Globaltica, czyli muzyka z całego świata na wyciągnięcie ręki.
W dzisiejszym świecie, w którym mamy niemal nieograniczony dostęp do wszelkiej wiedzy, często wydaje nam się, że doskonale znamy nie tylko tradycje i kulturę państwa, w którym żyjemy na co dzień, ale również bogactwo i różnorodność całego otaczającego nas świata. Z pewnością zawiera się w tym ziarenko prawdy, ale z drugiej strony jedynie osobisty kontakt z innymi ludźmi pozwala głębiej poznać ich dziedzictwo. Najlepiej przekonać się o tym podróżując, ale nie każdy ma szansę udać się na drugi koniec globu. Trzeba wtedy czekać aż przedstawiciele innych kultur przyjdą do nas. Gdyński festiwal muzyczny Globaltica umożliwia takie spotkania.
Na pierwszy rzut oka, trudno poznać, że to festiwal muzyczny z prawdziwego zdarzenia. Ochrona przy wejściu nie przeszukuje skrupulatnie każdego wchodzącego, dookoła nie dominują wielkie reklamy sponsora, wszędzie widać rodziny z dziećmi, a scena jest tylko jedna. Jednakże liczby nie kłamią: tegoroczna edycja Globaltici była dziewiątą w historii. Na tle licznych, wakacyjnych, a przede wszystkim darmowych wydarzeń, które charakteryzują się bardzo niskim poziomem – wystarczy tylko spojrzeć na obecnie trwający gdański Jarmark Dominikański – frekwencja płatnej imprezy, skupiającej się wokół tematyki world music, bardzo pozytywnie zaskakuje. Lecz takie efekty nie biorą się znikąd – organizatorzy festiwalu latami skrupulatnie budowali jego markę.
Od 24 do 28 sierpnia można było wziąć udział nie tylko w koncertach, ale także warsztatach oraz seansach filmowych. Ja skupiłem się na dwóch głównych dniach występów muzycznych, piątku oraz sobocie, odbywających się w Parku Kolibki. W tym czasie, oprócz kilku zespołów polskich, publiczność miała okazję zobaczyć artystów z Gruzji, Demokratycznej Republiki Konga czy Portoryko. Wykonawcy nie tylko różnili się zamieszkiwaną szerokością geograficzną, ale także podejściem do swoich muzycznych korzeni. Gruziński kwintet Chveneburebi grał tradycyjne dla swojego kraju utwory, oparte o imponujące harmonie wokalne. Prezentowana przez nich twórczość wywodzi się po części z obrzędów religijnych, a sami muzycy grają na tak egzotycznie brzmiących instrumentach jak panduri czy chonguri, przez co ich występ był jednym z najbardziej frapujących. Z kolei francusko-algierski Watcha Clan w luźny sposób łączył brzmienia bałkańskie, arabskie czy klezmerskie z nowoczesnymi gatunkami takimi jak hip hop, drum’n’bass i reggae. Niestety, co za dużo to niezdrowo, w skutek czego ich energiczne show okazało się płaskie i przesadnie efekciarskie.
Najciekawiej zaprezentowały się dwie grupy z kontynentu afrykańskiego. Zarówno gitarzysta Mose Fan Fan, jak i członkinie Mahotella Queens są już osobami wiekowymi (przez co rozumiem: urodzonymi w latach czterdziestych). Towarzyszyli im znacznie młodsi muzycy, ale i tak to seniorzy byli najżwawszymi osobami na scenie. Muzyka grana przez Fan Fana z zespołem Somo Somo jest nazywana kongijską rumbą, chociaż na dobrą sprawę niewiele ma wspólnego ze słynnym kubańskim oryginałem. To afrykańska muzyka rozrywkowa pełna niesamowitego pulsu i bardzo melodyjnej gitary elektrycznej. Z kolei Mahotella Queens można nazwać czymś w rodzaju afrykańskiego girlsbandu, lecz mam tutaj na myśli damskie zespoły z kultowej wytwórni Motown, a nie popkulturowe produkty, na które moda wybuchła w latach dziewięćdziesiątych.
Globaltica już kilka lat temu znalazła swoją własną, wyjątkową formułę, którą konsekwentnie rozwija – to rodzinne, pełne ciepła i luzu wydarzenie, prezentujące najciekawszych artystów folkowych z całego globu. Kolejne jego edycje, z tegoroczną włącznie, potwierdzają, że jest to słuszna ścieżka.
Autor: Krzysztof Kowalczyk
Brak komentarza