Początki Wolnego Miasta to okres gospodarczo bardzo trudny. Głód towarzyszył jego obywatelom przez dobrych pięć pierwszych, powojennych lat. Dopiero połowa lat 20. przyniosła poprawę, związaną z dobrą koniunkturą gospodarczą i reformami monetarnymi, zakończonymi wprowadzeniem w latach 1923-24 r. guldena. Tak zaczęły się najszczęśliwsze w dwudziestoletniej historii międzywojennego Gdańska czasy, które trwać miały zaledwie kilka lat. Początek lat 30. przyniósł załamanie gospodarcze, będące jednym z przejawów światowego kryzysu. Bankrutowały firmy, ludzie zostawali bez pracy, a gulden, dawniej pewny i mocny, tracił na wartości. Przez gdańskie przedsiębiorstwa przetoczyła się fala strajków i zamieszek. Społeczeństwo zmierzało w szybkim tempie ku granicom wytrzymałości.
I tu, na arenie europejskiej polityki pojawiają się niemieccy narodowi socjaliści. Niezadowolone, a miejscami już nawet zrozpaczone społeczeństwo, było ich naturalnym środowiskiem, w którym czuli się znakomicie. Bezradności demokracji w walce z kryzysem i nędzą oraz obojętności klasy politycznej na los zwykłego człowieka, przeciwstawili cały arsenał politycznych i socjotechnicznych tricków. Te właśnie sztuczki szybko zyskać im miały sympatię, nie przeczuwających niczego złego ludzi. Naziści byli zawsze tam, gdzie robotnikowi, lub jego rodzinie działa się krzywda, pomagali przed sądami, bronili przed komornikami, organizowali wyjazdy zarobkowe, agitowali, przekonywali…
O nazyfikacji Wolnego Miasta przeczytać można tu i ówdzie sporo, ale rzadko pojawia się w opracowaniach na ten temat, fakt polskiego udziału w tym procesie. Zapewne dlatego, że to wątek bardzo niewygodny dla narodowej propagandy. Powszechnie (i słusznie) oskarża się Ligę Narodów o bezczynność i spolegliwość względem hitlerowskich poczynań w Wolnym Mieście. Nie należy jednak zapominać, że drugą obok Ligi protektorką Gdańska, była Rzeczpospolita. Oczywiście Polska nie uczestniczyła czynnie w zastępowaniu demokratycznych struktur Wolnego Miasta organizacjami nazistowskimi. Jednakże omamiona skutecznie przez Hitlera „doskonałymi stosunkami” nie działała, kiedy zgodnie ze swoimi protektorskimi obowiązkami, pomijając zdrowy rozsądek, powinna stanowczo reagować. W okresie najintensywniejszej politycznej i bojówkarskiej aktywności nazistów w Gdańsku, dochodziło do sytuacji, kiedy terroryzowanym przez hitlerowców gdańskim opozycjonistom, szukającym pomocy w polskim Komisariacie Generalnym (a nawet w Warszawie), po prostu jej odmawiano. Szczytem wsparcia gdańskich nazistów przez Rzeczpospolitą był jednak moment, kiedy polskim organizacjom w Wolnym Mieście, zabroniono składania protestów wyborczych. Wszystko to w imię dobrych stosunków z III Rzeszą.
Te dobre stosunki miały jednak potrwać tylko do czasu, kiedy NSDAP uzyskała w Wolnym Mieście władzę. Nie była to wprawdzie władza tak całkowita, jak w Rzeszy, dawała jednak możliwość zupełnej zmiany sposobu prowadzenia polityki względem Polski w ogólności, a jej interesów w Wolnym Mieście w szczególności. Niestety wówczas, na jakiekolwiek przeciwdziałanie z polskiej, czy międzynarodowej strony było już zdecydowanie za późno. Zaczął się okres coraz bardziej agresywnych działań antypolskich na terenie swoistego poligonu, jaki z Wolnego Miasta uczynili naziści. Towarzyszyły im kolejne żądania względem Polski, których ta ani nie chciała, ani nie mogła spełnić. Jak się to skończyło – to wie chyba każdy.
Faktyczny byt Wolnego Miasta, albo raczej tego co z niego pozostało, zakończył się jeszcze przed wybuchem wojny, wraz z obwołaniem głową gdańskiego państwa Gauleitera Alberta Forstera, który 1 września 1939 r. proklamował zjednoczenie z Rzeszą. Ani zwierzchnictwo Forstera nad Wolnym Miastem, ani tym bardziej jego decyzja o włączeniu go do Rzeszy, nie miały nic wspólnego z prawem i konstytucją gdańską. O tym fakcie wspaniałomyślnie zapominają ci wszyscy, którzy uznają 1 września 1939 r. za prawny koniec Wolnego Miasta. Akt włączenia został zresztą unieważniony przez stronę niemiecką zaraz po II wojnie światowej.
