Czołowi przedstawiciele polskiego post-rocka, czyli Tides From Nebula, wystąpili w gdańskim klubie Parlament.

Tides From Nebula/ fot. Krzysztof Kowalczyk

Tides From Nebula/ fot. Krzysztof Kowalczyk

Z reguły staram się nie skreślać całych gatunków i nurtów muzycznych, poza pojedynczymi, skrajnymi przypadkami. I dlatego też, mimo że post-rock doszedł do ściany i nie jest w stanie dalej sensownie się rozwijać, nadal bywam na koncertach reprezentujących go wykonawców. Nie wymagam, aby zespoły wykazywały się jakąś inwencją, ponieważ tylko naprawdę nielicznym grupom, takim jak Explosions  in the Sky, się ona rzeczywiście udaje. Oczekuję po prostu chwytliwych, wciągających utworów – dobre melodie są wartością uniwersalną, która obroni się nawet w obliczu największej sztampy. Postanowiłem więc sprawdzić, co mają obecnie do pokazania Tides From Nebula.

Zanim na scenie pojawiła się główna gwiazda, w roli supportu wystąpiło Disperse. Niestety, mimo szczerych chęci, nie byłem w stanie strawić ich ich mieszanki prog-rocka, metalu i dziwnej elektroniki. Miałem wrażenie, że członkowie zespołu próbowali na siłę zawrzeć wszystkie możliwe stylistyki, przez co niemal w każdym kawałku panowały przesyt, pstrokatość i techniczne popisy prowadzące donikąd. Z jednej stronny mordercze tempa perkusji, z drugiej zaś miękkie gitary z kiczowatym brzmienie w duchu Steve’a Vaia – ten miszmasz stanowił dla mnie barierę nie do pokonania.

Pamiętam, gdy widziałem Tides From Nebula po raz pierwszy kilka lat temu w niewielkim klubie, na trasie promującej ich debiutancki album. Mimo, iż już wtedy grupa operowała pewnymi kliszami, świetnie brzmiące i mocne kompozycje robiły bardzo pozytywne wrażenie. Od tamtego momentu warszawianie przeszli długą drogą – obecnie występują już tylko w kilkukrotnie większych miejscach, mają za sobą współpracę ze Zbigniewem Preisnerem oraz posiadają na koncie trzy płyty.

Disperse/ fot. Krzysztof Kowalczyk

Disperse/ fot. Krzysztof Kowalczyk

Tides From Nebula jest grupą, która od pierwszych sekund koncertu wyróżnia się wysokim profesjonalizmem. Widać, że muzycy włożyli dużo wysiłku i czasu w zbudowanie odpowiedniego brzmienia i ogranie materiału. To zespół w pełnym znaczeniu tego słowa, który wykonuje swoje kompozycje niczym imponująco sprawna maszyna. I o ile do samego wykonania numerów i formy scenicznej nie można mieć żadnych zastrzeżeń, o tyle bardzo wyraźne były różnice między kolejnymi kawałkami, na niekorzyść nowego materiału. Dla mnie zawsze problemem był fakt, że ta kapela stoi w rozkroku między dość miękkim post-rockiem, a mocniejszym, metalowym uderzeniem, tak jakby trochę bała się pewnej wyrazistości. Przez to melancholijne i nieco ckliwe fragmenty stanowiły nieprzyjemny kontrast dla ostrych i mroczniejszych utworów.

Jak bardzo by nie szukać dziury w całym, Tides From Nebula ciężką pracą i konsekwencją wyrobili sobie na polskiej scenie pewną i niezaprzeczalną pozycję. Pytanie tylko jak długo będą w stanie ją utrzymać.

Relacje z koncertów w Trójmieście

Autor: Krzysztof Kowalczyk