Górujące nad centrum miasta wzgórze jeszcze do niedawna kojarzyło się z podejrzanymi indywiduami i „czarną dziurą” niedostępną dla uczciwego obywatela. Na szczęście od paru lat wzgórze zwane niefortunnie fortami, fortami napoleońskimi lub grodziskiem, zaczęło wrastać pozytywnie w świadomość gdańszczan.

Idąc dziś na spacer po forcie Góry Gradowej możemy napotkać wagarujących uczniów, matki z dziecięcymi wózkami, zabłąkanych turystów. Zaś wieczorem zakochane pary podziwiające panoramę miasta. Obraz istnej sielanki, rodem z nowojorskiego Central Parku. Niestety, zamiast pingwinów czy króla Juliana możemy spotkać jedynie nietoperze .

W przeszłości nie było tak spokojnie. Góra Gradowa była widzem, a nieraz sceną ważnych wydarzeń, które decydowały o losach miasta. Tam, gdzie dziś słychać śmiech i wesołe rozmowy, grzmiały działa a ziemia nasiąkała krwią żołnierzy z różnych stron świata.

Wielka Wojna Północna (1700-1721) obeszła się z fortem łaskawie. Nie doszło do oblężenia miasta. Można sobie jedynie wyobrazić nerwowość gdańskich żołnierzy gdy pod umocnieniami pojawiały się armie wielkich graczy tego konfliktu. Zwycięstwo cara Piotra Wielkiego pod Połtawą w roku 1709 miało jednak wpływ na przyszłość gdańskich finansów. Pokonany król Szwecji, Karol XII chciał skupić cały handel bałtycki w Rydze. Z pominięciem Gdańska. Na szczęście dla gdańskich kupców, następne 25 lat miało być jeszcze latami tłustymi.

Nic co piękne, nie jest wieczne

Wojna o Sukcesję Polską rozgorzała w 1733 roku jako swoiste echo Wielkiej Wojny Północnej. Podstawą konfliktu było polskie „dwukrólewie”. Z jednej strony barykady stanął Syn Augusta Mocnego, August III, z drugiej Stanisław Leszczyński. Nie miejsce tutaj, by opisać niuanse dojścia do władzy każdego z nich. Obydwaj mieli zagranicznych sojuszników, za „Sasem” stała Rosja i Saksonia, za „Lasem” Francja. Sceną walnej rozprawy stał się Gdańsk. A jeden z najbardziej spektakularnych aktów tego dramatu rozegrał się na wałach Góry Gradowej.

Stanisław Leszczyński przybył do miasta wraz ze swoja gwardią. Jednak gdańszczanie niechętnie odnosili się do wprowadzania obcych wojsk w obręb wałów miejskich. Oddziały królewskie zostały wpuszczone dopiero po złożeniu przysięgi Radzie miejskiej. Na początku XVIII wieku oznaczało to, ni mniej ni więcej, przejście na służbę danego władcy bądź innej struktury władzy.

Załoga Gdańska stanowiła ciekawą kompilacje. Oprócz stałego garnizonu (uzupełnionego dodatkowymi zaciągami m.in. w Szwecji), która mundury, broń i amunicję otrzymywała od miasta, na wałach stanęli także mieszczanie. Sformowani w tak zwane kompanie obywatelskie, mieli obowiązek posiadać strzelbę, zapas prochu oraz kul. Możemy sobie wyobrazić jaką mozaikę strojów było można zobaczyć na wałach Gdańska. Obok szkarłatnych mundurów gwardzistów królewskich i żołnierzy garnizonu – przegląd cywilnych kaftanów różnych warstw społeczeństwa gdańskiego. Szczególnie dali się we znaki oblegającym Rosjanom i Sasom gdańscy „komandosi”, zwani Freiwillige Jäger. Uzbrojeni w myśliwskie sztucery polowali na oficerów. Sztab rosyjski słał protesty do Gdańska za tak nietaktowne zachowanie. Wszak nie wypadało, by szlachetnie urodzeni ginęli rażeni z ukrycia jak byle kuropatwa.

Oddziały rosyjskie podeszły pod miasto w lutym 1734 roku. Później dołączyli do nich Sasi. Po przybyciu ciężkiej artylerii, 30 kwietnia rozpoczęto ostrzał miasta. Ucierpiało głównie Stare, Główne Miasto oraz Stare Przedmieście, czyli najgęściej zamieszkane dzielnice. Gdańszczanie próbowali chronić domy przed ostrzałem na różnorakie sposoby. Wysypywali strychy piaskiem, bądź układali tam nawóz koński, aby ochronić się przed pociskami zapalającymi. Przebijali przejścia między kamienicami, aby ułatwić ewakuację w razie trafienia pociskiem burzącym.

