Pani Anna urodziła się przed wojną w Gdańsku i spędziła w nim całe swoje dorosłe życie. Była postacią aktywnie tworzącą powojenne miasto. Wielu gdańszczan (również decydentów) rozpozna w niej wojowniczą architektkę, zawsze mającą swoje zdanie. Pozwólmy jej dzisiaj na garść wspomnień, z zachowaniem odrobiny anonimowości…
 

 

 

 

Danzig 1940

Danzig 1940

Jestem prawdopodobnie przedostatnim dzieckiem urodzonym w szpitalu położniczym przy Vorstaedtischer Graben 39 (Podwale Przedmiejskie). Przyszłam na świat 30 grudnia 1929 roku. Kiedy się rodziłam, w restauracji Ratzkeller pod Dworem Artusa, moja babcia piła z tatą czerwone wino. Na policyjnym planie Gdańska z 1940 r. znalazłam budynek, w którym ujrzałam światło dzienne.

Przez wiele lat myślałam, że moja metryka się spaliła. Tymczasem, w stanie wojennym, załatwiłam pewnej pani łańcuszek rozrządu do jej małego Fiata (tu niedaleko siedział taki pan, który handlował częściami). Jak się okazało, ona pracowała w archiwum, odnalazła moją przedwojenną metryczkę i sfotografowała ją. Oczywiście wcześniej miałam dowód osobisty, ale był wystawiony na podstawie metryki chrztu z kościoła ewangelickiego w Sopocie.

Mój tata przyjechał do Gdańska w 1920 r. Jego ojciec postawił mu jasne warunki – albo studiuje i nie martwi się o utrzymanie, albo zakłada rodzinę i idzie do pracy. Tata rzucił więc studia. W tym czasie warszawski właściciel firmy spedycyjnej „Polski Glob” – Julius Hermann, w której pracował mój dziadek, organizował filię w Gdańsku. Tata wykorzystał okazję i przyjechał nad morze. Dzisiaj, ilekroć jestem w Krakowie, zawsze pokazuję znajomym oznakowaną cegiełkę na Wawelu – „Polski Glob – 1923”.
Po dwóch latach pracy ojciec zarobił na utrzymanie rodziny.  Ślub moich rodziców odbył się w kościele św. Barbary. Początkowo mieszkali na Dolnym Mieście, a po moim urodzeniu w Sopocie.

Niewiele pamiętam z przedwojennego Gdańska, przyjeżdżałam tu jedynie do dentystki i do biura ojca, które mieściło się przy dzisiejszej ul. Korzennej, później na Ogarnej. Jako dorosła osoba odczytałam ze starej mapy, że mieli też jakiś obiekt na Wyspie Spichrzów. Niestety wygląd ulicy Ogarnej nie wyrył mi się w pamięci, kojarzę jedynie, że biuro taty było w jej początkowej części.

Dentystka miała gabinet przy ul. Długiej. Obok był fascynujący mnie zawsze sklep oświetleniowy z witrynami ozdobionymi świecącymi lampami. To było bardzo piękne. Zawsze przy okazji odwiedzaliśmy też Długi Targ. Po jego prawej stronie, naprzeciw Neptuna, była cukiernia z bardzo dobrym lodami. Nigdy nie byłam łakomczuchem, ale smak tych lodów pamiętam. W piwnicach natomiast był bardzo obszerny sklep meblowy pana Becka, który był właścicielem fabryki. Moi rodzice kupili tam kiedyś fotel, a kilka lat później tata pomógł mu załatwić bilet na statek, w ten sposób uratował go przed niechybną śmiercią z hitlerowskich rąk.

Tata wielokrotnie oprowadzał mnie też wąskimi uliczkami otulającymi Kościół Mariacki. Pamiętam ulicę Mariacką – odbierałam ją jako ponurą, zaniedbaną, pełną wyjących kotów. Dzisiaj mieszkam przy tej ulicy marzeń, ale kiedy patrzę na jej rozwalające się przedproża, serce ściska mi się z bólu i wciąż zadaję sobie pytanie, jak władze Gdańska mogą na to pozwolić.

Ulica Mariacka, kwiecień 2011 r.

Ulica Mariacka, kwiecień 2011 r.

Moje dzieciństwo to Sopot i Gdynia. Tuż po urodzeniu mieszkałam z rodzicami przy ul. Abrahama 5, czego oczywiście nie pamiętam, ale kiedy przenieśliśmy się do domu vis-a-vis, moja świadomość była już większa… cdn.

Wspomnienia gdańszczanki cz. II

Wysłuchała i spisała: Ewa Kowalska