Blues, duch Indian i plemienny rytm, czyli Wovoka dała świetny koncert w Sopocie.

fot. Krzysztof Kowalczyk

fot. Krzysztof Kowalczyk

Willa FSC stanowi ona jedno z najbardziej wyjątkowych miejsc na kulturalnej mapie Trójmiasta, a tym bardziej Sopotu, mocno cierpiącego na deficyt takich miejsc. Ni to ośrodek kultury niezależnej, ni to pewnego rodzaju squat, otwarty na wszelkie działania i akcje: koncerty, performance’y, wykłady i warsztaty. Położna jednocześnie w centrum i na uboczu posiadłość, jest przestrzenią pozwalającą organizować wydarzenia zarówno na przestronnym podwórzu i ogrodzie, jak również wewnątrz budynku. Działającej od mniej więcej roku sopockiej Willi udaje się trudna sztuka utrzymywania odpowiedniej równowagi. Z jednej strony cały czas się rozwija, przyciągając do siebie coraz ciekawszych artystów, z drugiej wciąż nie trafiają do niej przypadkowe osoby. A przecież z tak ciekawym i atrakcyjnym położeniem, a przede wszystkim unikalną atmosferą, nietrudno byłby uczynić z niej modny i popularny lokal. Każdy jest tutaj mile widziany, ale najpierw musi zdobyć się na minimum wysiłku, aby chcieć to miejsce odkryć.

W zeszły czwartek ponownie nadarzyła się dobra okazja, aby odwiedzić Willę. Wovoka to warszawski kwartet, którego skład mówi sam za siebie. Każdy z członków jest wyrazistą, odrębną osobowością – Paweł Szpura to jeden z najaktywniejszych perkusistów na stołecznej scenie alternatywnej, gitarzysta Raphael Rogiński nieustannie zaskakuje słuchaczy swoimi muzycznym poszukiwaniami, a Ole Rzepkę możecie kojarzyć choćby z Drekotów, Alte Zachen, czy dawnego Pogodna. Na sam koniec zostawiłem przedstawienie Mewy Chabiery, charakterystycznej i niezwykłej wokalistki. Bez każdej z tych postaci zespół brzmiałby zupełnie inaczej. Fantastycznie jest móc obserwować, jak tak utalentowani muzycy nie obnoszą się ze swoim ego, a wręcz przeciwnie, tworzą na scenie jeden organizm.

fot. Krzysztof Kowalczyk

fot. Krzysztof Kowalczyk

„Religijny przywódca Pajutów z Nevady, twórca Tańca Ducha.“ – podpowiada mi Wikipedia na hasło „Wovoka”. I rzeczywiście, w utworach zespołu czuć indiańskiego ducha, a surowy blues miesza się z plemiennym pulsem. Rogiński w jednym momencie potrafił czerpać całym garściami z tradycji czarnej muzyki z południa Stanów Zjednoczonych, aby za chwilę grać w specyficznym, pełnym transu stylu, który kojarzy mi się z zespołami z Północnej Afryki. To właśnie ta intensywna, rytualna energia jest wyjątkową cechą grupy. Polirytmiczna motoryka Szpury, silny, niski i przejmujący śpiew Chabiery oraz repetytywność klawiszy Rzepki – Wovoka działa jak potężna maszyna, której nie sposób zatrzymać, gdy się rozpędzi.

Zarówno dla takich ciekawych koncertów, jak i dla tak oryginalnego miejsca, warto regularnie sprawdzać, co się dzieje w kameralnych wnętrzach Willi FSC.

Autor: Krzysztof Kowalczyk