Przenieśmy się na chwilę do 9 maja 1734 roku

Ciepły wieczór dawał gdańszczanom chwilę wytchnienia. Działa oblężnicze milczały. Johan wrócił z kantorka, wreszcie miał chwilę, aby zająć się czymś tak przyziemnym jak księgi rachunkowe. Interesy w czasie oblężenia szły kiepsko. Któż myśli o zakupie bakalii, gdy chleb coraz droższy? Może wszystko się skończy gdy nadpłyną Francuzi? Johan powoli wszedł na piętro, otworzył drzwi do sypialni. Była pusta, zapewne Julia krzątała się jeszcze w kuchni.
Przecież mamy służbę pomyślał, drażniło go trochę to, że żona zawsze osobiście przygotowuje kolację. Usiadł na brzegu łóżka, ściągnął trzewiki i poczuł ulgę. Od paru tygodni rzadko miał okazje, by spokojnie odpocząć. Odłożył na bok kaftan i kamizelę. Spojrzał na swoje ubranie i z lekką ironią stwierdził, że ta ruina bardziej przypomina łachmany portowego oprycha, niż strój szanowanego kupca. Rozdarcia na łokciach, pogubione guziki, przestrzeliny w połach i gryzący zapach spalonego prochu strzelniczego. Szczególnie ten ostatni dominował w pokoju. Julia narzekała, lecz Johan postanowił wizytę u krawca zostawić na później.
Jaki ma sens wydawać majątek na nowe ubrania, skoro po tygodniu będą wyglądały jak dotychczasowe? Kobiecego sposobu myślenia Johan nigdy nie mógł pojąć.

Bezwładnie opadł na łóżko. Nawet nie próbował walczyć ze snem. Ucho wyłapało odgłos delikatnych kroków na schodach. Nagle okolicą wstrząsnął huk wystrzału. Chwile później rozległ się dźwięk kościelnych dzwonów i werbli. Alarm! Johan zerwał się jak wyciągnięty z letargu. Zarzucił kaftan, szybko włożył buty, zapominając nawet o zapięciu sprzączek i ruszył do drzwi. Na schodach minął Julię, niosła tacę z kolacją i parującymi filiżankami gorącej czekolady. Ucałował ją w policzek, wypił kilka łyków napoju, parząc sobie przy tym usta i zbiegł na dół. Coś do niego z przejęciem mówiła, nie dosłyszał. W sieni włożył niedbale na głowę filcowy kapelusz, nerwowo zarzucił na ramię skórzaną torbę z ładunkami, prochownicę i pas ze szpadą. Służący podał mu strzelbę.

Na ulicy panował zgiełk, z kamienic wybiegali inni mieszczanie. Johan truchtem skierował się na miejsce zbiórki. Po drodze nerwowo sprawdził stan zamka swojej strzelby. Panewka wyczyszczona, założona nowa skałka, na starym Gregorze można polegać, pomyślał. Na miejscu stała już większa część jego kompanii, wielu z lekkim nieładem w ubraniu, widać było w jakim pośpiechu opuszczali domowe pielesze. Kapitan, w krótkich słowach poinformował ich, że zauważono rosyjskie kolumny maszerujące w kierunku Hagelsbergu (Góry Gradowej). Zabrzmiał werbel i ruszyli. Po drodze dołączały do nich inne kompanie obywatelskie. Wreszcie dotarli na miejsce, stromą drogą wdrapali się na fort. Skierowano ich na bastion Jerozolimski. Zajmowali go już miejscy żołnierze. Na początku oblężenia z lekką pogardą podchodzili do uzbrojonych cywili. Wśród żołnierzy było sporo Szwedów, doświadczonych wojaków, pamiętających jeszcze Wielką Wojnę Północną. Nabrali oni jednak szacunku dla kupczyków i rzemieślników, gdy ci nie żałowali swojej krwi w starciach z przeciwnikiem. Teraz jedni i drudzy przemieszali się ze sobą zajmując pozycje na parapetach strzeleckich i za palisadami. Johan poprawił swój ekwipunek, załadował strzelbę i razem z innymi zaczął obserwować przedpole. Było tuż po 22-giej, z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej. Od strony Zigankenbergu słychać było równe bicie bębnów i okrzyki oficerów rosyjskich. Załoga czekała w milczeniu, z dłońmi zaciśniętymi na strzelbach. Kolumny zbliżyły się do zewnętrznych palisad. Z pomiędzy szeregów obrońców oderwało się kilkadziesiąt sylwetek. To Wolni Strzelcy, gdańska tajna broń, zbiegli szybko w dół wałów, by zająć dogodniejsze pozycje. Chwile później ryknęły działa. Błyski ich wystrzałów co chwilę rozświetlały niebo, a kłęby prochowego dymu zasnuły wały. Od rosyjskiej strony dobiegł głośny okrzyk bojowy, ruszyli! Johan podniósł broń i nacisnął spust, dym i iskry z panewki przesłoniły mu na chwilę widok. Spojrzał w dół. Masa żołnierzy w zielonych kaftanach przerwała pierwsze umocnienia i wlała się, niczym rwąca rzeka, do fosy. Gdańscy kanonierzy obniżyli lufy armat jak tylko się dało. Padła kolejna salwa, to kartacze. Pocisk w kształcie puszki wypełnionej kilkudziesięcioma kulami. Pierwsza linia Rosjan została zmieciona.

