Najpopularniejsza moda ostatnich lat w muzyce? To wcale nie spłycony do granic możliwości dubstep czy hipsterski witch house. To nie RayBany czy tampki Converse. W ciągu ostatnich lat nic tak nie przykuwało uwagi jak rozmaite reaktywacje. Soundgarden, Stone Roses, Pixies, Pulp, Guided By Voices, Sex Pistols, PiL… Moda nie ominęła także Polski, a jednym z jej odprysków był powrót na scenę supergrupy Lenny Valentino, która tej zimy świętuje dziesięciolecie wydania swojego debiutu „Uwaga! Jedzie Tramwaj.”. Jak pokazał koncert w klubie muzycznym Parlament – reaktywacja na klubową trasę nie była trafnym pomysłem.

Fot. materiały promocyjne

W pamięci miałam doskonały koncert na Off Festivalu w 2010 roku. Na „niesamowitość” tego wydarzenia złożyły się rozmaite czynniki – od specyficznej, spragnionej usłyszenia kultowego albumu publiki, po padający delikatnie deszcz i zapadający zmrok. Było to jedno z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń całej imprezy, a opowieści o reaktywacyjnym występie w 2006 roku (również na Off Festivalu) i sentyment do „Tramwaju” zapewniły frekwencję, której pozazdrościć mógł Polakom niejeden zagraniczny wykonawca na imprezie. Nic dziwnego, że oczekiwania wobec jubileuszowej trasy, były ogromne.

Lenny Valentino to zbiór muzycznych supernowych polskiej alternatywy. Supernowych, które pochodzą z różnych światów, i których codzienne projekty oscylują w zupełnie odmiennych klimatach gitarowych brzmień. Muzycy takich formacji jak Myslovitz, Ścianka czy Negatyw połączyli swoje fascynacje i przy pomocy onirycznych, nieco spowolnionych i słodko-gorzkich brzmień oraz infantylnych tekstów, opowiedzieli paręnaście historii z perspektywy dziecka. Momentami niepokojące, innym razem niemal dreampopowe i zahaczające o takie gatunki jak post-rock – „Uwaga! Jedzie Tramwaj” jest dla polskiej muzyki tym, czym dla Brytyjczyków stał się „OK Computer” Radiohead. Kamieniem milowym, którego nie sposób ruszyć. W tym albumie zawsze ujmowała mnie delikatność i intymność materiału. Choć napakowany muzycznymi dodatkami (doskonała producencka robota Macieja Cieślaka!), zaskakuje wyciszeniem i bijącą od niego skromnością. Podczas koncertu w Parlamencie całość została obdarta z dziecięcej naiwności i wypełniona niepotrzebną dynamiką, bardziej charakterystyczną dla Myslovitz czy Negatywu, aniżeli dla sennych melodii kwintetu. Były momenty (chociażby doskonale wykonana piosenka tytułowa), ale to za mało, aby przełożyć atmosferę krążka na wypełnioną ludźmi salę klubową. Paradoksalnie, lepiej wyszło to przez paroma tysiącami ludzi na Off Festivalu.

Jednak nawet to rozczarowanie nie zmieni faktu, iż Lenny’ego Valentino tworzą muzycy wybitni. Pomimo nagłych zmian personalnych (perkusista zasłabł na próbie i zastąpił go techniczny zespołu) od strony technicznej trudno jest się do czegoś przyczepić. Nadal jestem pod ogromnym wrażeniem umiejętności Maćka Cieślaka, muzyka wszechstronnego i wymagającego, zarówno w studiu jak i na żywo. Doskonale sprawdzili się też Artur Rojek, którego głosu nie da się pomylić z żadnym innym, operujący elektroniką Jacek Lachowicz czy świetnie czujący się na scenie Mietall Waluś.

Bardzo bym chciała, aby moim ostatnim wspomnieniem związanym z Lennym był fenomenalny występ na Off Festivalu. Niestety idąc za niepotrzebną modą i inwestując czas w niepotrzebną „klubową” reaktywację, gdzieś podział się klimat płyty, a jej kruchość i delikatność zastąpiły głośność i dynamika. Rozczarowanie podobne jedynie do odkrycia, że Święty Mikołaj tak naprawdę nie istnieje, a prezenty podrzucali rodzice.

Autor Joanna „frota” Kurkowska 

Koncerty w Trójmieście