Solidarity of Arts 2012 – wielkie ambicje i spore rozczarowanie.
Dwa poprzednie finałowe koncerty Solidarity of Arts były wielkim sukcesem. Zarówno „Możdżer +” jak i „Marcus +” były widowiskami, które imponowały nie tylko rozmachem, ale także poziomem artystycznym. Organizatorzy udowodnili, że można zrobić koncert jazzowy dla wielotysięcznej publiczności, bez kompromisów. Kilka olbrzymich plenerowych scen, wybitni muzycy oraz przemyślany, bardzo spójny program – szybko stało się jasne, że to będzie jedna z kulturalnych wizytówek Gdańska.
Tegoroczna edycja zapowiadała się jeszcze ambitniej niż w latach poprzednich. Wybranie Tomasza Stańko na osobowość spajającą wszystkie koncerty uznałem za znakomity, pod wieloma względami, bardzo dobry pomysł. Po pierwsze, to światowej sławy muzyk, zasługujący na poprowadzenie tak prestiżowej imprezy jak mało kto. Po drugie, Tomasz Stańko jest wielkim trębaczem, a więc po pianiście oraz basiście, mieliśmy mieć do czynienia z kolejnym, niezwykle ważnym dla jazzu instrumentem, przewodzącym całości. W końcu po trzecie, Stańko dzięki dużemu uznaniu, jakim cieszy się na świecie, mógł zaprosić wielkie nazwiska, które do tej pory nie odwiedziły nie tylko Trójmiasta, ale i Polski – do Gdańska przyjechali Quincy Jones oraz Chaka Khan.
Wirtuozowi trąbki mieli towarzyszyć również reprezentanci polskiej sceny, w tym Monika Brodka i R.U.T.A, których zaproszenie było ukłonem w stronę środowiska muzycznego raczej rzadko kojarzonego z jazzem. Dodatkowo, klamrą tematyczną spinającą część występów była twórczość Krzysztof Komedy. Wspaniali goście, legendarny lider, ciekawy repertuar oraz formuła, która już dwa razy się znakomicie sprawdziła – co w tegorocznym, finałowym koncercie Solidarity of Arts mogło pójść nie tak? Jak się potem okazało, niestety dość sporo.
Przede wszystkim program okazał się być w praktyce niespójny i mało przemyślany. Rozrzut stylistyczny i gatunkowy np. między Richardem Boną (wraz z zespołem Mandekan Cubano), Tomasz Stańko Project a R.U.T.Ą był zbyt szeroki. Tomasz Stańko za rzadko pojawiał się na scenie obok swoich gości, aby zdołać skutecznie wszystkie te występy spiąć swoją obecnością. R.U.T.A wraz ze swoim punkowo-politycznym przesłaniem i niskim poziomem wykonania piosenek, odstawała od reszty artystów. Zespół przebywał na scenie wyjątkowo długo, zagrał aż sześć utworów, i zamiast wprowadzić świeżość do jazzowej koncepcji, wniósł muzyczny chaos. Natomiast samo Tomasz Stańko Project pokazało wielką klasę.
Duża część pozostałych polskich wykonawców, również się nie popisała. O ile Stanisław Sojka otwierający widowisko piosenką z filmu „Prawo i pięść”, wypadł nieźle, o tyle Mika Urbaniak i Kayah zaśpiewały mało ciekawie i bez charyzmy. Chyba największym zaskoczeniem okazała się być Monika Brodka, wykonywująca utwór z filmu „Bariera”. Mimo niewielkiego doświadczenia w tym gatunku muzycznym, zaprezentowała ciekawą i dojrzałą interpretację tej piosenki.
Na szczęście, największe gwiazdy koncertu, czyli Quincy Jones oraz Chaka Khan, nie zawiodły. Ten pierwszy, prowadząc Big Band NDR wniósł mnóstwo jazzowej, nieco old-schoolwej energii i klasy. Trudno było nie wybijać rytmu nogą do tych wszystkich klasycznych melodii płynących ze sceny. Z kolei Chaka Khan dzięki piosenkom o funkowym feelingu, zdołała rozruszać publiczność jak żaden inny wykonawca tego wieczora.
Finałowy koncert Solidarity of Arts 2012 po mimo kilku mocnych momentów, zawiódł. Poziom artystyczny był nierówny, a program, który na papierze wyglądał znakomicie, nie sprawdził się na żywo. O ile wubiegłych latach nagłośnie stało na wysokości zadania, tak w tym roku bywało zbyt ciche lub za bardzo podkreślające niskie tony. Mam nadzieję, że ta edycja nauczy organizatorów, jakich błędów wystrzegać się w przyszłości, bowiem szkoda by było, aby tak ciekawa impreza nie rozwijała dalej swojej unikalnej formuły.
Autor: Krzysztof Kowlaczyk
Dobór artystów był niespójny a w odniesieniu do R.U.T.A. wręcz przypadkowy.
Całość nie dała się zamknąć jakąkolwiek klamrą.
To jak z zespołami sportowymi, nie wystarczy zebrać kilka gwiazd w jednej drużynie, bowiem ta by była dobra, musi mieć wspólny cel i podobne zamiłowania a tego w sobotę bardzo wyraźnie brakowało.