W ramach Politechniki Otwartej miał miejsce kolejny, niezwykły wykład, tym razem poświęcony Polakom i Niemcom, żyjącym w Wolnym Mieście Gdańsku. Gościem spotkania był historyk, dziennikarz i polityk Andrzej Drzycimski.
Po krótkim wstępie gospodarza wieczoru Waldemara Wardenckiego, przy licznym udziale słuchaczy, bohater wieczoru zaczął swoją opowieść:
Zajmuję się historią. Aktualnie piszę obszerną monografię na temat Westerplatte. Teraz zmagam się z jej drugim tomem. Zmagam się, bo trochę próbuję iść pod prąd, próbuję znaleźć odpowiedzi na pytania, które dla dla publicystów i dziennikarzy są rzeczami powierzchownymi, emocjonalnymi, wydobywającymi często to jakieś detale, które w kontekście całej historii nie zawsze miały miejsce albo inaczej zostają przedstawione. Bardzo łatwo następuje zbitka, między tym, co mówią dokumenty historyczne a tym, co zostaje w naszej pamięci. Tego, co jest nasze nie wolno utracić, bo to są nasze wspomnienia, przeżycia, emocje, dotyczące często nawet historycznego wydarzenia. Jestem zdumiony, kiedy zastanawiam się nad tym sprawami, jak to jest, że kiedy próbuję spojrzeć na swoje życie i pytam brutalnie, co dokładnie pamiętasz z 1990 r., to ze zdumieniem zauważam, że mam takie kalki, które powtarzaja się, ugruntowują. Niekiedy, kiedy spotykam się z ludźmi, każdy z nas ma inne spojrzenie, każdy z nas ma co innego zapisane, natomiast historyk to taki człowiek, który patrzy na wydarzenia nie przez emocje, ale powinien patrzeć z dystansu czasu – ostudzony, nawet jeśli to jest bliskie jemu ideowo czy osobiście.
Nigdy nie pracowałem jako historyk, po skończeniu belwederskiej służby nie było dla mnie miejsca w Trójmieście. W związku z tym następne lata dojeżdżałem do Warszawy. Uprawianie historii nie musi się łączyć z uniwersytetem czy instytutem, to jest również próba odpowiedzenia sobie na jakieś pytanie, które mnie nurtuje. Mnie w tej chwili ciekawi Westerplatte i to nie tylko to, co się stało w ciągu siedmiu dni. Na ten temat wypowiadają się wielcy historycy i to jest całe polskie nieszczęście, zwłaszcza, jak do tego dołożą się jeszcze filmowcy, którzy muszą mieć inny obraz, inną strukturę języka, inaczej muszą mówić do widza. Oni muszą mówić obrazem, emocją, napięciem, dramaturgią i to jest zrozumiałe, ale na to, żeby emocjonalność była traktowana jako fakt historyczny – na to mojej zgody nie ma.
Nie było mojej zgody, aby wydarzenia, które trwały siedem dni, a właściwie były przygotowywane w okresie międzywojennym, były opisywane językiem, który bardziej pasuje do scenariusza, w którym gęsto leje się krew, gdzie ktoś kogoś uderza, ktoś z kims pije, ktoś leży na podłodze, ktoś oddaje nieczystości. W filmie to może jest dobre, ale nie w takim miejscu, gdzie są fakty, które możemy sprawdzić w źródłach niemieckich i polskich. To samo dotyczy dzisiejszego tematu…
My na hasło Polak i Niemiec od razu mamy emocje. Do tego jeszcze dodać – Polak katolik – i mamy gotową kalkę, która bywa wykorzystywana w różnych wypowiedziach i często jest nieuzasadniona. Historyk musi popatrzeć na wydarzenie z dystansu i zastanowić się, czy rzeczywiście coś takiego istnieje, że możemy mówić językiem XXI wieku o tym, co się działo w XVIII, IX i na początki XX wieku. I od razu mówię NIE. zdecydowanie NIE. Pojęcia narodowościowe i pojęcia, którymi my się posługujemy współcześnie, są pojęciami bardzo młodymi. Ktoś, kto mieszkał w Gdańsku, Krakowie, Warszawie, Berlinie czy Freiburgu mówił, że jest z Freiburgu czy Gdańska. Nie mówił, że jest z Niemiec, z Polski czy z Pomorza. Dla niego ta mała ojczyzna była numerem jeden. To było jego miejsce urodzenia, miejsce życia, miejsce najważniejsze. Nie było takich relacji i kontaktów, jakie mamy współcześnie.