Ogłoszenie przyłączenia Gdańska do Rzeszy wywołało wśród obywateli Wolnego Miasta różne reakcje. Część wołała: „Hurra, znowu jesteśmy Niemcami!”, część smutno wzdychała: „Boże, znowu wojna…”. Wojna w Gdańsku trwała siedem dni (aż do kapitulacji Westerplatte), a następnie przez parę lat toczyła się gdzieś daleko, na wschodzie i na zachodzie. O tragicznym losie gdańskich Polaków i innych, którzy w ciągu paru miesięcy zniknęli, aby znaleźć się w obozach koncentracyjnych, przed lufami plutonu egzekucyjnego, a w najlepszym razie zostać wysiedlonymi do Generalnego Gubernatorstwa, sterroryzowane społeczeństwo albo starało się szybko zapomnieć, albo przynajmniej głośno o tym nie mówić. Przedsmakiem tego, co miał przynieść Gdańskowi rok 1945, dostarczyły jego mieszkańcom dopiero pierwsze naloty alianckie w 1942 r. Ale prawdziwy koszmar zaczął się wczesną wiosną, trzy lata później.
Rok 1945 przyniósł Gdańskowi koniec ciągłości historycznej. To, co przez całe lata określano szyderczym mianem „wyzwolenia”, było zniszczeniem nie tylko większości najcenniejszej i najstarszej historycznej tkanki miejskiej, ale przede wszystkim gdańskiej kultury. Podbite przez Armię Czerwoną tereny Wolnego Miasta zostały wspaniałomyślnie przekazane Polsce, w ramach przesuwania jej granic na północ i zachód. Odbyło się to, rzecz jasna, kosztem kresów wschodnich. Doskonale zdawano sobie sprawę z nieuregulowanego statusu prawnego terenu Wolnego Miasta, odebranego Niemcom po sześcioletniej okupacji. Tym razem, z zasady odmawiając praworządności wszystkim aktom prawnym III Rzeszy, tu zrobiono charakterystyczny wyjątek, uznając za prawny akt włączenia Gdańska do Rzeszy. Stary świat i skompromitowany system wersalski został zlikwidowany w odniesieniu do Wolnego Miasta bez zachowania jakichkolwiek, pozornych nawet działań w sferze prawa międzynarodowego. Prawo miały zastąpić fakty. I zastąpiły.
Mówiąca po niemiecku ludność Gdańska została objęta akcją korekty obszarów etnicznych i z bardzo nielicznymi wyjątkami wysiedlona. Kilkaset lat kultury przekreślone zostało kilkoma sprawnymi ruchami ołówka na mapie i wojska w terenie. Rozpoczęła się polonizacja. Oczywiście, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, pełno było haseł o tym jak to „Gdańsk zawsze polski”, i że „byliśmy, jesteśmy, będziemy”, a także „Myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili”. O ile na arenie międzynarodowej pozostawiono sprawę tak, jak podyktowała to siła Armii Czerwonej, o tyle wewnątrz, w polskim ustawodawstwie, a zwłaszcza w propagandzie, próbowano zatrzeć ślad faktu, że „ludowa” Polska pod względem prawnym jedynie zastąpiła III Rzeszę w akcie aneksji. Przez całe dziesięciolecia ukształtowano święte przekonanie wśród Polaków, że Polska zawładnęła Gdańskiem prawnie, jako podstawę podając ustalenia konferencji w Jałcie i Poczdamie. Nikt nie zająknął się nawet, że konferencje te nie miały najmniejszych nawet cech kongresów pokojowych, a ich ustalenia były podziałem świata dokonywanym przez mocarstwa, a nie traktatem międzynarodowym. W tzw. cywilizowanym świecie, nawet jeśli tylko formalnie lub nawet pozornie, stosunki międzypaństwowe kształtuje się traktatami, a nie jednostronnymi decyzjami. Nawet rozbiory Polski w XVIII w. miały postać traktatów, ratyfikowanych przez sejm. Traktaty kończące II wojnę światową między Polską a Niemcami, zawierane „na raty”, aż do słynnego ostatecznego uznania zachodnich granic Polski przez zjednoczone Niemcy w 1991 r., z oczywistych względów nie mogły i nie dotyczyły obszaru Wolnego Miasta. Wszystkie te prawne „subtelności” (a tak naprawdę fundamenty cywilizowanych stosunków międzynarodowych) są do dziś odrzucane jednym tchem przez osoby, których polityczno-historyczna świadomość ukształtowana została przez skuteczną propagandę.
