Lato w Gdańsku, tłumy na jarmarku, sezon w pełni. Pani Alutka z mężem Kazimierzem znów poszli na miasto. Zamierzają obejrzeć wystawę w Brygidzie, ale też po prostu się przejść, bo nareszcie pogoda dopisuje. Idą Piwną w kierunku Zbrojowni, skręcili w Kołodziejską. Podsłuchamy, o czym rozmawiają?

– Spójrz Kaziu – wąsy!
– Gdzie wąsy? Czyje wąsy?
– Tu – te broszki! Wąsy! Wąsy Lecha Wałęsy, hi hi!
– Daj mi no ty Alutka z tym Wałęsą spokój…
– No dobrze, już dobrze, mieliśmy nie rozmawiać… Ale ja sobie chyba taką broszkę kupię! I będę ją w sierpniu nosić… Bo już niedługo kolejna rocznica. Pamiętasz? Basia miała cztery lata, już za rączkę ładnie szła – jak to się wszystko zaczęło… Pod stocznię żeśmy poszli, jak wszyscy. Zobaczyć!
– No i co to dało, Alutka, co to dało! Stoczni już nie ma! Nie ma! Rozkradli wszystko, panie, zniszczyli! Ludzi tylko nabrali, oczy im zamydlili…. Ech… i na co to, na co?
– Kaziu! Jak ty tak możesz mówić? Jak na co? Przecież gdyby nie ta Solidarność, to byśmy przecież…. Oooo! Patrz no – Basia! Basia! Z dzieciakami! Tam stoją! Baaaasiu!!! Basiu!!! Hej ho!
– Nie słyszy! Nie słyszy cię, bo przez komórkę rozmawia! Oho! A i do mnie ktoś dzwoni! I moja akurat brzęczy! Poczekaj, poczekaj.. Niech ja spokojnie odbiorę. Hallo! Słucham! A no witaj, witaj córeczko! Że co? Jaki cud? Że odbieram, to cud? Przecież ja zawsze, ja zawsze odbieram! Zawsze odbieram, jak dosłyszę, he he! Gdzie jesteśmy? A za wami, he he! A spójrz no w kierunku Mikołaja! Spójrz no tylko!

– No dzień dobry, dzień dobry! Ale spotkanie! A dokąd to idziecie? Bo my z Markiem i dzieciakami to tak przyjechaliśmy się przejść, po jarmarku! W tym roku kiczu jakby mniej! Ciekawie nawet jest!
– A my – do Brygidy chcemy iść, tam wystawa bardzo ciekawa.
– A jaka? A to my też może z wami? Marek! Marek! Tu jesteśmy, tuuu!
– Ale tu cudaków nawieszali! A co to? Tekstylia? To już sklepu z materiałami nie ma?
– Już dawno nie ma, tatku! To tu ciocia Czesia pracowała?
– Tu, tu! Z materiałami był sklep. Na zasłony, na obrusy… Jak byłaś mała częstośmy tu przychodzili. Ciocię odwiedzić. Za i Przeciw jej przynieść… Ech…
– Pamiętam. Tu jestem, Marek! Tu! Dzieci!
– Babcia, dziadek! Oooo – a my lody mamy! Lody jemy!
– No widzę, widzę, że jecie, Bartuś, Emilka, nie za szybko tylko jedzcie, nie za szybko – bo gardło gotowe! A tata gdzie? Aaaa, tu jest – dwa lody niesie, bo i dla mamy.. Dzień dobry Marku!
– No witam, witam – a dokąd to idą teściowie?
– A no do Brygidy idziemy, ciekawą wystawę popatrzeć.
– A co za wystawę?
– O tym, jak to komuniści w miejsce kościelnych świąt i obyczajów swoje porządki ludziom wciskali. Te cywile chrzty, pogrzeby bez księdza, zamiast bierzmowania – pasowanie na młodzika… Wszystko pamiętam, wszystko! Ale niektórzy to już zapomnieli, herbatkę z nimi piją, „ludźmi honoru” – nazywają!
– Kaziu!! Ale tych świeckich pogrzebów to było mało, bez księdza to mało było… Ludzie jednak z duchownym zawsze chcieli. Tak jak się należy…
– Co tu masz mamuś za broszkę? Wąsy?
– Babcia ma wąsy! Babcia ma wąsy! Hi hi!
-To nie jest „zwykła” broszka. To są  „Wąsy Lecha Wałęsy”! A na Kołodziejskiej dostałam! Niech będzie, że o rocznicy Solidarności pamiętamy.
– A no tak – koniec Sierpnia… Ja tylko nie mogę pojąć, że wszyscy dawni działacze pokłóceni. Mamuś, tatku – nie rozumiem tego – jak tak można? Jaki to przykład dla dzieci? Przecież wtedy tak się przyjaźnili, odwiedzali…
– Do chrztu jeden drugiemu dzieci trzymał!
-A teraz…. Ten z tamtym nie rozmawia, ci kwiatów nie złożą, jak będą tamci… Jak ten przyjdzie, to tamten niby chory! Boże… jak przedszkole! Gorzej!
– Teraz najsmutniejsze, że pewnych spraw już się nie wyjaśni. Zadra w sercu zostanie… Bo raz po raz ktoś odchodzi….
– Dokąd oni odchodzą babciu?
– Do nieba.
– A wrócą?

