Zapraszamy na kolejny absolutnie subiektywny przegląd naszego gdańskiego podwórka.

Herb Gdańska - dzieło kaszubskiego rzeźbiarza

• Od kilkunastu lat turyści z Niemiec zamęczają mnie pytaniem – gdzie kupią Fischbrötchen? Dla nie znających niemieckiego – chodzi o bułki z rybą. Dotychczas moja odpowiedź brzmiała nieustannie – nigdzie. Nigdzie? Nein! Nie kupią ich Państwo w Gdańsku, bo żaden restaurator nie chce na nich zarobić. Czym są bowiem Fischbrötchen? Gdzie się je kupuje?

Jak smakują? Zapytałam u źródła. Oto co mówią nasi zachodni sąsiedzi: to jest proszę pani tak: kupujemy je przeważnie w nadmorskich miejscowościach, leżą na straganach, ale można nabyć je także w sklepie rybnym. Sprzedawca ma gotowe, przecięte na pół bułki, wkłada do nich liść sałaty, troszkę cebulki, ewentualnie plaster pomidorka, czy kiszonego ogórka. Do tego kawałek rybki. Albo pieczonej, albo smażonej, może też być śledzik. Polaną sosem zamyka i wkłada do serwetki. Aha – czasem ma na stoisku rozpalonego grilla, na którym kawałki rybki czekają w kolejce. Klient może pokazać palcem, który kawałek mu się najbardziej podoba. Ile kosztuje taka bułka? Nieco ponad 2 Euro. Fischbrötchen są bardzo smaczne. Od kilkunastu lat więc wysłuchuję, że Gdańsk byłby o wiele piękniejszy – gdyby w grodzie Neptuna można było je nabyć. I nagle – proszę Państwa – olśnienie! Uliczka Mariacka – szyld reklamujący ów północnoniemiecki obiekt pożądania! Przyznaję awansem – Światło! Za wyczucie rynku. Niedługo pojawię się tam sprawdzić – czy smaczne.

• Wielu turystów nie rozumie, że w niedziele i święta nie można zwiedzać wnętrz kościołów. Czasem może uda się po południu, ale przed południem nie ma mowy – są w nich msze. W przeciwieństwie do zachodu Europy nasze kościoły nie świecą pustkami. Nie „przerabia się” ich na dyskoteki, czy muzea. Kiedy zaczynałam pracę przewodnika często przepraszałam gości za to, że w niedzielę nie wejdziemy do kościoła. Tłumaczyłam ze smutną miną i poczuciem winy – że niedziela, że Boże Ciało, że Wielkanoc i – „niestety” nie będziemy mogli zwiedzić świątyni. Część grup głośno okazywała swoje niezadowolenie. Jak to nie wejdziemy?! A tak to! Minęło kilkanaście lat. Zmądrzałam. Nie przepraszam, nie robię podkówki, nie sprawdzam nerwowo kiedy kończy się nabożeństwo – tylko informuję, że jest msza – i koniec. I zauważyłam, że turyści przestali ciężko wzdychać, chrząkać i kręcić z dezaprobatą głowami! Patrzą na zamknięte drzwi z szacunkiem. Brzdęk! – dla ludzi mimo wszystko nie rozumiejących, że kościół to nie tylko muzeum, i dla mnie samej – tej kilkanaście lat temu – za kajanie się, niepotrzebne tłumaczenia i przepraszanie. Nie tam gdzie trzeba.

• Długi Targ. Niedaleko Neptuna od wielu lat w sezonie można zobaczyć ciężko pracujące, umęczone papużki. Za parę złoty wyciągają małe karteczki, a w nich wróżby czy horoskopy. Papużki nigdy nie odlatują. Czy to jest normalne zachowanie ptaków? Nawet oswojonych? Jestem przeciwna wykorzystywaniu zwierząt! Kiedyś na starówce można było spotkać pana z małpką. Małpka była na smyczy i przerażona wyszczerzała ząbki, co niektórzy przechodnie brali za uśmiech zwierzęcia. To nie uśmiech moi drodzy – to strach i cierpienie. Nie godzę się też na ośmieszanie i przebieranie zwierząt – ku uciesze gawiedzi. Nie akceptuję „psiuńciów – wariatuńciów” – w kapelusikach, garniturkach, perukach, kotków w strojach motocyklistów…. To nie jest śmieszne, to jest koszmarne! Dziś widziałam pieska z przymocowanym kubkiem na drobne! Piesek biegał nerwowo we wszystkie strony, przerażony tłumem, gwarem, hałasem. Nie pamiętam, za co przebrany był jego pan, który zajął miejscówkę na Długim Targu i był „przedsiębiorcą okolicznościowym” (cytat z Wiecha). Jeśli zobaczę ich tam ponownie – powiadomię Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Brzdęk! Za brak serca i rozumu.

• Narzekałam ostatnio na brak toalet – że za mało, że zamknięte. Muszę więc pochwalić ponownie otwartą toaletę publiczną pomiędzy Zbrojownią a Teatrem Wybrzeże. Europa, kochani! Europa! Zajrzyjcie do środka, a opadną nie tylko spodnie, ale i szczęka! Światło! Za lifting!

