W gdańskim klubie Parlament, publiczność miała okazję sprawdzić, jak na żywo wypada zwycięzca drugiej edycji programu X-Factor – Dawid Podsiadlo.

Dawid Podsiadło

Dawid Podsiadło w Klubie Muzycznym Parlament

Telewizyjne programy, w których „zacni” jurorzy mają z tysięcy zgłaszających się osób wyłapać wielkie talenty, jak do tej pory nie spełniają swojego zadania. Produkcji tego typu stale przybywa, a o kolejnych objawieniach wciąż nie słychać. Tomek Makowiecki, Ania Dąbrowska, Brodka czy Krzysztof Zalewski, to rzadkie przykłady uczestników talent show, którzy po zaistnieniu na wizji potrafili znaleźć swoją ścieżkę kariery. Zresztą, nie każdy z nich został zwycięzcą edycji programu, w której brał udział, co udowadnia, że równie ważna, co talent są osobowość, wytrwałość – Brodce odnalezienie swojego miejsca w muzyce zajęło sześć lat – a przede wszystkim potrzeba powiedzenia czegoś sensownego za pomocą swojej twórczości.

Dawidowi Podsiadło udało się wyłamać z tego schematu. Jego zwycięstwo w drugiej edycji X-Factor przełożyło się już na początku na niezłą debiutancką płytę. „Comfort and Happiness“ okazała się zbiorem popowo-rockowych piosenek na przyzwoitym poziomie, czerpiących sporo z muzyki alternatywnej. W dużej części zawdzięcza to dobrze dobranym współpracownikom: produkcją zajął się Bogdan Kondracki, a za teksty była odpowiedzialna Karolina Kozak. Potem przyszły występy na festiwalach Open’er i Coke Live, rzadko goszczące świeżo upieczonych laureatów programów telewizyjnych. Dlatego też w piątkowy wieczór wybrałem się do gdańskiego Parlamentu, aby przekonać się na własne oczy i uszy, o co tyle hałasu.

Zanim jednak Podsiadło pojawił się na scenie, zagościło na niej Lilly Hates Roses. Ten powstały zaledwie w zeszłym roku duet, odnosi kolejne sukcesy w zaskakująco szybkim tempie. Kamil Durski i Kasia Golomska zdążyli się już dorobić debiutanckiego albumu dla dużej wytwórni płytowej. Trudno powiedzieć, czy to wina klubu, który okazał się był zbyt duży dla kameralnych utworów zespołu, czy też ubogich aranżacji, ale w ciągu pół godziny występu nie zdołali przykuć mojej uwagi. Gdy podczas ostatniego numeru Golomska znacznie śmielej zaczęła grać na perkusjonaliach, publika od razu zareagowała entuzjastycznie. Na żywo Lilly Hates Roses brakuje energii oraz większej ilości instrumentów, ale być może z czasem pokonają tę słabości.

Lilly Hates Roses

Lilly Hates Roses

Gdy Dawid Podsiadło ukazał się zgromadzonemu w Parlamencie tłumowi, w powietrzu unosiła się atmosfera koncertu stadionowego. Szał fanek w przednich rzędach był ogromny, a sam artysta okazał się mocno stremowany całą sytuacją. Na szczęście, zdołał przemienić zdenerwowanie w swój atut, nawiązując nieśmiało kontakt z zapatrzoną w niego publiką. Podsiadło miał na scenie dobrych muzyków, dzięki czemu płytowy materiał zabrzmiał znakomicie, a sam wokalista świetnie wywiązywał się ze swojej roli. Momentami jednak niektóre piosenki, mimo swojej chwytliwości i bogatej aranżacji, raziły oczywistością i prostotą.

Dawid Podsiadło jeszcze szuka swojego stylu i uczy się obycia ze sceną, póki co bardziej jest wykonawcą aniżeli autorem. Zapewne jest jedynie kwestią czasu nabranie większego doświadczenia, ale nie ulega wątpliwości, że już teraz pokazuje, że polski pop może stać na wysokim poziomie.

Koncerty w Trojmieście

Tekst: Krzysztof Kowalczyk