Przechodząc do tematu chciałbym pokazać jak różnorodna była historia Gdańska. Powtarzam z uporem i jestem gotowy o to kruszyć kopie, że Gdańsk to jest miasto genialne. Miasto mające swoje genius loci – niepowtarzalne i jedyne. Zniszczone w dramacie wojennym, zniszczone w okresie hitleryzacji, w tym, co jest zapisane w kulturze materialnej – zniszczone w kamieniu – w budynkach w czasie dwutygodniowego palenia miasta. Miasto z niepowtarzalnym klimatem, gdzie wszystko mogło się zdarzyć. Miasto, w którym podgolony ledwo mówiący po polsku szlachcic mógł się dogadać z Holendrem, z którym dobijał targu. Miasto, które z całej Europy ściągało najwybitniejszych architektów; miasto, które było wspaniałą perłą renesansową; miasto, o którym się mówiło, że to jest Wenecja Północy. Miasto wspaniałe. Ale również, i o tym trzeba pamiętać, miasto umierające. Miasto, które w momencie, kiedy po pierwszym zaborze Prusacy podeszli pod jego gardło, czyli otoczyło je ze wszystkich stron, zaczęło umierać na oczach. Nie było handlu, bo kiedy Prusacy postawili w Nowym Porcie komory celne – on umarł. Miasto zaczęło ginąć. Potem czas napoleoński. To żaden piękny czas, bo to czas wielkich kontrybucji i strasznego płacenia haraczu za to, że miasto było niezależnym – parę lat jedynie i znowu okres do połowy XIX wieku to prowincja, zapomniana w Berlinie. Dopiero później, kiedy zdano sobie sprawę ze znaczenia militarnego, miasto zaczynia zmieniać swój charakter. Z prowincjonalnego, przeobraża się w miasto, gdzie zaczyna dużą rolę odgrywać wojsko, potem powstaje garnizon. Cała budowa nowego Gdańska zaczyna się od momentu, kiedy przychodzi kontrybucja po wojnie francusko-pruskiej, kiedy Niemcy mają pieniądze na to, żeby kontynuować walkę, szczególnie z Polakami, na tych dawniej polskich terenach. I to było powodem, dla którego Gdańsk się rozwija, między innymi powstaje budynek politechniki. To był jeden z piękniejszych budynków, chociaż style są tu wszystkie, jakie można sobie wyobrazić, ale była taka potrzeba tamtych czasów.
Westerplatte. Ono było zapleczem rekreacyjnym – wybudowano tam bowiem kurort. Jak się patrzy na historię kurortów zbudowanych wokół Zatoki Gdańskiej, to trzeba powiedzieć, że Haffner zaczął w Sopocie, ale dosłownie zaraz za nim powstaje kurort i w Brzeźnie, i w Jelitkowie, i w 1829 r. na Westerplatte. Na początku kurort rozwijał się w cieniu fortecy, bo na Westerplatte była forteca.
Do 1824 r. na Westerplatte mieszkało około 500 ludzi, było zaledwie siedem uliczek. W książce adresowej, jedna z nich była tak dokładna, że można policzyć liczbę zamieszkujących ją osób. Mówię o tym dlatego, że własnie tam, na Westerplatte do 1924 roku odbywały się spotkania Polonii Polskiej. Przyjeżdżały teatry z Polski, były przedstawienia. W kurorcie były sale balowe, jedna z nim mieściła 800 (sic!) par tanecznych, były też kawiarnie, a kurort funkcjonował od 1 kwietnia do 1 października. Miał niesamowity wzrost, bowiem tuż przed woją odwiedzało go w sezonie 120- 140 tys. osób.
