Z nazwą „Ujeżdżalnia” zetknął się każdy, kto interesował się gdańskim teatrem, bądź historią gminy żydowskiej. Jako nazwa ulicy wyraz ten pojawia się w licznych opracowaniach dotyczących lokalizacji nieco tajemniczej Szkoły Fechtunku i wzniesionej w końcu XIX w. (tym samym miejscu) Wielkiej Synagogi. „An der Reitbahn”, bo tak brzmiała pełna nazwa ulicy, znaczy właśnie tyle co „Przy Ujeżdżalni”. Co ciekawe, nazwa ta pojawia się na planach Gdańska dopiero w początkach XIX w. Dwa bardzo mocne medialnie obiekty w postaci „teatru szekspirowskiego” i synagogi skutecznie wyparły ze świadomości ludzkiej istnienie trzeciego, który nadał miejscu nazwę. O jaką ujeżdżalnię chodzi? Kiedy powstała i gdzie dokładnie się znajdowała?

Jak wiadomo w miejscu, które akcentuje ustawiona skośnie względem wszystkiego Baszta Narożna, będąca najstarszą wieżą gotyckich miejskich murów, łączyły się dwa fronty fortyfikacji Głównego Miasta – południowy z zachodnim. Dwie linie murów – wysokiego i niskiego, rozdzielonych międzymurzem, czyli parchamem, oddzielały świat miejski od nie-miejskiego. Stanowczość tego podziału akcentowała dodatkowo fosa, w tym miejscu podwójna. Kiedy na przełomie XIV i XV w. powstało Przedmieście, zaopatrzone szybko we własne fortyfikacje, nowsze i sprawniejsze od głównomiejskich, istnienie tych ostatnich stawało się od południa nieco zbędne. Tym niemniej zachowano je, łącznie z fosą aż do początku XVII w. Społeczno-ekonomiczne przyczyny trwałości gotyckich fortyfikacji Głównego Miasta to materiał na osobny artykuł, więc skupmy się na momencie, kiedy w związku z budową nowożytnych wałów od zachodu, odsuniętych o paręset metrów od dawnych murów, miejski Gdańsk wzbogaca się o nowe tereny, a stare fosy, teraz już zupełnie niepotrzebne, zostają zasypane.

Tak stało się właśnie m.in. w okolicy Baszty Narożnej, gdzie na miejscach po zasypanych fosach powstały drogi i kwartały nowej zabudowy. Tuż obok baszty, w początkach XVII w. stopniowo zaczęła powstawać niezbyt okazała pod względem architektonicznym Szkoła Fechtunku, która początkowo miała formę estrady do szermierczych ćwiczeń z dwiema galeryjkami dla widzów po bokach, a z czasem zadaszona, przyjęła formę pudełkowatej budy zbitej z desek. Czy i kiedy pojawiali się tam angielscy aktorzy z szekspirowskim repertuarem – pozostaje nadal przedmiotem sporów. Dość na tym, że budynek przetrwał, doraźnie łatany i naprawiany aż do początku XIX w.

Możliwe, że jeszcze owa stara buda zdążyła służyć za salę, w której uczono ludzi i konie współpracy, a może służył temu inny obiekt, są bowiem wzmianki o „szkole jazdy konnej przy Dworze Miejskim” pochodzące jeszcze z końca XVII w.. Wiadomo natomiast, że w 1800 r. postanowiono wybudować dla szkoły jeździeckiej odpowiedni budynek. W tym celu wyemitowano akcje, a zebrany w ten sposób kapitał posłużył do wzniesienia dużej hali tuż obok Baszty Narożnej i kompleksu Dworu Miejskiego. Odtąd prowadzącą do niej drogę zaczęto nazywać „Przy Ujeżdżalni”. Zanim ujeżdżalnia powstała, a więc przez cały wiek XVII i XVIII zwano to miejsce „hohes Tor am Wall”, czyli „Wysoka Brama przy Wale”, lub „hohes Tor extra portam”, czyli „Za Wysoką Bramą”.

Praktyka emitowania akcji dla zebrania funduszy na budowę obiektów, mających służyć publiczności, była w tym okresie dość popularna. W ten sam sposób zbierano wówczas pieniądze na kilka innych inwestycji, z miejskim teatrem na czele. Równie normalna była praktyka wyzbywania się akcji przez ich posiadaczy, poprzez ich zamianę na usługę świadczoną w utworzonym za pomocą akcyjnego kapitału zakładzie. I tu dochodzimy do sedna, tj. do tego, po co właściwie budowano ujeżdżalnię w mieście. Otóż jazda konna, będąca dzisiaj nieco ekskluzywnym, a z pewnością bardzo kosztownym sportem lub formą rekreacji, spełniała niegdyś rolę równie podstawową, jak obecnie jazda samochodem. Koń był przez sporą część historii ludzkości środkiem transportu tak ważnym, że konkurować mogły z nim jedynie nogi piechura. Ujeżdżalnię można zatem porównać do współczesnego ośrodka kształcącego kierowców.

