Lech Janerka w Sopocie, czyli kilka słów o tym, jak być od ponad trzydziestu lat na scenie i nadal imponować wielką klasą.
Perfect śpiewał, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Szkoda, że zespół nie zastosował się do własnej rady. Podobnie, jak bardzo wielu muzyków polskiej sceny, którzy w dość znacznym wieku nie bardzo wiedzą, co nadal robią na scenie, ale nie mają odwagi odłożyć gitarę. Lech Janerka jest jednym z niewielu, którzy grając koncerty już czwartą dekadę, nadal doskonale wiedzą po co to robią.
Szczelnie wypełniona Versalka była dowodem na popularność wrocławskiego artysty. Bardzo pozytywnie to zaskakuje, biorąc pod uwagę, że Janerka wydał w swojej karierze tylko osiem płyt studyjnych i nie brał udziału w wielu medialnych akcjach, z gatunku sprzedawania swoim miłośnikom tych samych piosenek, ale np. w wersji symfonicznej. Ostatni album został wydany sześć lat temu i muzyk nie nagrał do tej pory nic nowego, ponieważ, jak powiedział na koncercie, nie wymyślił jeszcze nic wystarczająco dobrego. Co tu dużo mówić – odwaga i klasa.
Taki też był jego sopocki występ. Janerka nie szczędził sił grając takie piosenki jak „Konstytucje” i „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek” (obie ze znakomitego krążka „Historia podwodna”) z porywającą energią. Imponowała zwłaszcza siła głosu, w którym wyczuć można było chrypkę przypominającą o wieku muzyka – trudno w to uwierzyć, ale Lecha Janerka ma już 58 lat. Wszystkie utwory zostały zaśpiewane bezbłędnie i z odpowiednią charyzmą.
Wspaniale spisali się muzycy towarzyszący Janerce na scenie, m.in. grająca na wiolonczeli elektrycznej żona artysty, Bożena Janerka. Młodszą część składu stanowili perkusista Michał Mioduszewski oraz gitarzysta Damian Pielka, którzy w niczym nie ustępowali znaczniej bardziej doświadczonej pozostałej dwójce. Dawno nie byłem na koncercie polskiego zespołu, który wszystkie kompozycje grałby tak imponująco technicznie i równo, dodatkowo robiąc to naturalnie i nie szukając poklasku.
Jak się można domyśleć, Janerka zaprezentował utwory stanowiącej przekrój jego kariery. Pojawiły się „Śmielej” z czasów Klaus Mitffoch, „Ewolucja rewolucja i ja” z „Historii Podwodnej”, jak i „Leon” z wydanej w 2002 roku płyty „Fiu-Fiu”. Najciekawsze jest to, że przeskoki z dekady na dekadę nie powodowały wrażenia, iż piosenki się zestarzały – nadal brzmią one nadspodziewanie świeżo.
Lech Janerka nie po raz pierwszy – i zapewne nie ostatni raz potwierdził, że wie, jak pokierować swoją karierą muzyczną i zachować szacunek nie tylko dla publiczności, ale przede wszystkim dla samego siebie.
Autor: Krzysztof Kowalczyk
Brak komentarza