W zimny, ale słoneczny dzień 8 października 2011 odbyła się w Gdańsku ceremonia nadania nowego imienia staremu statkowi. Statkiem tym był piękny żaglowiec, a imię otrzymał po jednym z najbardziej znaczących dla morskiej kultury Polaków pisarzu Karolu Olgierdzie Borchardtcie. „Kapitan Borchardt”, bo tak brzmi nowa nazwa statku, jest trzymasztowym szkunerem zbudowanym w Holandii, który zanim dzisiaj otrzymał nowe imię, zmieniał je uprzednio już siedmiokrotnie.
Statek zbudowano w 1918 r. jako oceaniczny frachtowiec z przeznaczeniem do przemierzania Atlantyku. Powstał w stoczni J.J.Pattje w Waterhuizen w północno-wschodniej Holandii. Był to okres, kiedy żaglowce odeszły już właściwie do historii, a te które pozostały, były już niemalże wyłącznie statkami szkoleniowymi, rekreacyjnymi jachtami i jednostkami rybackimi. Być może powojenne realia i braki w zaopatrzeniu w paliwa skłoniły pierwszego armatora do powierzenia napędzania jednostki wiatrom, do 1925 r. statek nie miał bowiem silnika. Od czasu wyposażenia go w niezależny od kaprysów pogody wiatrów napęd, sukcesywnie pozbawiano go ożaglowania, by w końcu uczynić z niego jacht wyłącznie motorowy. Dopiero w latach 80. doczekał się gruntownego remontu i ponownego wyposażenia w ożaglowanie zgodne z pierwotnym, czyli trzy duże żagle gaflowe na trzech stalowych masztach jednakowej wysokości oraz siedem mniejszych żagli dodatkowych. Kilkukrotnie zmieniał właściciela, nazwę i przeznaczenie. Był statkiem towarowym, wycieczkowym i szkoleniowym. Zanim stał się „Kapitanem Borchardtem” nosił nazwy „Nora”, „Harlingen”, „Möwe”, „Vadder Gerrit”, „In Spe”, „Utskär”, a ostatnio „Najaden”. Pływał pod banderami holenderską, niemiecką i szwedzką.
Statek zakupiony został w tym roku od armatora szwedzkiego przez grupę entuzjastów żeglarstwa. Jego ostatnią funkcją pod szwedzką banderą były rejsy szkoleniowe dla adeptów sztuki żeglarskiej. Funkcja ta ma zostać utrzymana również pod polską banderą. W sierpniu wypłynęła z Gdańska promem „Scandinavia” nowa załoga, która objęła w posiadanie żaglowiec i przeprowadziła go najpierw na Hel, a następnie do Gdańska, gdzie odbyła się ceremonia chrztu statku. W obecności urzędników miejskich i państwowych, przy umiarkowanie licznej obecności widzów i muzyce w wykonaniu orkiestry Marynarki Wojennej, dokonało się uroczyste nadanie żaglowcowi nowego imienia, połączone z tradycyjnym strzaskaniem butelki szampana o burtę. Następnie przy dźwiękach hymnu Rzeczypospolitej wciągnięta została na maszt polska bandera. W ten sposób Gdańsk stał się macierzystym portem najstarszego czynnego żaglowca w polskiej flocie. Dalej były oficjalne wystąpienia, gratulacje i prezenty od rozmaitych osób i organizacji, w tym od miasta Szczecina, którego prezydent nie tylko przysłał zaproszenie do udziału w kilku szczecińskich imprezach żeglarskich, ale także podarował statkowi miejską flagę z prośbą o jej używanie w trakcie wizyt w Szczecinie.