(…)

– Pamiętasz, jak żeśmy pod stocznią stali, Basiu?
– Bardzo mało, ogólnie tylko – pamiętam tłum. Marek, a ty pamiętasz?
– Ja byłem z rodzicami raz – coś mi świta, ale też niewiele. Migawki jakieś…
– A motorówkę z Wałęsą kto pamięta, he he?
– Tato!!!
– Kaziu!!! Obiecałeś!
– No dobrze, już dobrze – obiecałem!
– Tato – przecież gdyby nie ta Solidarność – to byśmy wolności nie mieli! Nie pamiętasz kolejek? Godziny policyjnej? Albo jak butów na moją pierwszą komunię szukaliśmy – nie pamiętasz? Nigdzie nie mogliśmy kupić, nigdzie!
– I w końcu Basia poszła w tenisówkach. Nowych, białych, ale tenisówkach! Jak płakałaś, pamiętasz?
– Pewnie! A ty mi mamuś obiecałaś, że sukienka będzie taka długa, że nikt, ale to nikt – tych tenisówek nie zobaczy! I faktycznie – butów nie było widać!
– Nie krzyczcie tak jedna przez drugą, no już, już! Ja to nie zapomnę jak po komunii Basi dolarów w śmietniku szukałem!
– Co? Tata dolarów szukał? Jak to? He, he!
– A no tak – babcia Zosia – nasza sąsiadka – przyszła Basi życzenia złożyć – po kościele. I oczywiście na obiedzie potem została, jak się należy.
– Babcia Zosia mieszkała tam, gdzie teraz sąsiadka Lucyna mieszka, tam, tam!
– Ale co z tymi dolarami?
– Poczekajcie – niech opowiem – no więc podeszła po mszy – i bukiet białego bzu dla Basi miała – w białym papierze.
– Pamiętam! Pamiętam! I w tym białym papierze była mała biała koperta! Z dolarami!
– Kto opowiada w końcu? Dobrze, to ja już nie opowiadam! Bo dziś od rana do głosu dojść nie mogę!
– No dobrze, cicho, cicho! – niech tata mówi!
– No więc wszyscy myśleli, że tam tylko ten bez – bo z jakiej racji prezent – nikt się nie spodziewał…
– No i rano babcia Zosia na kawę przyszła, ciasta się nakroiło – a ona mówi, że teraz to sobie Basia coś w Pewexie wybierze – czy nie?

– A my zdziwieni! Zaskoczeni! Że niby jak? W jakim Pewexie?
– A ona – że jak to – jak – że przecież w tym bzie dolary w kopercie były! Pięć dolarów. Amerykańskich!
– No to my zdębielim i dalej do śmietnika zaglądać – ale śmieci przecież już dawno wyrzucone! Do kontenera!
– To mógł ojciec odszukać wasz worek – i tam pogrzebać!
– Jaki worek, jaki worek? Marek! Bez worka się wtedy wyrzucało, bez! Na spód wiadra starą gazetę kładło.
– Ale polecielim, polecielim do kontenera.. Z taboretem i pogrzebaczem! Choć wstyd był trochę i obrzydliwość…
– Co to jest „pogrzebaczem”, dziadku?
– Potem Bartusiu ci opowiem, a u nas pogrzebacz to i pokażę, to do pieca takie coś.
– Za pięcioma dolarami tato w śmietniku grzebał? Ile to jest – niecałe 20 złoty!
– Marek! Co ty mówisz! To wtedy w ogóle inne pieniądze były! To tak jakby teraz… no sam nie wiem ile – ale ze 300 złoty!
– I znaleźlim, znaleźlim! W tym zgniecionym papierze! I do Pewexu z Basią poszliśmy – do Olimpu we Wrzeszczu.
– To pamiętam doskonale, ale fajne rzeczy kupiłam! Zuzię i Chłopczyka, mazaki, gumki…
– Jaką Zuzię? I chłopczyka? Mamuś?!
– Lalki, takie szmaciane… Pamiętam. Jedna różowe włosy miała. Chłopczyk blondynek był.
– I małpki jakieś Basiu!
– Taaaaak! Małpki Monchhichi! Dwie!
– Mamuś – miałaś małpkę? Jak Pipi?
– Nie, Emilko, nie prawdziwą małpkę – zabawkę taką.
– Tak, tak – te pięć dolarów to była kupa pieniędzy….
– A ja się zastanawiam, jakie w Polsce podniosłoby się larum, gdyby na naszych pieniądzach było napisane „In God we trust”… Amerykanom to jakoś nie przeszkadza.
– Zmieniając temat – wujek Sasza to kiedy przyjeżdża?
– Jutro!!!

Cdn.

MKF