Projekt Polka zakończył główną cześć pierwszej edycji Siesta Festival, ale w kuluarach Filharmonii Bałtyckiej mówiło się już o kolejnej edycji. Nie ma co ukrywać. Impreza zapełniła dość łatwo zauważalną w naszej aglomeracji, muzyczną niszę i na podobne koncerty nie trzeba jechać do Warszawy. A „Polka” tylko potwierdzała, że na Sieście warto było się pojawić.

Fot. Joanna "Frota" Kurkowska

Fot. Joanna "Frota" Kurkowska

„Polki” trochę się bałam. Zazwyczaj tak szumnie zapowiadane przedsięwzięcia rozbijają się o prosty banał i, zamiast zachwycać, rozczarowują. „Polska” banałem nie trąciła, ani też nie można jej przykleić etykietki „napompowanego balonu” – nie urwała mi jednak butów z wrażenia i nie był to koncert, po którym nie można z emocji spać przez parę nocy. Ale od początku.

Sam projekt to zebrane w jedną, spójną muzycznie całość wielokulturowe doświadczenie, ale z polskim muzycznym dziedzictwem na pierwszym planie. Annie Marii Jopek towarzyszyli na scenie znakomici polscy (m.in. Maria Pomianowska) i zagraniczni artyści (m.in. Gonzalo Rubalcaba), co również przekładało się na jakość całego przedsięwzięcia. Pomimo dość dużej liczby muzyków (w ciemnościach panujących w Filharmonii naliczyłam dziewięciu), „Polka” nie zatraciła swojego intymnego charakteru i muzycznej pokory a nowe interpretacje piosenek i wierszy (m.in. „Laura i Fion” czy „Kiedy ranne wstają zorze”). Tam gdzie wymagała tego sytuacja, Jopek usuwała się w cień, dając pole do popisu występującym obok niej instrumentalistom, którzy dodawali swoja „cegiełkę” do sporej już całości. Przeszkadzał jedynie wstęp zagrany na filharmonijnych organach, burzący trochę koncepcje i niepasujący do całości, ale był to jednorazowy zgrzyt. Całość miała za zadanie zaprezentować nam dialog rożnych muzycznych światów, spajanych konceptem tradycyjnej „Polki”. Wyszło na plus. Dobrze by było, gdyby na kolejna edycje przygotowano równie ciekawy projekt, dzięki któremu impreza nabierze charakteru.

Bogate instrumentarium niesie, że sobą jednak pewne ryzyko. Nawet gdyby występ nagłaśniany był przed najzdolniejszych inżynierów dźwięku, trudno uniknąć tego, aby momentami któryś z instrumentów nie został zagłuszony. Tym razem pecha miał gitarzysta akustyczny. Rzadko wysuwany na przody, momentami jego instrument gasł, przykrywany warstwa perkusji czy akordeonu. Szkoda. Choć samo nagłośnienie Siesty to temat na inny elaborat – życzę i Tobie drogi Czytelniku, i sobie, aby każdy z koncertów, na który idziemy i który wysłuchujemy w skupieniu, był nagłośniony z taką precyzją i tak dokładnie. Zamiast denerwować się na zbyt cichy bas, czy perkusję zagłuszającą wszystko, można skupić się na tym co najważniejsze, bez zbędnych frustracji. Niestety, przy takiej liczbie muzyków i takim charakterze projektu ktoś zawsze musi ucierpieć i tym razem ofiarą stała się gitara.

Nie będę ukrywać też, że chętnie w tym projekcie usłyszałabym raczej Agę Zaryan, z głosem idealnym do tego typu muzyki, szczególnie, że charakter jednego z jej albumów „Umiera piękno”, bliski jest temu co zaprezentowano podczas niedzielnego występu.

Choć Siesta to zupełnie nowa nazwa i nową jakość na trójmiejskiej scenie festiwalowej, organizatorom udało się przyciągnąć nie tylko gwiazdy z najwyższej półki, ale też zapełnić widzami sale koncertowe. Jak wszyscy wiemy, W sezonie majowym, trudno jest odciągnąć statystycznego Polaka od kiełbasy na grilu. Jak widać dobra muzyka może wygrać z szalona konsumpcją. Oby więcej takich triumfów!

Autor: Joanna „Frota” Kurkowska