• Jedna z moich ulubionych kawiarenek na Piwnej. Była bliżej Zbrojowni, teraz przeniosła się niedaleko kościoła. Kawa kosztuje niecałe 6 złoty. To rozumiem! Lubię klimat Pikawy. Jest – taki „inteligencko – studencko – krakowski”. Wygodne krzesła, ławy, stoliki. Dużo drewna i zdjęć, mało plastiku. Obowiązkowo gazety – a wśród nich moje ulubione Wysokie Obcasy, Wprost, Newsweek…. Patrzę na nie, ale nie przeglądam, bo przeważnie już wszystko czytałam. Jednak zawsze rzucam okiem, co mają. Uwielbiam spotykać się w Pikawie ze znajomymi. Albo posiedzieć samotnie i popatrzeć na ludzi idących Piwną. Światło! Za klimat i umiarkowane ceny.

• W pobliżu Bramy Mariackiej mieści się urokliwy sklepik z lnianymi cudami. Przepiękne letnie sukienki, bluzki, spódnice. Niezwykłe marynarki i fikuśne kapelusiki. Do tego ręcznie haftowane! Budzą podziw mój i wielu przechodniów. Kojarzą mi się z czasami Ani z Zielonego Wzgórza i pilotką Stasią ze Szczecina. Światło! Za klasę.

• Stoiska z koszmarnymi „pamiątkami z Gdańska”, tak często oblegane przez klasy i kolonie mogłyby konkurować ze sobą w kategorii „kicz sezonu”. Są jednak na Głównym Mieście miejsca, które można z powodzeniem polecić turystom, a i samemu nabyć ciekawe przedmioty. Polecam sklepik Szafa Gdańska. Zachęcam do „polubienia” go na facebooku. W Szafie znajdziemy piękne obrazki, fotografie, szkatułki, podstawki, ramki. Gustowne i z duszą. Właściciele – państwo Korona – okazali się niezwykle ciekawymi ludźmi. Miło się gawędziło, więc zajrzę jeszcze do nich nie raz na uliczkę Garbary – na razie – Światło! Za dzielną walkę z wszechogarniającym nas kiczem.

• Wielbicielkom oryginalnej biżuterii prosto z Meksyku polecam maleńki sklepik na Piwnej. Pracuje w nim przemiła pani Monika. W sklepiku można kupić nie tylko przepiękną biżuterię, ale także „wystawki”. To określenie wymyśliłyśmy z siostrami w dzieciństwie – oznacza coś do postawienia lub powieszenia sobie w pokoju. Słówko było niezbędne do sprecyzowania co się chce się na urodziny: coś do ubrania, coś z biżuterii, coś do czytania – czy właśnie jakąś „wystawkę”? Do moich ulubionych meksykańskich „wystawek” zaliczają się gliniane ręcznie malowane rybki, słońca i papugi, a także talerze – do powieszania na ścianie. Oferowane przez sklepik wisiorki, bransoletki, kolczyki i pierścionki są po prostu piękne. Niestety – ciężki wisior ze sporym kamieniem nie należy do najtańszych. Musi kosztować. Pani Monika jednakże jest od lat jednakowo miła wówczas kiedy kupuję coś droższego, jak i wtedy, kiedy wpadam kupić kolejną glinianą rybkę do mojej kolekcji. Czasem nic nie kupuję, przychodzę tylko popatrzeć i porozmawiać. Światło! dla pani Moniki, za uśmiech i podejście do ludzi.

• Widok z Długiego Pobrzeża na Wyspę Spichrzów od lat spędza nam sen z powiek. Turyści stale pytają – kiedy zacznie się odbudowa? Wpadłam na doskonały pomysł. Zamiast chyłkiem przemykać w kierunku Żurawia i udawać że nie dosłyszałam pytania – zatrzymuję się vis a vis nieciekawego fragmentu Gdańska i mówię: Spójrzcie Państwo na drugi brzeg Motławy. Czy podoba się Państwu ten widok? Nein! A ja go bardzo lubię! Was? Wirklich? A tak! Ten widok kojarzy mi się z moim krajem, z Polską. Bo – proszę uważnie spojrzeć – widzimy tu wiele kontrastów. Znajdziemy wszystko – i pozostałości minionej epoki, i okruchy starego Gdańska, i nową odbudowę. I taka jest też Polska, w której stare spotyka się z nowym. Ciekawa architektura z kiczem i brzydotą. Znajdziemy i odbudowane spichlerze, i nieciekawe wieżowce. Turyści pytają – ale co dalej? Co z tą Polską? A to już pytanie nie do mnie – myślę – tylko do redaktora Tomasza Lisa. Parę dni temu miałam urodziny i imieniny w jednym – sprawię więc sobie małą przyjemność – taki prezent ode mnie dla mnie – sama sobie przyznam Światło! Za pomysł na widok.

Autorka: MKF