90. rocznica utworzenia Wolnego Miasta Gdańska przeszła niepostrzeżenie. Poświęciwszy tematowi dwa teksty opublikowane uprzednio na iBedekerze, dodaję poniższy, zawierający pewne wnioski, które czuję się w obowiązku sformułować.
Podchodząc do sprawy Wolnego Miasta Gdańska uczciwie, poza tym wszystkim, co opisałem w poprzednich dwóch częściach tej „rocznicowej trylogii”, powiedzieć trzeba, że Wolne Miasto miało pełne (ale czysto teoretyczne) szanse na to, by stać się czymś na podobieństwo malutkich państw, żyjących z obsługi międzynarodowych finansów i turystyki. Udałoby się to być może, gdyby nie fakt, że Traktat Wersalski powołujący WMG, nie był, jak się po dwudziestu latach jego obowiązywania okazało, traktatem pokojowym, a jedynie rozejmem, bo… tak naprawdę nic nie załatwił. Pierwsza wojna światowa domagała się kontynuacji, potwornie przejętej przez drugą, przekreślającą wiele tematów, w które autorzy „wersalskiego porządku”, oraz ci, którzy sklejali żmudnie trzy części Polski, szczerze, a czasem mniej szczerze wierzyli.
Mówi się, że Wolne Miasto powstało dlatego, że o dogadaniu się Polaków z Niemcami w jego kwestii nie mogło być mowy. I to wydaje się być prawdą. Przekształcenie potencjalnego raju gospodarczego u ujścia Wisły w punkt zapalny Europy, odbyło się w ramach wyjątkowo paskudnego splotu okoliczności politycznych, a w szczególności gospodarczych. „Dobre” lata Wolnego Miasta, obejmujące drugą połowę lat 20. trwały zbyt krótko. Zbyt szybko na skrzydłach kryzysu nadlecieli demagodzy, którzy w Niemczech, ale nie tylko tam, zyskiwali posłuch ludzi, którzy bali się głodu.
Idylliczna wizja szczęśliwej miejskiej republiki mogłaby się ziścić, gdyby nie kryzys i postawa ludzi sprawujących w Gdańsku władzę. Można by tę postawę nazwać bezdenną głupotą i krótkowzrocznością, gdyby nie fakt, że w istocie miasto było w rękach agentów Berlina, starych pruskich urzędnikach, wychodzących z założenia, że im gorzej – tym lepiej. Idiotycznie antypolskie nastawienie zwykłych ludzi, objawione w kluczowych i krytycznych momentach dwudziestolecia międzywojennego, obróciło się przeciw nim samym. Już choćby tylko przez powstanie portu w Gdyni, który przez kilkanaście lat nie robił nic innego, tylko szkodził gospodarczym interesom Wolnego Miasta. Ale nie powstałby przecież, gdyby uprawnienia Polski w porcie gdańskim nie były we wszelkie możliwe sposoby torpedowane, i to zarówno przez władze, jak i przez otumanionych ideologiami ludzi. Antypolskie nastawienie tłumaczy być może w pewnym stopniu fakt, że już na początku XX w. mniej niż połowa mieszkańców Gdańska była w nim urodzona. Większość była „rodowitymi” Niemcami, imigrantami z Rzeszy. Ci nie mieli żadnego pojęcia o tym, co tak naprawdę jest dla Gdańska dobre, a karmieni nacjonalistycznymi bzdurami, głęboko wierzyli, że wielkość dawnego miasta wynikała z „niemieckiej solidności”, a nie ze związku z Rzecząpospolitą.
Na tle wielkiego sporu o to, czy Gdańsk był zawsze polski, czy niemiecki, ewentualny głos tych, którzy zawsze uważali się za „tutejszych”, ani nie mógł, ani nie był słyszalny. Większość z nich była zresztą nauczona przez historię, że kiedy kłócą się o Gdańsk sąsiedzi, najlepiej jest w ogóle się nie odzywać, bo po głowie dostaje się w efekcie i od jednych, i od drugich.
