowe, o sklepy z pamiątkami. Lubią popłynąć statkiem na Westerplatte i z powrotem, a właściwie dokądkolwiek, byle usiąść, zamówić colę i pogadać. Panowie z grupy stale pytają o przerwę na zimne piwko. W sumie – po co zmuszać ich do zwiedzania? Klient – nasz pan! Pomyślmy – czy można się im dziwić? Przyjechali do Trójmiasta – aby się zabawić i spędzić miło czas. Po co im przewodnik? Właściwie sami nie wiedzą, ale jakoś go zamówili – a zresztą – był w pakiecie.
Cierpiętnicy
Istnieje jeszcze jeden rodzaj turystów męczących – a mianowicie Cierpiętnicy. Ludzie w grupach Cierpiętników wydają się być zmęczeni już o 9 rano. Ich program zazwyczaj jest przeładowany, bezsensowny, za długi i mało fachowo ułożony. Wszyscy wydają się to wiedzieć (łącznie z kierowcą, który przeważnie nie odzywa się ani słowem), ale nikt nie chce go ani zmienić, ani przebudować. Na nieśmiałe propozycje przewodnika – nikt nie reaguje. Nie ma zresztą nawet za bardzo z kim rozmawiać, bo wszyscy zmęczeni i skwaszeni snują niczym nocne zjawy, a ruszają jak muchy w smole. Grupy Cierpiętników rzadko mają wyraźnie zarysowanego lidera, jeśli już to jest ich kilku (przeważnie się nie lubiących). Realizuję więc ich niezgrabny program – po zwiedzaniu Gdańska jedziemy więc do Sopotu, a po spacerze na molo udajemy się na Westerplatte. Potem jedziemy do Gdyni i znów wracamy do Gdańska. Beznadziejny nastrój udziela się czasem i przewodnikowi, który marzy o zakończeniu zwiedzania. Widzi, że obojętnie jak będzie się starał i wysilał, większość osób będzie miało miny, jakby stale czuli jakiś niemiły zapach. Cierpiętnicy rzadko dziękują za wspólnie spędzony czas, smutni i skwaszeni odjeżdżają, a przed nimi kolejny dzień – jutro będą sobą zamęczać przewodnika w Toruniu. Ale on jeszcze o tym nie wie:)
W kolejnej części NOTATNIKA będzie o jedzeniu. Przed, po i w trakcie zwiedzania. Zapraszam:)
Tekst: Magda Kosko-Frączek
Teksty Autorki na iBedekerze
Profil na facebooku – ul. Mickiewicza we Wrzeszczu
Super!:)
Bardzo celne uwagi! Dziękuję :- )
Nigdy nie mogłam zrozumieć, po co ludzie jadą na wycieczkę, skoro i tak najbardziej interesuje ich wypicie piwa, zakupy czy bezmyślne leżenie plackiem na plaży – a nie zwiedzenie danego miejsca i dowiedzenie się czegoś nowego i ciekawego… Pić piwo czy się opalać można równie dobrze w miejscu zamieszkania – po co w tym celu tłuc się na drugi koniec Polski ? 😉
Ma Pani rację, co turystów i nie tylko turystów to dotyczy. 🙂
Inga – bo piwo jest różne w różnych częściach naszego kraju. 🙂 Ogólnie Cię popieram, lecz 🙂 – lecz uważam, że wypicie piwa i poszwędanie się bez celu też jest ważne. Sama lubię siedzieć np na Nowym Świecie i patrzeć kto przechodzi, jak ludzie są ubrani…. Więc program programem, ale czas wolny musi być.
Jasne, że czas wolny musi być – ale w jakiejś rozsądnej ilości, obok zwiedzania 🙂 A niestety znam ludzi, którzy najchętniej chcieliby mieć tylko czas wolny – bo oni nie po to jechali na wycieczkę, żeby słuchać gadania jakiegoś przewodnika – i to jest niewyobrażalnie dla mnie smutne 🙁
Pani Magdo, święta racja;-) Świetna charakterystyka turystów, którzy mogą rozwalić każdy program. Wielokrotnie miałam z nimi do czynienia podczas pracy przewodnickiej i pilockiej. Ale tacy są ludzie;-((( Nam pozostaje tylko święta cierpliwość i marzenia, aby tak feralna grupa się nie powtórzyła w zbliżającym się sezonie. Aby do wiosny!!!
jak zawsze świetnie się czyta i tak na to jest…
Dziękuję. Czy Pani koło 14 robiła dziś zakupy w „miasteczku” na przeciwko SP 52? 🙂 Piszę już kolejny NOTATNIK – tym razem o jedzeniu. 🙂
W kolejnych częściach będzie o hotelach. W zeszłym tygodniu zwiedziłam chyba wszystkie trójmiejskie, w środę powtórka. Towarzyszę przedstawicielom różnych biur przy tak zwanym lookingu przedsezonowym. 🙂 Pańskie oko konia tuczy. 🙂