Chociaż gdański stadion funkcjonuje już od połowy sierpnia ubiegłego roku, kiedy to rozegrany został na nim pierwszy mecz pomiędzy Lechią Gdańsk a Cracovią, to dopiero 27 września br. odbyło się na nim pierwsze muzyczne, i to nie byle jakie, wydarzenie – koncert Jennifer Lopez! Zapraszam do lektury mojej subiektywnej relacji – Dorota Kwiatkowska:)

Początki były trudne. Zaczynając od tego, że jeszcze na długo przed koncertem supergwiazda pop miała wielkie wymagania co do koloru ścian czy wystroju swojej garderoby, a kończąc na tym, że pół godziny przed jej występem stadion właściwie świecił pustkami. Z głośników grała muzyka, a na telebimach pojawiały się komunikaty organizacyjne i zapowiedź mającego odbyć się za chwilę koncertu. W tym samym czasie scena była jeszcze dokładnie czyszczona i porządkowana oraz trwały próby oświetlenia. Mimo tego czuło się atmosferę radosnego wyczekiwania, ale i niecierpliwości. Kiedy tuż przed godziną 20 muzyka na chwilę ucichła, zastąpiły ją gwizdy niezadowolenia z półgodzinnego już opóźnienia. Trwało to jednak zaledwie kilka sekund, ponieważ za chwilę na scenie rozbłysły światła, pojawił się zespół, towarzyszący artystce, a oświetlenie stadionu zaczęło stopniowo gasnąć, co spowodowało ogromny aplauz publiczności. Gwiazdę wieczoru tancerze wnieśli na rękach, odzianą w błyszczącym stroju i tak, przy blasku fajerwerków i fleszy, rozpoczął się koncert J.Lo, zagrany na najwyższym, światowym poziomie. Kiedy światła sceny były na tyle silne, by dojrzeć dokładnie publiczność, okazało się, że ogląda ten koncert spory tłum widzów!

Artystka od samego początku starała się nawiązać jak najlepszy kontakt z publicznością, przemawiając do niej i zachęcając do wspólnego śpiewu, tańca oraz klaskania. Nie musiała zresztą zachęcać długo, ponieważ widać było, że wszyscy są „głodni” wielkiego show i już od pierwszych sekund występu świetnie się bawią. Swoją oblubienicę przywitali bukietem długich, czerwonych róż, które J.Lo wzięła chętnie, wyciągając po nie sama rękę w stronę zebranych widzów. Chętnie wychodziła również na 15 metrowy wybieg, by być bliżej swoich fanów i przemawiała do nich długo i życzliwie, podkreślając, jak bardzo cieszy się, że się z nimi spotyka i że wieczór ten jest dla niej wyjątkowy, tym bardziej, że w Polsce wystąpiła po raz pierwszy. Rozpoczęła swój występ z ogromną siłą i energią, którymi zdecydowanie przewyższała towarzyszących jej tancerzy. Mimo jej 43 lat ani na chwilę nie zmniejszało się zaangażowanie, jakie wkładała w wykonywane piosenki czy układy choreograficzne. Jennifer Lopez starannie zadbała także o swoje stroje, które zmieniała niemal przed każdym kolejnym utworem oraz o wystrój sceny, która raz przypominała ring, a raz na przykład ulicę Nowego Jorku. Wśród zaśpiewanych przez gwiazdę utworów nie zabrakło zarówno tych starych, jak na przykład „If You Had My Love”, „Love Don’t Cost A Thing”, „Let’s Get Loud”, „Jenny From The Block”, jak również nowszych, takich jak superhit „On The Floor” z ostatniego albumu „Love?”.

Wielkie amerykańskie show przy cudownym deszczu konfetti zakończyła piosenka „Dance Again”. Pod takim szyldem zresztą odbywa się całe turnee artystki od Paryża poprzez Madryt, Lizbonę, Zurych i Sztokholm, a na Moskwie skończywszy, w ramach którego J.Lo zagrała również w Gdańsku. Jej występ z pewnością należy zaliczyć do udanych. Artystka włożyła w niego część siebie, swojej duszy, nadając mu niemal intymny, osobisty klimat, który podtrzymywał taniec zmieniających się świateł, laserów czy wytwarzany dym. Tłumy, stojące nie tylko pod sceną, ale także na trybunach dowodzą, że znakomita atmosfera panowała na całym stadionie. Oby tak pozytywne emocje towarzyszyły temu miejscu nie tylko podczas muzycznych wydarzeń, ale także tych sportowych, kiedy nasza gdańska drużyna odczaruje PGE Arenę z porażek i zacznie na niej wygrywać. Na razie stadion zaczarowała J.Lo. To ona wniosła na niego tak wielkie, półtoragodzinne show, a on ten „słodki ciężar” udźwignął. Pod każdym względem.

Tekst: Dorota Kwiatkowska

Relacje z koncertów w Trójmieście