Drugie spotkanie z cyklu „Gdynia filmowa” tym razem dotyczyło Gdyni w kinematografii powojennej. O ile pierwsze, dotyczące przedwojennego obrazu miasta, zgromadziło w głównej mierze starsze osoby, zachęcone tematyką, to tym razem na pokazie pojawiło się także dużo młodzieży. Nikt nie powinien być zawiedziony, choć Gdynia w okresie PRL to już nie ta sama idylliczna kraina z czasów sanacji.

Przekonywali o tym prowadzący spotkanie Krzysztof Kornacki, wykładowca akademicki na Uniwersytecie Gdańskim oraz Marcin Borchardt, dziennikarz i reżyser. Obydwaj związani są z Gdyńska Szkołą Filmową, dzięki której cały projekt mógł dojść do skutku. Oprócz wiedzy posiadają potrzebną cechę w tego typu przedsięwzięciach. Potrafią zachęcić do słuchania, a także zaprezentować anegdoty dotyczące prezentowanych materiałów. W czasie wtorkowego spotkania było podobnie. Zgromadzeni widzowie w klubie Tea-tralna mogli obejrzeć dwanaście projekcji filmowych z Gdynią w tle. Każdy z nich okraszony był stosownym komentarzem, który doskonale dopełniał fragmenty.

– Gdynia po wojnie nie była lubiana przez władze. W przeciwieństwie do czasów przedwojennych, kiedy nasz naród szczycił się tym, że w tak krótkim czasie udało się zbudować tak piękne miasto, po II wojnie światowej ten sentyment zniknął. Potem nadszedł rok 1970 i odpryski tego dotknęły też Gdynie od strony filmowej. Twórcy jednak wciąż chcieli tu kręcić, zwłaszcza z powodu plenerów i otoczenia – przekonywał dr Krzysztof Kornacki.

Jako dowód zaprezentowano jedyny pełnometrażowy film Mariusza Waltera, jednego z założycieli stacji TVN, a kiedyś twórcę filmowego pt. „Prawo Archimedesa” z 1977 roku. Akcja filmu skupia się na ponad 40-letnim instruktorze pływania, który podejmuje próbę dokonania wyczynu przekraczającego jego możliwości – bierze udział w maratonie pływackim na trasie Hel – Gdynia. W tle, na co zwracali uwagę Kornacki i Borchardt, pokazana jest Gdynia złączona z morzem i jej uroki w pełnej krasie. Zdecydowany prym w portretowaniu Gdyni przez filmowców wiódł jednak klif. Na sali nie trzeba było nikogo przekonywać, że jest on ikoną do dzisiaj i reżyserzy często na tło swoich opowieści wybierają właśnie Orłowo.

Publiczność obejrzała dwa fragmenty związane z klifem. Były to „Mewa” Jerzego Passendorfera, znanego najbardziej z reżyserii serialu „Janosik” oraz „System” Krzysztofa Krazuzego, w których pojawia się klif. W pierwszym urwisko przedstawione jest jako romantyczne miejsce spotkań, a sam film traktuje o prostytutkach. W drugim, co podkreślali prelegenci klif został przez reżysera w wyemitowanym fragmencie obśmiany i zaprezentowany w dość kiczowaty sposób. Nie zabrakło wzmianki o tym, że kadry z Orłowa pojawiają się także w serialach. Przytoczony został przykład serialu „07 zgłoś się”, gdzie do morderstwa doszło właśnie na zboczu klifu.

Wśród wyemitowanych we wtorek fragmentów filmów dominowały te, w których Gdynia pokazana była w łączności z morzem. Kadry z takich obrazów jak „Marynarz Polski”, „Załoga, „Skarb Kapitana Martensa”, czy „Jadą goście jadą” to w głównej mierze apoteoza portu i Marynarki Wojennej. W tle statki przewożące pasażerów i zadowoleni marynarze, którzy w okresie PRL-u, jak potwierdzali zebrani na sali, byli rzeczywiście prezentowani praktycznie w pozytywnym świetle.

Sporo ożywienia wniosły dwa fragmenty. Jedynym z nich był film „Zmierz Wioseł”, stworzony w ramach Amatorskiego Klubu Filmowego w roku 1966. Choć luźno związany z Gdynią, pokazujący zamierzchłe metody łowienia ryb i jednocześnie przedstawiający, zdaniem gospodarzy spotkania marną wartość artystyczną, zebrał na koniec brawa. Może dlatego, że pokazywał prawdziwą rzeczywistość, nie będącą odzwierciedleniem wyobrażeń reżyserskich. Wiele radości przysporzył z kolei fragment filmu „Seksolatki” w reżyserii Zygmunta Hubnera z 1972 roku. Obraz nie mógł trafić do kin bo w dość frywolnych scenach występowała w nim 16-letnia aktorka. Widzowie zgromadzeni w klubie Tea-tralna mogli zobaczyć fragment w którym nastolatkowie w aptece na rogu Czołgistów i Świętojańskiej kupują… środki antykoncepcyjne.

Podsumowując całość, trzeba przyznać, że po raz kolejny Krzysztof Kornacki i Marcin Borchardt zaprosili widzów na udaną podróż w przeszłość. Dwie godziny minęły bardzo szybko nie tylko dzięki pokazywanym fragmentom, ale również świetnemu komentarzowi przedstawiającymi kulisy kręcenia poszczególnych filmów. Jedyne do czego można mieć pretensje, to zbyt mała promocja wydarzenia. Szkoda, że zabrakło zarówno za pierwszym razem, jak i teraz większego rozgłosu, który pozwoliłby być może, na przybycie do kawiarni w Teatrze Miejskim jeszcze większej ilości osób. Wydaje się jednak, że sami Kornacki i Borchardt nie do końca chcą większego rozgłosu, jak przystało na prawdziwych naukowców.

To jednak nie koniec spotkań z filmową Gdynią, a następne fragmenty filmowe sprzed lat widzowie będą mogli oglądać po Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Jaki będzie kolejny temat? Tego na razie nie wiadomo.

Autor: Franciszek Zawadzki