Streetwaves 2011 – po raz kolejny podwórka, altany, tarasy, chodniki i ulice pokazały, że mogą być galeriami sztuki, scenami, miejscami spotkań z kulturą.
Festiwal Streetwaves stał się już chlubną, trójmiejską tradycją. Tradycją, która co roku zaskakuje i pokazuje zdziwionym mieszkańcom Trójmiasta, jak mało jeszcze wiedzą o miejscu, w którym mieszkają na co dzień. W tym roku wydarzenie odbyło się pod hasłem „Dzielnica = Stolica”, co dobrze oddaje ducha towarzyszącego licznym instalacjom, akcjom kulturalnym, koncertom i masie innych atrakcji, jakie ponownie przygotowali organizatorzy. Program Streetwaves 2011 został rozpisany na dzielnice – Nowy Port, Brzeźno, Przeróbkę i Stogi. Pierwszy dzień, piątek, skupiał się wokół budynku Dworca Głównego w Gdańsku i można powiedzieć, że stanowił rozgrzewkę dla tego, co miało się wydarzyć później.
Wrócę jeszcze na chwilę do hasła imprezy, „Dzielnica = Stolica”. Jesteśmy przyzwyczajeni, że hasła przewodzące imprezom kulturalnym często są wymyślane na siłę, nie niosą za sobą żadnej idei i wartości. W przypadku Streetwaves 2011 jest inaczej: dzielnice, w których żyjemy, to rzeczywiście nasze stolice, coś, co jest najbliżej nas i najbardziej nas dotyczy. Widać to zwłaszcza w tak dużej aglomeracji, jak Trójmiasto. Dla osób mieszkających w Oliwie, Stogi są miejscem położnym na drugim końcu świata i vice versa. Dlatego dostosowanie konkretnych atrakcji do konkretnej dzielnicy (niejednokrotnie artyści tworzyli dany projekt specjalnie na potrzeby konkretnego miejsca), było strzałem w dziesiątkę. Pokazało to wartości tych części miasta, do których nam zwykle nie po drodze i wokół których krążą negatywne stereotypy.
Bogaty program został rozpisany na cały weekend i tylko najwytrwalsi i posiadający ogromną ilość wolnego czasu mogli sobie pozwolić na zobaczenie wszystkiego. Łączny czas trwania Streetwaves 2011 to 30 godzin (a nawet dłużej, gdyby doliczyć mające miejsce na zakończenie każdego dnia afterparty). Ja skupiłem się na przeobrażonym w przestrzeń pełną sztuki dworcu PKP Gdańsk Główny, a także na położnym nad morzem Brzeźnie, którego piękne, naturalne przestrzenie na chwilę stały scenami i galeriami.
Piątek, jak już wspomniałem, był jedynie rozgrzewką. W Gdańsku Głównym wszystkie atrakcje zostały umieszczone w jednym budynku, więc aby je obejrzeć nie trzeba było dużo wysiłku. Szczerze powiedziawszy, nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile w sobie mieści dworzec, który mijam rocznie setki razy. W pawilonach znajdujących się nad głównym holem można było zarówno odpocząć przy dźwiękach muzyki w specjalnie przygotowanym do tego pomieszczeniu (celnie nazwanym posłuchalnią), pooglądać zdjęcia Kamili Chomicz, czy też pobawić się za pomocą lampy na podczerwień, w interaktywnej wizualizacji Filipa Reznera. Dla pragnących bardziej kameralnych, a nawet, można by rzec, klaustrofobicznych wrażeń, przygotowane zostały koncerty w windzie. Jak widać, żadna wolna przestrzeń nie została zmarnowana.
Kilka wydarzeń miało miejsce również w holu głównym, pośród taszczących bagaże i szukających właściwego peronu podróżnych. Jednym z nich był koncert Dominika Bukowskiego i Irka Wojtczaka, którzy przy pomocy bardzo oszczędnego instrumentarium (kalimba i instrumenty dęte), zdołali zaaklimatyzować grany przez siebie jazz do dworcowych ścian. Komu koncerty, instalacje i wystawy nie wystarczyły, mógł np. zapoznać się z klimatami queerowymi (Pink Salon – I’m Lady. I Like Ladies Things!), bądź też zakupić sobie jeden z gadżetów Instytutu Wyspa.
O ile piątkowe wydarzenia nie zmuszały do specjalnego wysiłku fizycznego, o tyle podczas soboty trzeba było pokonać wręcz kilometry, aby zapoznać się z całym przepychem programu. Tutaj wyszła kolejna bardzo pozytywna cecha Streetwaves, bowiem najlepszym środkiem transportu okazał się pojazd dwukołowy, powszechnie nazywany rowerem. Bar „Perełka”, park nadmorski, skarpa położona nad morzem – to były główne lokalizacje, w których można było doświadczyć sztuki Brzeźnie. Koncert zespołu Kobiety na tarasie baru to jedno, ale przepiękne piosenki Cieślaka i Księżniczek, zagrane na szczycie nadmorskiej skarpy tuż po zachodzi słońca, to jeden z tych momentów, dla których powstało Streetwaves.
Instalacje artystyczne na drzewach, czy też wystawa odbywająca się w garażu – i w tej sferze było ciekawie. Można było także wziąć udział w inicjatywach mniej stricte artystycznych: wspólnym ćwiczeniu jogi w parku albo oddaniu swojego odzienia do punktu wskrzeszania starych ubrań.
Bez wątpienia tegoroczne Streetwaves było sukcesem frekwencyjnym – wielu ludzi odwiedzało takie dzielnice jak Brzeźno czy Stogi po raz pierwszy w swoim życiu. Także lokalni mieszkańcy mniej lub bardziej nieśmiało przypatrywali się temu, co działo się pod ich oknami. Streetwaves po raz kolejny potwierdziło, że jest jednym z najważniejszych i najciekawszych wydarzeń kulturalnych w całym trójmiejskim kalendarzu, pokazującym, jak ważne jest by kultura wychodziła do ludzi, a ludzie wychodzili do kultury.
Autor: Krzysztof Kowalczyk
StreetWaves jest w Gdańsku, nie w Trojmiescie. Nie mozna tak uogólniac. Tak samo mozna by powiedzic, ze FPFF jest równiez w Gdańsku, albo TOP Trendy tez w Gdyni.. Trojmiasto to trzy zupelnie inne miasta, zyjace odrebnie. Kazde z tych miast ma swoje imprezy jedno miasto wiecej drugie mniej i niech tak zostanie. Nie lubie przypisywania zaslug calemu Trojmiastu podczas gdy to Gdańsk to organizował.