Koncert irlandzkiego zespołu odsłonił wszystkie słabe strony post-rocka.
God Is An Astronaut jest jednym ze typowych przedstawicieli post-rocka z tzw. średniej półki. Zespół istnieje już dziesięć lat, a trasa koncertowa, w ramach której grali w gdańskim Parlamencie, odbywała się właśnie pod znakiem tej rocznicy. Nigdy nie zyskali tak wielkiej popularności jak Mogwai czy Explosions In The Sky, lecz poprzez upór i determinację zdołali zgromadzić wokół siebie sporą grupę wiernych fanów. Mimo iż miłośnicy post-rocka to dość wąska nisza, potrafią świetnie funkcjonować, konsekwentnie wspierając swoje ulubione zespoły.
Wiele razy miałem okazję do sprawdzenia God is an Astrounat na żywo – grupa już kilkukrotnie występowała w Trójmieście – ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Dlatego też wybierałem się na gdański koncert z dużymi oczekiwaniami, tym bardziej, że słyszałem wiele bardzo pochlebnych opinii na temat formy scenicznej Irlandczyków.
Na samym początku zaskoczył mnie brak przestrzeni w muzyce zespołu. Zazwyczaj utwory post-rockowe wręcz toną w wszechobecnych ścianach dźwięku i echach gitarowych pogłosów. Brzmienie Wyspiarzy było znacznie bliższe tradycyjnemu, ciężkiemu rockowi, z niżeli temu, co zazwyczaj prezentują wykonawcy podgatunku. Na plus trzeba wyróżnić, że duże znacznie w twórczości kapeli mają klawisze, które często spełniają rolę instrumentu budującego napięcie oraz tworzącego wprowadzenia do utworów. Pojawiające się często nuty pianina, są miłą odskocznią od kolejnych gitarowych riffów.
Jednakże trudno było nie odnieść wrażenia, że artyści stoją w rozkroku, między melodyjnym, nostalgicznym i dość miękkim graniem, a próbą kreowania cięższych numerów, czerpiących pełnymi garściami z muzyki metalowej, tak jak robią to Isis czy Red Sparrows. Spowodowało to, że melodie tworzone przez muzyków często wydawały się banalne i mało wyszukane, a riffy, które za założenia miałby być ciężkie i potężne, nie robiły dużego wrażenia. Irlandczykom brakowało zdecydowania, którą ścieżką, tak naprawdę chcą podążać. Do tych wszystkich wad dokładała się jeszcze przewidywalność, jaką cechowało się większość utworów. Struktury numerów były proste, mało urozmaicone i wciąż powtarzały ten sam utarty schemat. Sekcja rytmiczna rzadko zmieniała tempo i była po prostu monotonna.
Szkoda, że zespół z taki wielkim doświadczeniem, posiadający na swoim koncie już pięć płyt i mający spore możliwości techniczne – pięciu członków zespołu powinno oznaczać większe bogactwo brzemienia – zagrał tak mało interesujący koncert. Było podczas tego wieczoru kilka zdecydowanie lepszych momentów, m.in. kiedy muzycy grali materiał ze swoich pierwszych albumów, ale niestety na tle półtoragodzinnego występu, na nie wiele się to zdało. I nawet tak sympatyczne wydarzenie, jak oświadczyny na scenie i gromkie odśpiewanie „Sto lat” przez publikę, nie poprawiły całościowego obrazu tego, co w sobotę w gdańskim klubie Parlament zaprezentowali God Is An Astronaut.
Tekst: Krzysztof Kowalczyk
Brak komentarza