Gdańsk był specyficzny ludnościowo, bo tu, na terenie miasta była swoistego rodzaju wieża Babel – byli Polacy, Kaszubi, Niemcy z Rzeszy, przyjeżdżali ludzie ze wschodnich ziem polskich i kupcy z całej Europy – Holendrzy, Anglicy, Niemcy. Tak było do rozpoczecia I wojny światowej.
Cała dramaturgia miasta polega na tym, że kiedy zostało odcięte od naturalnego państwa polskiego, zaczęła się zmiana struktury ludnościowej. Powoli ludnośc miejscowa, która była zawsze słabsza ekonomicznie, a która przybywała do miasta, miała problem z przeciwstawianiem się bogatej, często urzędniczej, a później wojskowej grupy. To wzrastające znaczenie grup napływowych powodowało, że miasto zatracało swój charakter. Efekt był taki, że pod koniec XIX w. było dużo ludności kaszubskiej, bo Gdańsk zawsze ściągał najbliżych, co przywołuje często G. Grass. Również Zwarra w kilku publikacjach przywołuje ten sam fakt, że mieszkańcy Gdańska nie byli takimi, którzy jednoznacznie określali się narodowo. Oni mówili, że są stąd. Oczywiscie, kiedy powstaje państwo polskie zmienia się sytuacja. Państwo polskie powstaje w momencie specyficznym, kiedy zaczyna się, w czasie I wojny światowej, dyskutować o tym, jaka ma być ta przyszła Polska. I od 1917 roku pada zdecydowanie stwierdzenie, że to państwo musi mieć dostęp do morza. Roman Dmowski, który najwcześniej sformułował te postulaty, zgłaszał je na międzynarodowych konferencjach. Uważał, że państwo polskie powinno mieć ten dostęp od Zalewu Wiślanego aż do Słupska. Jak na tamte czasy bardzo szeroki. To był naturalny pas, wynikający z historii i tradycji. Uzasadniał to argumentami historycznymi, politycznymi i gospodarczymi, zwracając uwagę, że tak miasto, jak i zaplecze – Polska, nie może funkcjonować, jeśli oba podmioty wzajemnie nie będą współpracowały. Gdańsk i jego bogactwo by rosło na Polsce, a Polska by korzystała z tego okna, jakim był Gdańsk. Te wzajemne powiązania były mocne i rzecz znamienna, że kiedy rozpoczęła się konferencja pokojowa w styczniu w Paryżu, a zakończyła się uroczystym podpisaniem w Sali Kryształowej w Wersalu 29 czerwca 1919 r., wówczas zdano sobie sprawę, jak ważną rolą jest dostęp do morza.
Mapa z 1918 roku. Wszystkie polskie granice były otwarte, to znaczy walka o nie trwała aż do 1922 roku. Państwo które powstało, od samego swojego narodzenia musiało walczyć o granice. Nawet Traktat Wersalski ich nie gwarantował. Polacy odkrywają jednocześnie swoje polskie korzenie. To jest okres porozbiorowy, ponad 100 lat. Nie ma państwa, które by niosło, nie ma nic z wyjątkiem kościoła, ale tu w Gdańsku, kościól nie był nośnikiem polskości lecz germanizacji. Mówię o kościele katolickim, który na terenie Gdańska, Pomorza i Niemiec był związany z partią polityczną centrum, stąd sytuacja była trudna do przełamania. W dodatku zasady, które obowiązywały podczas tworzenia traktatu były sprzeczne. Z jednej strony uważano, że każdemu państwu trzeba dać możliwość swobodnego rozwoju gospodarczego, politycznego, kulturalnego i wymieniano tu całą litanię, a z drugiej strony element przedstawiony przez Amerykanów, że musi być zachowana zasada demograficzna.
