… czyli parę słów o koncertowej formie płockiej formacji.

Lao Che powoli zaczyna pełnić taką samą rolę na polskiej scenie co Kult czy Strachy na Lachy, będąc pewnego rodzaju instytucją w biznesie muzycznym. Na podstawie regularności, z jaką zespół powraca do Trójmiasta, można nastawiać sobie zegarek.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=vAob0Mhlx9o[/youtube]

Film z koncertu pochodzi z bloga fotogrip tomka c.

Trudno czynić zarzut z pracowitości muzyków z Płocka, lecz można mieć zastrzeżenia co do formuły koncertów przyjmowanej od dłuższego czasu przez septet: gdański koncert był już ich piątym, który miałem okazję zobaczyć i trudno byłoby mi stwierdzić, aby panowie mnie czymś zaskoczyli. Owszem, Lao Che na scenie było jak dobrze naoliwiona i sprawnie działająca maszyna, a kolejne piosenki zostały zagrane z godnym podziwu profesjonalizmem, lecz ja miałem wrażenie, że to za mało.

Niestety, trudno ukryć, że grupa na swojej ostatniej płycie straciła świeżość. Tendencja ta dotyczy również poziomu ich występu. Szczególnie widać to w rozstrzale między materiałem z albumu „Powstanie Warszawskie”, a piosenkami z najnowszego „Prąd stały / Prąd zmienny” – utwory z „Powstania” mają w sobie siłę i naturalną energię, czego nie da się powiedzieć o numerach z czwartej płyty.

Na trójmiejskim koncercie można było doświadczyć huśtawki atmosfery. Raz Spięty, wokalista i lider zespołu, porywał szczelnie wypełniający klub tłum, kiedy indziej jakby brakowało mu werwy. Jednym z mocniejszych momentów koncertu było wykonanie pochodzącej z krążka „Gospel” kompozycji „Hydropiekłowstąpienie”, ochoczo odśpiewanej przez zebranych pod sceną fanów.

Trzeba oddać akustykom, że bardzo solidnie wykonali swoją pracę. Każdy instrument znakomicie było słychać – nie zabrakło tzw. selektywności, głównej bolączki polskich koncertów. Jeśli zaś o samą organizację koncertu chodzi, to niezrozumiały wydaje mi się spory zator, jaki powstał przy drzwiach wejściowych. Ale takie rzeczy są naszym małym, rodzimym „standardem”.

Wszelkie bolączki wydają się jednak nieistotne, bowiem Parlament był w niedzielny wieczór pełen – sądząc po reakcjach i oklaskach – zadowolonej publiczności. Równanie jest banalnie proste: póki jest publika, póty są koncerty według tej samej, według mnie zużytej, formuły. Na zmiany jak na razie się nie zanosi.

Autor: Krzysztof Kowalczyk