Nadając nowemu, choć w istocie bardzo staremu, żaglowcowi imię „Kapitan Borchardt”, uhonorowano człowieka, który całe życie poświęcił morzu, a kiedy los nie pozwalał mu na pływanie, dzielił się wiedzą i doświadczeniem z przyszłymi marynarzami. Największą sławę przyniosły mu jednak wspaniałe książki o morzu, statkach, a przede wszystkim o ludziach tworzących polską marynarkę w latach międzywojennych, czyli w okresie który, niezależnie od mitów o „Polsce na morzu” za Wazów, był czasem kiedy Polacy rozpoczynali dopiero swoja wielką morską przygodę.
Kapitan Borchardt
Karol Olgierd Borchardt urodził się w 1905 r. w Moskwie, ale dzieciństwo spędził w Paryżu, dokąd przeniosła się jego matka po rozstaniu z ojcem. W 1912 r. zamieszkał w Wilnie, gdzie 1924 r. zdał maturę i zaraz po niej, wiedziony młodzieńczym marzeniem, zameldował się w Tczewie, gdzie od kilku lat działała Szkoła Morska. Romantycznej wizji o zostaniu marynarzem nie podzielała rodzina, która wykorzystawszy wpływy ojczyma Karola, z zawodu lekarza, doprowadziła do odrzucenia jego kandydatury pod pozorem rzekomej „skłonności do reumatyzmu”. Niedoszły student szkoły morskiej trafił ku zadowoleniu wszystkich – oprócz niego samego – na wydział prawa Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Nie porzucił jednak morskich marzeń i już w następnym roku stanął przed wojskową komisją lekarską, której nie sięgały najwyraźniej wpływy ojczyma, skoro orzekła brak jakichkolwiek zdrowotnych przeciwwskazań dla podjęcia nauki w szkole morskiej.
W ten sposób marzenia zaczęły nabierać realnych kształtów. Karol był zdolnym młodym człowiekiem, z uporem dążącym do wyznaczonego sobie celu, nie miał więc większych trudności w studiowaniu zawiłej materii nawigacji. Jako student trafił na pokład „Lwowa” – szkolnego statku Szkoły Morskiej, na którym on i jego koledzy odbywali morskie praktyki. Tam, na statku, który sam określał mianem „kolebki nawigatorów”, zetknął się po raz pierwszy z prawdziwym morskim życiem, z jego całym wspaniałym romantyzmem i twardą prozą żeglarskiej codzienności. Tam poznał też swoich mistrzów morskiego fachu, starych wilków morskich, których miał później uwiecznić na kartach swoich książek.
Dyplom nawigatora uzyskał w 1928 r. Odtąd pływał na różnych statkach, stopniowo awansując. Z czasem trafił do załóg najwspanialszych polskich przedwojennych statków – transatlantyków „Polonia”, „Pułaski”, „Piłsudski” i „Kościuszko”, którymi pływał po całym niemalże świecie. Był także oficerem na następcy „Lwowa”, „Darze Pomorza”, oglądając tym razem życie szkolnego statku szkoły morskiej z perspektywy doświadczonego żeglarza i nauczyciela następnych pokoleń marynarzy. Na „Darze” zastał go wybuch II wojny światowej, którą spędził jako oficer przekształconych w wojenne transportowce transatlantyków, zaznając wszelkich możliwych okropności morskiej wojny.
Po wojnie wrócił do kraju, ale nie przyjęto go bynajmniej z otwartymi ramionami. Służba na zachodzie uczyniła z niego człowieka „ideowo niepewnego”, któremu uczyniono największą krzywdę, jaką można wyrządzić marynarzowi – zabroniono pływać. Mógł za to uczyć i robił to w Państwowym Centrum Wychowania Morskiego, a następnie w Technikum Rybołówstwa, a w końcu w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. Z czasem pozwolono mu na krótkie rejsy, odbywane w ramach testów, powstających w gdyńskiej stoczni statków. Pływał więc tak jak mógł i uczył kandydatów do morskiego fachu aż do przejścia na emeryturę w 1970 r. Zmarł w Gdyni w 1986 r., a pochowany został na Cmentarzu Witomińskim.
