Jazzowy duet Olbrzym i Kurdupel wystąpił w gdańskim klubie Żak z okazji premiery jego najnowszego albumu pt. „Work”.

fot. Krzysztof Kowalczyk

fot. Krzysztof Kowalczyk

Duety w muzyce są i zawsze były wyjątkową formą działalności. Ich przewagą nad liczniejszymi zespołami jest tempo tworzenia, ponieważ znacznie łatwiej jest dojść do porozumienia we dwójkę, niż konfrontując pomysły z czwórką osób. Poza tym, duety mają zdolność do tworzenia niezwykłej chemii, jako że wspólne tworzenie muzyki wymusza na nich skupienie i prowadzenie ciągłego dialogu. Ale tak ograniczony skład niesie ze sobą także duże ryzyko, bowiem artyści muszą być w 100% pewni, że będą w stanie zapełnić przestrzeń i stworzyć na tyle intensywne emocje, że słuchacz nie będzie odczuwał braku większej ilości instrumentów. Oznacza to także brak jakiejkolwiek asekuracji, a wszelkie muzyczne braki i potknięcia momentalnie stają się widoczne.

Duet Olbrzym i Kurdupel zdaje się doskonale zdawać sobie sprawę z wymienionych powyżej zalet i pułapek. Ta dwójka jazzowych muzyków porwała się na najbardziej nieprzewidywalny proces tworzenia muzyki, czyli improwizację. W gdańskim klubie Żak wystąpili z okazji premiery ich najnowszego, trzeciego albumu „Work”, co jest o tyle niezwykłe, że z powodu przyjętej formy nie mogli oni zaprezentować na żywo nagranego materiału. Ale to, co wydarzało się w sobotni wieczór na scenie bez wątpienia zachęciło do sięgnięcia po płytę.

Z przyjemnością obserwowało się, w jaki sposób, jedynie za pomocą gitary basowej i saksofonu tenorowego, Marcin Bożek i Tomasz Gadecki wspólnie budowali napięcie. Ubrani w białe stroje ochronne, przywodzące na myśl fartuchy malarzy, zdawali się przede wszystkim doskonale ze sobą bawić. Lecz równie mocno biły od nich koncentracja i wzajemne zaufanie. Grający na saksofonie Gadecki potrafił wykorzystywać zarówno mocne, pojedyncze frazy, jak i ciszę oraz drobne dźwiękowe detale. Melodie przywodziły czasem na myśl ścieżki dźwiękowe Komedy, mając w sobie podobny ładunek melancholii i sentymentu.

Bożek z kolei skutecznie przełamywał stereotyp basisty, jako muzyka, który albo pełni rolę żywego metronomu, albo popisuje się efekciarskimi sztuczkami. Muzyk wykorzystywał czasem korpus gitary jako instrument perkusyjny, kiedy indziej  potrafił zaskoczyć kaskadą dźwięków wydobywanych w przeróżny sposób. Dynamika gry często się zmieniała, przez co bas w jego rękach stał elementem uniwersalnym, a nie jedynie nadającym rytm. Grzechem byłoby nie wspomnieć o Agacie Królak, której kolorowe, proste, ale jakże charakterystyczne wizualizacje, uzupełniły koncert duetu.

Olbrzym i Kurdupel pokazali, jak skutecznie unikać ślepych uliczek, które niesie ze sobą muzyka improwizowana. Ale najmocniej w pamięci zostanie mi wielka frajda, jaka biła od duetu na scenie.

Autor: Krzysztof Kowalczyk