O zespole The Phantoms usłyszałam przy okazji pewnej afery policyjno-rozróbowej. Potem sięgnęłam wgłąb internetu i wygrzebałam bandcampowe nagrania. Klimat żywcem przemycony z dokonań The Gun Club, gitarowy luz nieobcy kapelom spod znaku rockabilly i urokliwy cover „Palcie Tylko Sporty” zespołu Kawalerowie – The Phantoms zdobyli moje serce już po piętnastu minutach spędzonych z ich twórczością.

Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Koncert w Papryce miał ostatecznie potwierdzić to, czy gorący internetowy romans zamieni się w trwałe uczucie.

The Phantoms do odsłuchania → www.thephantomspoland.bandcamp.com)

Po nieodżałowanej Partii (Komety, niestety, się nie liczą, a formacje takie jak Robotix prezentowały inne podejście do tematu), nie było chyba w Polsce zespołu, który tak udanie korzystałby z gatunku rockabilly, a w dodatku z powodzeniem reanimował zapomniane polskie przeboje. Do długiej listy zalet Phantomsów dołożyłabym również wszechobecny gitarowy brud, surfrockowe ciągoty (pamiętacie soundtrack do kultowego Pulp fiction?) i doskonałe wykorzystanie instrumentów, których inne zespoły unikają jak ognia – mowa tu o harmonijce ustnej i archaicznych organach Yamachy. Sprawdziło się to w nagraniach studyjnych, miałam nadzieję, że znajdzie to również przełożenie na koncertowe wcielenie zespołu. I, jak to mówią w reklamach proszku do prania, nie zawiodłam się.

W dzień zaduszny aglomeracja trójmiejska nie uświadczyła chyba lepszej rock’n’rollowej potańcówki. Na żywo The Phantoms to wypadkowa gitarowych szaleństw The Centurians, bigbitowych melodii Skaldów i stonerowego brudu, obcego w nagraniach cięższych kapel takich jak Nebula. Wyobraźcie sobie pustynie, którą w ciągu parunastu minut zaludniają muzycy wyraźnie cierpiący na ADHD i mieszający proste melodie z gitarowym fuzzem. Dookoła nich szaleńczo tańczą kopie Umy Thurman i Johna Travolty z Pulp Fiction, a wszystko to odbywa się przy zachodzie słońca. Sopot nie pustynia, zamiast zachodu słońca atakujące zewsząd ciemności, a i frekwencja trochę mniejsza niż na pustyni, ale i tak panom udało się przemycić pod strzechy Papryki doskonałe gitarowe granie, do którego, niżej podpisana ma ogromną słabość. Taneczno-bigbeatowa nisza została zajęta nader sprawnie, a ja czekam na kolejny koncert warszawskiej formacji. Oby niedługo bo nowo zakupione trzewiki trzeba szybko rozchodzić w tańcu!

Phantomsom ktoś wyraźnie zrobił kawał i wprost z kin typu drive-in, popularnych w latach 50. zeszłego stulecia, przeniósł ich w inne miejsce i inny czas, wprost do sterylnej do cybernetycznej rzeczywistości. Z korzyścią dla nas, bo koncerty The Phantoms to jedna z nielicznych okazji, żeby zamiast kultowego „Napie*****” wykrzyczeć na całe gardło „Więcej surfu!!!”.

Autor: Joanna „frota” Kurkowska