Budynek ujeżdżalni był halą o rzucie prostokąta o długości ok. 40 m i szerokości ok. 10 metrów, ozdobioną od zachodniej strony ozdobną fasadą, którą opisywano jako „wysmakowaną”. Niestety wygląda na to, że nikt nie uwiecznił Ujeżdżalni, w całej jej okazałości, bowiem XIX w. rysunki obejmujące ten rejon skupiają się raczej na romantycznie rozpadających się murach przy Baszcie Narożnej. Rzut budynku z planu Buhsego z II poł. XIX w. pozwala się domyślać frontu podzielonego na trzy pola pilastrami. Fragment takiej właśnie fasady widać na rysunku J.C.Schulza, ukazującym Dwór Miejski. Widzimy tam niską fasadę sporego budynku z płaskim dachem i dwa spośród czterech pilastrów dekorujących front budynku, zwieńczony gzymsem. To właśnie najlepszy ze znanych mi wizerunków Ujeżdżalni. Opis z początków XIX w. mówi o dużych oknach, zapewniających dobre oświetlenie wnętrza. Te widać na innym rysunku Schulza, przedstawiającym basztę nazwaną dużo później jego imieniem. Patrząc na wieżę poprzez zaułek po lewej stronie widzimy spory budynek w konstrukcji szachulcowej z dużymi oknami podzielonymi na niewielkie szybki. To zapewne wschodnia fasada Ujeżdżalni. To, co widać po prawej stronie zaułka to stajnie należące do kompleksu szkoły jazdy konnej.

Szkoła działała jako przedsiębiorstwo akcyjne, na czele którego stał „Komitet Ujeżdżalni”. Bezpośredni zarząd powierzano mistrzowi stajennemu, będącemu zwykle jednocześnie nauczycielem jazdy konnej. Za pięć dukatów wykupić można było roczny abonament, uprawniający do korzystania z Ujeżdżalni. Za lekcje trzeba było płacić osobno.

Wkrótce po rozpoczęciu działalności przez Ujeżdżalnię, nastała epoka wojen napoleońskich, która wielu obiektom przyniosła militaryzację. Tak stało się właśnie zarówno z halą treningową, jak i stajniami przy Dworze Miejskim. Podczas oblężenia w 1807 r. umieszczono tam konie pruskiej kawalerii. Podobnie było zaraz po zajęciu Gdańska przez Francuzów. Ale już w rok po oblężeniu wznowiono częściowo cywilne użytkowanie Ujeżdżalni. Częściowo, bowiem, zgodnie z relacjami, służyła przez cały okres francuskiej okupacji głównie kawalerii. Po szczęśliwym pozbyciu się z Gdańska francuskich „wyzwolicieli”, wiele rzeczy wróciło w mieście do normy. Podobnie stało się z kompleksem szkoły jazdy konnej. W I połowie XIX w. zarząd obiektu powierzono mistrzowi stajennemu o czysto niemieckim nazwisku Sczersputowski. Oprócz zarządzania Ujeżdżalnią Sczersputowski prowadził z bratem prywatną szkołę jazdy konnej, „hotel” dla koni, w którym odwiedzający Gdańsk podróżni mogli pozostawić swoje wierzchowce, a także wynajem rumaków i pojazdów konnych. Pewnym nadużyciem byłoby dopatrywanie się braci Sczersputowskich w dwóch postaciach uwiecznionych w ewidentnie końskim kontekście na rysunku Schulza, ale kto wie…

Nie udało mi się ustalić późniejszych losów Ujeżdżalni. W końcu XIX w. pojawia się na jej działce monumentalna budowla Wielkiej Synagogi, której krótka, acz treściwa historia dominuje nad dziejami tego miejsca. Pamięć o dawnej szkole jazdy konnej przetrwała jednak w 1945 r. w nazwie ulicy An der Reitbahn. Zatarto ją skutecznie zmieniając tę nazwę zaraz po wojnie na „Kredytową”, a w jakiś czas później oddając patronat nad ulicą ikonie polskiego teatru, Wojciechowi Bogusławskiemu. Co ciekawe, do dziś można tam jednak zobaczyć nazwę „Ujeżdżalnia”. Widnieje ona na blaszanych drzwiczkach transformatora (czy też może trafostacji?) wmontowanego w ścianę dawnej stajni Miejskiego Dworu, jako nazwa obiektu elektrotechnicznego. Napis ten powoduje, że niektórzy przekonani są nawet, że budynek, od którego ulica wzięła swą dawną nazwę, to właśnie owa stajnia.

Jak widać na starych planach, ulica An der Reitbahn zakręcała pod kątem prostym przy budynku Ujeżdżalni, biegnąc przez moment ku wschodowi. Jeśli pojawi się w tym miejscu jakaś zabudowa, co, mimo dość powolnego tempa realizacji teatralnych planów i wytrwałych protestów obrońców widoku na Dwór Miejski jednak nam grozi, można by nazwać uliczkę, która musi powstać przy południowej granicy tego, co zostanie zbudowane, „Ujeżdżalnią”. Odbyłoby się to bez szkody dla pamięci (i utrwalonej już mocno obecności) Wojciecha Bogusławskiego, a przypomniałoby o niegdysiejszym ciekawym epizodzie w historii tego miejsca.

Autor: Aleksander Masłowski