Teatr Szekspirowski, 31 lipca 2017 r. Gorący, emocjonalny tłum widzów oczekujących na „Hamleta”, chorwacki spektakl w reżyserii Olivera Frljicia.

Kolejka po słuchawki, bo tym razem nie będzie napisów z tłumaczeniem, tylko głos lektora. A nieopodal przez część foyer teatru wije się po wejściówki inna grupka, cierpliwych i rozgadanych wielbicieli szekspirowskiego rytuału. Wśród oczekujących aktorzy Teatru Wybrzeże, przybysze z Gliwic, aktorzy krakowskiego Teatru Stu oraz widzowie debiutanci. Co jakiś czas ktoś pyta w okienku, czy jest szansa na wejściówki. I za każdym razem zawieszenie nadziei. Ale teatralna wola każe stać. Dziesięć minut do rozpoczęcia sztuki. Za chwilę pierwszy dzwonek. Szczęśliwcy z biletami przymierzają już słuchawki, a my spod kasy widzimy, jak w zwolnionym tempie otwierają się drzwi, spoza których wylewa się tajemnicza, zaciemniona widownia. Jeszcze nikomu nieznana. Wchodzą pierwsi widzowie, za nimi w przyjemnym zaciekawieniu następni, tylko my, pod kasą, zagadując o życiu i teatrze w coraz większym napięciu. Jeszcze nie wiadomo. Nikt nie wie, czy wejdziemy, czy białe listki z napisem „Hamlet” otworzą nam drzwi. Czas przesunął się już poza 19.00. Z daleka widać, że po słuchawkach ślad zaginął i w tym momencie otrzymujemy upragnione wejściówki. Teraz my królewskim krokiem wchodzimy na pierwszy poziom, zajmujemy świetne miejsca. Siedzimy w magicznym kwadracie, na środku trwa już skupiony trans dramatu. Scena otwarta dla wszystkich: podłużny, zastawiony stół, przy nim aktorzy w nieruchomych pozach, wszyscy w czerni oprócz jasnej, pastelowej sukni  Gertrudy/ Ofelii . Muzyka wyznaczająca kolejne epizody. Zaczęło się. Nieco wyżej kabina lektora, naokoło skupieni widzowie w słuchawkach już rozpoznają ten początek: „Kto tu?”.

 A pośród gry szczęśliwcy z wejściówkami, którzy zdobyli się na to, żeby  Szekspira wysłuchać w języku chorwackim, na czysto, w oryginale kraju reżysera. Jaki ten „Hamlet” Frljicia?

Idziemy powoli za Szekspirem. Ale od chwili, kiedy Hamlet domyśla się zbrodni wszystko na scenie skupia się i rozpada. Dramat „krwi i tronu” zaczyna ogniskować się w odczuciach, chwiejności, wizji głównego bohatera. Może to szaleństwo, ale jeśli prawda o zbrodni może okazać się groźna dla królobójców i układu duńskiego dworu – nic już nie jest hamulcem. Przemoc niszczy i miłość, i moralność. Frljić każe bohaterom stawać się wspólnikami zbrodni. Kiedy krwią Hamleta tworzą więź z Klaudiuszem, zabójcą starego króla, wszyscy wytwarzają upiorny sens zbiorowej odpowiedzialności. Osamotniony, nadwrażliwy Hamlet ginie, bo zagrażał strukturze. Czym jest ludzki świat? Czy taki istnieje? Spektakl, choć wydaje się wymownie stonowany, kipi niejako od środka. Kumulacja bohaterów przy stole tym bardziej uwypukla siłę uraz, intryg i bezradności (zadziwiająco cichy i niewyraźny hamletyczny monolog od słów „Być albo nie być…).
Sztuka intensywna we wszystkich językach. Droga z widowni poza teatr wydaje się teraz bardzo długa.

Tekst: Joanna Szymula