Wielka Aleja. Rzadko kiedy, jadąc tramwajem, lub samochodem po Alei Zwycięstwa, zastanawiamy się na tym, że oto właśnie za oknami pojazdu przesuwa się jeden z ciekawszych zabytków Gdańska.

Wielka Aleja w Gdańsku

Zabytkiem tym jest… właśnie aleja, nie jest bowiem przypadkiem, ani dziełem bliskiej nam przeszłości to, że wzdłuż głównej drogi, łączącej dzisiaj centrum Gdańska z przedmieściem, a właściwie alternatywnym centrum miasta, Wrzeszczem, rosną lipy, zasadzone niegdyś w czterech rzędach.

Żeby docenić historię tego wspaniałego założenia parkowego, cofnąć się musimy do wieku XVIII. Wówczas droga z Gdańska do Oliwy (Wrzeszcz był bowiem jeszcze nic właściwie nie znaczącą wsią na tej trasie) była po prostu drogą. Drogą, na której jakość mieszkańcy Gdańska i przyjezdni bardzo się skarżyli. A żył wówczas w Gdańsku człowiek bogaty i wpływowy, a przy tym niezwykle światły. Był nim burmistrz Daniel Gralath. On to, oprócz przynależności do miejskiego patrycjatu i funkcji politycznych, które sprawował, był również jednym z odnowicieli instytucji, która dziś mocno zapomniana, jaśniała kiedyś sporej wielkości gwiazdą na firmamencie światowej nauki. Mowa o Towarzystwie Przyrodniczym, które Daniel Gralath, wraz z przyjaciółmi, restytuował w roku 1742, po tym jak dwie poprzednie próby stworzenia towarzystw naukowych pod tą samą nazwą nie dały trwałego efektu.

Politykiem był Daniel Gralath z urodzenia – taką rolę wyznaczył mu los, dając mu przyjść na świat w patrycjuszowskiej rodzinie. Miał jednak duszę naukowca, co ujawniło się już kiedy uczył się w gdańskim Gimnazjum Akademickim, gdzie palił się do doświadczeń, zwłaszcza w zupełnie wówczas nowych działach fizyki, jakimi były próby oswojenia i opanowania przez człowieka zjawisk magnetycznych i elektrycznych. W odróżnieniu od sobie współczesnych naukowców, którzy byli bez wyjątku amatorami, zajmowali się więc zazwyczaj całością dostępnej wówczas wiedzy, Daniel Gralath skupił się na elektryczności, która go najwyraźniej fascynowała. On to właśnie odkrył zjawisko wzajemnego oddziaływania ładunków elektrycznych i szczegółowo je opisał, robiąc przy tym straszny błąd – nie zapisał swoich spostrzeżeń w formie matematycznego wzoru. Efektem tego błędu jest to, że owo „prawo Gralatha” znamy jako prawo Coulomba, który to cztery dekady później opisał to zjawisko, opatrując swoje wywody wzorem.

Fot. Aleksander Masłowski

Fot. Aleksander Masłowski

Takim człowiekiem był Daniel Gralath, a opowieść o nim ciągniemy tutaj nie bez powodu. On to właśnie, kiedy przyszło mu rozstawać się z życiem, postanowił pozostawić coś po sobie nie tylko na niwie naukowej, ale również zaznaczyć się na trwałe w topografii okolic swojego miasta. W testamencie zastrzegł legat w wysokości 100.000 złotych (w tym czasie niższy urzędnik miejski zarabiał rocznie 100 zł), który przeznaczył na przekształcenie sporego odcinka drogi z Gdańska do Oliwy w założenie parkowe.

Do prac przy realizacji zamysłu burmistrza Gralatha przystąpiono już w rok po jego śmierci. W szeroko rozumianej okolicy Gdańska nie było widocznie nikogo, komu postanowiono by zlecić przygotowanie ogromnej ilości sadzonek dla zaplanowanej alei lipowej, zdecydowano zatem o ich zakupieniu w dalekich Niderlandach. Sprowadzono mniej więcej 1400 małych drzewek, płacąc za każde po 6 złotych. Jak łatwo policzyć kosztowały łącznie około 8,5 tysiąca złotych. Doliczyć do tego trzeba oczywiście bliżej nieznany koszt transportu drogą morską. Zakładając nawet, że podwoił on cenę każdego drzewka, mieścimy się w jednej piątej hojnego zapisu Daniela Gralatha.

Wielka Aleja

Koszt urządzenia alei wydawał się niewspółmiernie wysoki wówczas, kiedy projekt był realizowany. W sześćdziesiąt lat po zakończeniu prac W.F.Zernecke pisał o tym w następujący sposób: „(…) wyrównanie, co prawda wyboistej ponad wszelkie wyobrażenie drogi, sadzenie drzew i ich podlewanie tak wielkiej sumy kosztować nie mogło.” I rzeczywiście nie mogło. Ludzka praca była wówczas bardzo tania. Ciężkiego i kosztownego sprzętu jeszcze nie było. Co zatem stało się z większością pieniędzy burmistrza? Tego nie dowiemy się być może już nigdy.

I tak zaistniała wspaniała aleja, zwana początkowo „Aleją Lipową”, a z czasem „Wielką Aleją”. Różne były jej późniejsze losy. Część drzew padła, ku oburzeniu mieszczan, pod siekierą pruskich żołnierzy, kiedy przygotowywano twierdzę do obrony przed Francuzami w 1807 r. Ubytki uzupełniono dopiero kiedy napoleońska awantura stała się przeszłością. „Wielka Aleja” jako nazwa tego wspaniałego założenia ostać miała się jedynie do lat 30. XX w., kiedy zarażony hitleryzmem Gdańsk postanowił uczcić zmarłego pruskiego marszałka i prezydenta Niemiec, Paula von Hindenburg. Jego to imię nosiła aleja aż do końca II wojny światowej. Po wojnie Hindenburga zastąpił inny marszałek, tym razem ze wschodu. Był nim rzekomy Polak w służbie radzieckiej, Konstanty Rokossowski. Kiedy i on przestał być odpowiednim patronem dla głównej arterii komunikacyjnej Gdańska, aleję ochrzczono imieniem „Zwycięstwa”, które nosi do dziś.

Pomnik Daniela Gralatha

Pomnik Daniela Gralatha / Fot. Aleksander Masłowski

A burmistrz Gralath? Pod koniec XIX w. uhonorowano go, jako fundatora alei pomnikiem ustawionym w połowie jej długości. Pomnik ten, mający formę wielkiego głazu z małą tabliczką, przetrwał wojnę i służył przez pięćdziesiąt lat za monument polskich harcerzy, by w końcu, na przełomie XX i XXI w. zostać zwróconym prawowitemu właścicielowi. Dzisiaj, skryty w gąszczu wybujałych krzewów, znowu przypomina gdańskiego burmistrza i fundatora Wielkiej Alei, Daniela Gralatha.

Lektura uzupełniająca:
Spacer wzdłuż Wielkiej Alei – video

Autor: Aleksander Masłowski