Powstały po II wojnie światowej kuriozalny stan faktyczno-prawny polega na tym, że całkowicie zawłaszczony przez Polskę teren protektoratu Ligi Narodów, pozostał formalnie w stanie takim, w jakim ukształtował to Traktat Wersalski. Za zawsze skuteczną polityką faktów dokonanych poszła propaganda, która okazała się równie owocna. Znakomita większość współczesnych polskich obywateli jest święcie przekonana o tym, że posiadanie terenu Wolnego Miasta Gdańska przez Polskę, ma wszelkie cechy zgodności z prawem międzynarodowym. Na każde zwrócenie uwagi na ewidentną prawną wadliwość stanu faktycznego następuje reakcja, na którą składa się recytowanie formułek wyuczonych sprawnie przez dziesięciolecia propagandy „ziem odzyskanych”. A przecież nikt nie kwestionuje tego, że Wolne Miasto Gdańsk odeszło w przeszłość w kształcie, jaki miało w okresie międzywojennym, i nikt przy zdrowych zmysłach nie zastanawia się nawet nad szarpaniem za wskazówki historycznego zegara, by znowu było tak jak dawniej. Są fakty, których moc przewyższa wszelkie prawo. I takie właśnie fakty przekreśliły i zakończyły faktyczny byt Wolnego Miasta na długo zanim wybuchła wojna, a powojenne przesunięcia granic tylko ich skuteczność ugruntowały.
Wolne Miasto, pozostając jednym z nielicznych terenów w Europie o tak jednoznacznym stanie faktycznym i tak zupełnie nierozwiązywalnym stanie prawnym, jest często obiektem romantycznych (choć zwykle niewiele mających wspólnego z historyczną rzeczywistością) legend o szczęśliwości i wolności. Inni widzą we wspominaniu o nim czającą się w ukryciu V kolumnę rewizjonizmu i separatyzmu. Przedstawiciele obu tych nurtów ścierają się czasem niezwykle ostro na różnych (głównie internetowych) forach i (na szczęście) tylko tam. Szansy na dogadanie się w jakiejkolwiek kwestii nie mają żadnej, bowiem jedni mówią o prawnej iluzji, a drudzy o mocnych, nieodwracalnych, acz nie mających pokrycia w prawie faktach.
Legenda Wolnego Miasta trwa i tak długo jak pozostaje legendą, nie ma w niej nic złego. Patrząc na jego historię, można w zależności od osobistych preferencji, upatrywać w nim wcielonego zła systemu wersalskiego, laboratorium nazizmu i punktu zapalnego wielkiej eksplozji jaką była II wojna światowa. Znacznie więcej romantycznego samozaparcia wymaga dopatrzenie się w Wolnym Mieście szczęśliwego mini-państwa, czegoś w rodzaju San Marino, lub Andorry. Nie wolno natomiast, choć nagminnie się to robi, dokonywać selekcji faktów historycznych, z punktu widzenia ich wygody dla swojej teorii, jednych wynosić pod same niebiosa, a innych nie zauważać. Poddać ocenie Wolne Miasto Gdańsk z perspektywy takiej, jaką mamy na początku XXI wieku nie jest łatwo. Zbyt mocno jeszcze trwają w pamięci ludzi echa wydarzeń, które, jak się przyjęło (chociaż to wcale nie jest prawdą) zaczęły się w 1939 r. właśnie w Gdańsku i „o Gdańsk”.
Tak zwane „II Wolne Miasto Gdańsk” było i minęło. Powrotu do niego nie ma, bo też i nie bardzo jest do czego wracać. Ale to nasza historia, którą trzeba znać, a dopiero poznawszy można próbować coś oceniać i formułować wnioski. Ale należy to robić na podstawie faktów, a nie narodowych mitów.
Autor: Aleksander Masłowski
Brawo Alex!!!