Po wojnie część wysiedlonych z Wolnego Miasta ludzi utworzyła w Zachodnich Niemczech „Związek Gdańszczan”, który nie wszedł w struktury „Związku Wypędzonych”. Wielu z tych, którzy w 1939 r. cieszyli się, że „znowu są Niemcami”, nagle uległa tajemniczej konwersji na gdańskich patriotów, domagających się restytucji protektoratu, tym razem pod skrzydłami ONZ. Za ten separatyzm względem żądań Związku Wypędzonych, wołającego o przywrócenie stanu sprzed wojny (plus uznania Anschlussu Wolnego Miasta) członkowie Związku Gdańszczan uznawani byli przez „wypędzonych” za zdrajców niemieckiej sprawy. Wolne Miasto, arena obrzydliwych aktów politycznej przemocy, bezczynności i wielkiej kompromitacji przedwojennej demokracji, zaczęło powoli przekształcać się w mityczną oazę oporu przeciwko nazizmowi, który istniał wprawdzie, ale był zjawiskiem tyle marginalnym, co nieskutecznym.
Płynął czas. Gdańszczanom w Niemczech urodziły się wnuki, dla których tęsknoty za mityczną ojczyzną ich przodków stawały się niezrozumiałym zupełnie dziwactwem poprzednich pokoleń. To samo działo się w Gdańsku, gdzie wnuki powojennych osadników, były dokładnie tak samo „stąd”, jak ci, którzy urodzili się kiedyś w mieście mówiącym po niemiecku. Dla nich z kolei romantyczna tęsknota za Wilnem, czy Lwowem stawała się równie niezrozumiała, jak marzenia o utraconym Heimacie dla ich rówieśników z Niemiec.
Autor: Aleksander Masłowski
Ciekawy artykuł. Jednak to wszystko o czym pisze tutaj autor jest powszechnie znane. Natomiast niewiele wiem na temat gdańskiej opozycji za czasów WMG. Autor wspomniał o niej tylko w kontekście win Rzeczpospolitej. Mnie interesowałoby jak była liczna, skąd się wywodziła politycznie, narodowościowo. To, moim zdaniem temat na równie ciekawy artykuł.
Pozdrawiam.
Prawnie już nie ma państwa WMG .
Tak samo nie mamy Lwowa I Wilna a takim samym sposobem mamy prawnie Szczecin i Lębork.
Nie zgodzę się ze stwierdzeniem Autora o istnieniu „(…)niezrozumiałej, romantycznej tęsknoty za Wilnem, czy Lwowem(…)” potomków osadników z Kresów. Zawsze i z dumą powtarzam, że rodzina od strony taty pochodzi spod Lwowa. Swoistą radość odczułem również podczas wizyty w tym pięknym mieście Ukrainy i muszę powiedzieć, że czułem sie tam jak w domu, jak na co dzień, mieszkajac w Gdańsku. Uważam że jest coś takiego w czlowieku (rzeczony 6. zmysł), który uaktywnia się na haslo „mała ojczyzna”. Nadmienię, że obce sa mi jakiekolwiek roszczenia wobec sąsiadów, czy też pomysly restytucji granic II RP. Sa rzeczy, którymi powinna zajmować się już tylko Historia…
Witam.
Alex czy przypadkiem nie zagalopowałeś się z tym polskim udziałem w nazyfikacji Gdańska? Moim zdaniem to się nazywa polityka zagraniczna i trudno to nam bez dostępu do większej ilości informacji oceniać.Natomiast na pewno warto dodać, iż walkę z głodem w Gdańsku prowadziło również Państwo Polskie przysyłając tu duże transporty żywności-organizował to w imieniu Rzeczypospolitej jej pierwszy Przedstawiciel-prof. Biesiadecki (polecam znakomite wspomnienia)
pozdrawiam Piotr Mazurek (Strefa Historyczna Wolne Miasto Gdańsk)
Bynajmniej się nie zagalopowałem. Państwo mające funkcję protektora nie reagujące na łamania konstytucji protegowanego, a wręcz zabraniające tym, na których w granicach protegowanego ma wpływ, protestować przeciwko łamaniu konstytucji jest współwinne procesu. To, że potem samo najbardziej ucierpiało w wyniku krótkowzrocznej polityki parę lat wcześniej nic w tym nie zmienia. To nie jest polityka zagraniczna, tylko nie wywiązywanie się z międzynarodowych zobowiązań. Nie widzę byśmy mieli dostęp do zbyt małej ilości informacji, żeby poddać fakty ocenie. A pomoc w czasie głodu i bezczynność wobec nazyfikacji miały miejsce w całkowicie innych okolicznościach i absolutnie się nie równoważą.