Znani m.in. z Kiev Office czy Marli Cinger, Joanna Kucharska i Krzysztof Wroński, w nowym projekcie trans-syberia, z post-punkowych, gitarowych brzmień zmieniają kurs na muzykę eksperymentalną. Po cichu wydali też debiut (do darmowego przesłuchania i ściągnięcia) i zagrali parę koncertów. O różnicy pomiędzy gitarowym a eksperymentalnym graniem, wizualach i okładkowym słoneczku opowiadał nam Krzysztof Wroński.

Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Oboje udzielacie się w projektach Marla Cinger oraz Kiev Office. To bardziej melodyjne, gitarowe formacje. Skąd pomysł aby nagle odbić w kierunku eksperymentalnej elektroniki?
− Asia (Kucharska – przyp. redakcja) i ja od dawna jesteśmy fanami zespołów tego typu i od ponad dwóch lat coś powoli się kształtowało w takim kierunku. Początkowo nie myślałem zupełnie o wydaniu tego materiału – kawałki powstawały i zostawały na komputerze. Ale koncepcje się zmieniały, aż w końcu pojawiła się trans-syberia i zdecydowaliśmy się to zaprezentować.

Czy praca nad nagrywaniem oraz produkcją takiego materiału jaki znajdujemy na „1/h” odbiega od tego do czego jesteście przyzwyczajeni na co dzień udzielając się w „gitarowych” formacjach?
− Zdecydowanie różni się to od tego, jak wygląda nagrywanie materiału Kievów czy Marli, ale też jest to jednak inna muzyka, a co za tym – podejście. Od początku mieliśmy założenie odnośnie nagrania i produkcji trans-syberii, żeby kawałki miały lo-fi, które wydaje nam się najodpowiedniejsze do charakteru epki. Wszystko zrobiliśmy samodzielnie, nagrywając niemal całość przy pomocy starego mikrofonu komputerowego i kaseciaka.

Wasz debiut to cztery utwory: trzy krótkie formy i jeden półgodzinny, rozciągnięty maksymalnie dźwiękowy pejzaż. Dlaczego w taki nietypowy sposób poprowadziliście płytę?
− Dużo zależało tu od czasu trwania kasety – ostatni kawałek miał wypełnić całą stronę B, a co najlepiej to zrobi jak nie snujący się zapętlony stukot z monologiem na trzecim planie?

Podczas waszego koncertu w Desdemonie moją uwagę zwróciły wizuale, doskonale uzupełniające to co działo się na scenie. Filmy czy obrazy tworzycie sami czy korzystacie już z gotowych materiałów?
− Za montaż wizualni odpowiada Asia. Składają się na nie zarówno fragmenty tworzone przez nas, oraz stare nagrania które wyszukujemy w odmętach Internetu. Jesteśmy fanami kina niemego i spędzamy czasami całe dnie wyszukując tego typu rzeczy.

Z nieukrywaną dumą obserwuję to co dzieje się na polskiej scenie muzyki eksperymentalnej. Świetne pozycje wypuszcza wydawnictwo FQP, ciekawie zapowiada się materiał od Dust Duo, z zainteresowaniem śledzę formacje Tundra z którą graliście w Desdemonie, czy duet Hati. Wniosek nasuwa się sam – taki rodzaj brzmienia ma się w Polsce lepiej niż kiedykolwiek. Co, według was, jest tego przyczyną?
− Być może przyczynił się do tego rozwój internetu i – co za tym idzie – łatwiejszy dostęp do tego rodzaju muzyki. Być może ludziom znudziła się też prosta, piosenkowa forma i szukają czegoś innego. Nie wiemy skąd ta moda ale cieszy nas to bardzo.

Z utworów wylewa się wręcz dramatyczny pesymizm, ale okładkę tworzy… uśmiechnięte słoneczko. Celowy zabieg i podważenie powagi całego wydawnictwa?
− Słoneczko może i się uśmiecha, ale dla nas, robi to w bardzo kwaśny sposób – był to najbardziej creepy moment filmu z 1928 roku, Les nuits électrique, który znaleźliśmy i właśnie wykorzystaliśmy w naszych wizualach. No i doszliśmy do wniosku, że takie przerażająco-radosne słońce będzie idealne na okładkę epki.

Trans-syberia za sobą ma już wcześniej wymienioną Epkę i parę koncertów. Czy w ramach tej nazywy, macie jeszcze jakieś plany?
− Planujemy jeszcze przed wakacjami zorganizować parę koncertów, zanim się zrobi zbyt słonecznie, być może też coś będziemy działać razem z zespołem Tundra, z którym graliśmy właśnie w Desdemonie.

Rozmawiała : Joanna „frota” Kurkowska