Ale za nią szły następne i następne. Osiem tysięcy żołnierzy. Masa która miała, niczym fala, przelać się przez wały fortu Góry Gradowej. Johan jak w amoku ładował i strzelał. Na oślep, przy takim tłoku każda kula musiała trafić do celu. W dół poleciały granaty, było można śledzić ich lot po smugach jakie zostawiały w powietrzu palące się lonty. Ich eksplozjom wtórował krzyk ranionych. W pewnym momencie kapitan wyjął szpadę i z okrzykiem ruszył w dół, reszta kompanii uderzyła za nim. Johan nawet nie miał czasu sięgnąć po rękojeść, chwycił strzelbę jak maczugę i zbiegł po stromym wale. Po drodze minął stosy martwych Rosjan, część z nich wisiała na kozłach hiszpańskich. Były to przemyślne urządzenia. Do poprzecznej belki mocowano mniejsze, zaostrzone drągi lub szable, na które mieli nadziać się atakujący.

Rosjanie zaczęli odwrót. Kompania Johana wróciła upojona zwycięstwem na swoje pozycje. Wszyscy, oprócz wartowników i rannych, usiedli tam gdzie stali i zapadli w sen. Ranek ukazał im ogrom zniszczenia. Na zboczach umocnień Hagelsbergu leżało przeszło siedmiuset martwych Rosjan, drugie tyle rannych. Obrońcy stracili niecałą setkę ludzi.

Gdańscy Wolni Strzelcy na samym początku szturmu wyeliminowali większość rosyjskich oficerów. Pozbawieni dowództwa szeregowcy najzwyczajniej w świecie zaczęli błądzić w ciemnościach, stając się łatwym łupem dla obrońców.

Szturm trwał 4 godziny, czyli 240 minut. Łatwo obliczyć, że średnio co 20 sekund ginął jeden rosyjski żołnierz… Gdańszczanie zebrali poległych i pochowali ich we wspólnym grobie. Aż do 1945 roku istniało w Gdańsku pojęcie „Russische Grab” – Rosyjski Grób. W 1898 roku odsłonięto pomnik upamiętniający poległych Rosjan. Obok daty 1734 znajdziemy tam także 1807 i 1813, pozostałych oblężeń w których walczyli Rosjanie.

Wróćmy jednak do 1734 roku. Rosjanie więcej już nie próbowali szturmować fortu. Oblężenie przeciągnęło się do końca czerwca. W międzyczasie miały miejsca nieudane próby wsparcia ze strony Francuzów. W ich pomocy, tak król, jak i gdańszczanie widzieli jedyną szanse na wygraną. W nocy z 27 na 28 czerwca król Stanisław Leszczyński uciekł w przebraniu z miasta. Akt kapitulacji podpisano ostatecznie 7 lipca. 9 lipca ratyfikowała go Rada miejska.

Oblężenie odcisnęło swoje piętno na mieście. W ciągu ponad dwóch miesięcy bombardowania ucierpiało około 1800 domów. Wśród mieszkańców półtora tysiąca osób zginęło lub zostało rannych.

A co się stało z naszym znajomym Johanem? Przeżył, po wojnie dalej prowadził sklep korzenny. W 1748 wyruszył statkiem do Indii Zachodnich. Tym razem szczęście go opuściło. Statek wpadł na skały u wybrzeży Kuby. I tu kończy się nasza wiedza o jego losach. Podobno w Hawanie znajduję się list z grudnia 1750 roku w którym gubernator skarży się na poczynania pirata zwanego Janem z Gdańska. Państwa domysłom pozostawiam odpowiedź na pytanie, czy to tylko przypadkowa zbieżność…

iBedekerowy spacer po forcie Góry Gradowej

Autor: Krzysztof Kucharski