Być może z tęsknoty za „prawdziwym” morzem, być może z powodu obietnic złożonych swoim przyjaciołom z przeszłości, zaczął pisać. W latach 50. ukazywały się jego krótkie morskie felietony w „Morzu” i „Tygodniku Morskim”, a w 1960 r. wydano „Znaczy Kapitana” – literacki pomnik, który wystawił swojemu mistrzowi i dowódcy, kapitanowi Mamertowi Stankiewiczowi. Zachęcony pozytywnym przyjęciem pierwszej książki pisał następne. Tak powstały „Krążownik spod Somosierry”, „Szaman Morski”, „Kolebka nawigatorów” i „Pod czerwoną różą”.
To właśnie dzięki Borchardtowi „lądowe szczury” dowiadywały się o niesamowitym, tajemniczym i groźnym życiu na morzu i poznawali brzmiące jak magiczne zaklęcia morskie określenia, nazwy elementów statku i czynności członków załogi. Dzięki niemu na zawsze w świadomości czytelników pozostały postaci tak wspaniałe jak Mamert Stankiewicz, Konstanty Maciejewski, czy Eustazy Borkowski vel „Szaman Morski” – ludzie tak bardzo niedzisiejsi i tak niezwykle oryginalni, bez których nie byłoby morskiej Polski w okresie międzywojennym, ani tysięcy marynarzy, którzy kształt swojej morskiej edukacji zawdzięczają w dużej mierze wzorcom ustalonym przez tamtych wielkich żeglarzy-oryginałów.
Dziękuję Dariuszowi Drapelli za udostępnienie zdjęć grobu Kapitana Mamerta Stankiewicza, wykonane 24 września 2011 r.
Niezwykle barwne życie Karola Olgierda Borchardta, który urodził się w Rosji, dorastał w Paryżu, miał być prawnikiem, został marynarzem, a zasłynął jako pisarz, od dawna domagało się upamiętnienia w sposób bardziej znaczący niż nazwa ulicy w Gdyni, aranżacja „kabiny na Darze Pomorza”, czy pamiątkowa tablica tu i tam. Żaglowiec, na którym będzie można zaznać morza i żeglarstwa, a może nawet stać się z lądowego szczura morskim wilkiem, wydaje się być najwłaściwszym obiektem któremu można było nadać imię kapitana Borchadta.
Autor: Aleksander Masłowski
APEL
do wszystkich miłośników piekna żagli i żaglowców: zorganizujmy się i umieśćmy ten piękny żaglowiec w miejscu Sołdka, który wcześniej zostanie odholowany gdziekolwiek, także dzięki naszym staraniom.
Michał
Michał, chcesz go tak od razu po chrzcie wysłać na emeryturę?:)
Karol Olgierd Borchardt, to jeden z najważniejszych moich autorów, wieku cielęcego obok Niziurskiego, Wańkowicza, Fiedlera czy Szklarskiego. Zdarzyło mi się go raz spotkać u matki mego kolegi, Very Soczewińskiej (bodaj w końcu lat 70-tych???) do której zajechał, by przetłumaczyła Mu coś z francuskiego, chyba do książki o nawigacji ale już nie pamiętam. Choć było to w zasadzie tylko samo przywitanie, to i tak byłem dumny jak paw ze spotkania autora „Krążownika …” i „Znaczy …”.
Teraz się tak mało czyta książek a przecież jego opowieści są napisane bardzo lekkim piórem i naprawdę ciężko było zakończyć jeden rozdział i nie zaczynać kolejnego.
Tak wciągające jego książki były.
Chwała tym którzy nadając jego imię jachtowi, przypominają tego zacnego człowieka.
Hi,
I found in my collection of old photographs a photo of a three-masted boat named „Vadder Gerrit”.
The photo is on flickr, at this address :
http://www.flickr.com/photos/61014891@N04/8376178039/in/set-72157632520248809/
Do you think it is the actual „Kapitan Borchardt” ?
Thanks for your answer,
Jean-Philippe
(France)