Co to znaczy? To oznaczało, że teren, na którym była jakaś przewaga ludności, powinien należeć do państwa, gdzie ta większość ma swoje oparcie. W tym wypadku Gdańsk powinien należeć do Rzeszy Niemieckiej. Interesy polityczne i gospodarcze zaplecza polskiego sprawiły, że komisja wyznaczona przez zwycięskie mocarstwa do ustalenia przebiegu granic, dwukrotnie opowiedziała się za tym, żeby Gdańsk bezwarunkowo przyznać Polsce. Niemcy zdawali sobie sprawę, że to jest przegrana sprawa, żeby zachowac Gdańsk, ale rozpoczęli serię wystąpień, mających na celu zatrzymania decyzji przyznającej miasto Polsce.
Na początku 1920 roku do Gdańska przyjeżdża budowniczy Gdyni – Tadeusz Wenda i bada możliwość budowy polskiego portu na terenie Gdańska. Później, kiedy budowano Westerplatte, był ekspertem kierownictwa Marynarki Wojennej i nadzorował budowę basenu. Niemcy obawiali się, że gdyby Polska uzystkała prawo utworzenia tzw. Niebieskiej Armii gen. Hallera, to ta armia miałaby dwie możliwości drogi – lądową albo morską. Lądowa to Niemcy, było więc niemożliwe, żeby przepuszczono 80 – 100 tys ludzi, to duża armia. Drugi pomysł, lansowany przez wojskowych, najtańszy i najprostszy to droga morska. Gdzie można by wyładować tę armię? Tylko w Gdańsku. Wszyscy mieli tę świadomośc i Polacy i Niemcy, że w momencie, kiedy zorganizowane wojska polskie staną w porcie gdańskim – to będzie koniec – fakty dokonane. Cała wielka batalia, przeprowadzona przez Heinricha Sahma, ówczesnego prezydenta Wolnego Miasta Gdańska była taka, żeby nie dopuścić do wylądowania tych oddziałów. Była to walka zacięta, wydawało się, że Polacy zwyciężą, jednak pod wpływem Wielkiej Brytanii, która odgrywała wielką rolę na konferencji, od marca 1919 roku szala zaczyna się przechylać i w kwietniu zapadła decyzja, że wojsko polskie nie będzie wracało. W związku z tym całe to oczekiwanie, narodowa mobilizacja, rozprężyły się i Polacy, którzy wierzyli, że będa w Gdańsku, stracili motywację do działania.
Dziękuję Krzysztofowi Dolatko, licencjonowanemu przewodnikowi turystycznemu po Trójmieście, za udostępnienie ścieżki dźwiękowej z wykładu i zdjęć do publikacji.
Mój blog bierze udział w konkursie BLOG ROKU 2010 –kliknij
Można na niego oddać głos wysyłając SMS o treści H00777 na numer 7122. (H zero zero siedem siedem siedem, bez spacji).
Koszt SMS to 1,23 zł brutto. Zebrane przez organizatora fundusze będą przeznaczone na cele charytatywne.
Będzie mi miło, jeśli Czytelnicy iBedekera zechcą na niego zagłosować – Ewa Kowalska:)
Wykład bardzo ciekawy. Byłam 🙂
Chyba wszyscy zauważyli, ze na pierwszej prezentowanej planszy 9 złośliwie zamieniło sie w 6 😉
jakiś chochlik napsocił 🙂
Andrzej Drzycimski-kolejna osoba obdarzona wielka pasja i wiedza,a takze-co nie jest czeste-umiejetnoscia
wciagania sluchaczy w temat wykladu!
Książka dostępna tylko w antykwariatach bardzo ciekawa i rozwiewajaca wiele mitów którymi często posługują sie poprawiacze historii mowiąc o Polskosci Gdańska .Kazdy obraz ma swoje blaski i cienie