Po drodze, idąc do mechanika, by sprawdzić, czy się naprawia mój samochód, (spotkała mnie tam niespodzianka, jakiej nigdy bym nie wymyśliła), weszłam w zieleń ulicy Kłopot. Paliło słońce, lecz nagle pojawiła się znikąd mała, szara chmurka na błękicie nieba i zaczął kropić deszcz. Nie pomyślałam jednak, że to tylko dla mnie, że to jakiś znak, by wszystko utrudnić. Jest postać w Muminkach Tove Jansonn, która wciąż pesymistycznie sądzi, że wszystko sprzysięga się przeciwko niej, ale to nie mój wzór. Baśniowa nierzeczywistość jednak jakoś wciąż mnie otacza, to pewnie mój zaczarowany świat, przez który wyglądam na ten, który należy do wszystkich.

Emma PopikChmurce się znudziło i odleciała, a ja zrywałam pokrzywy z dużej kępy (to nie jest aluzja polityczna) i wkrótce miałam pełną torbę od zakupów łodyg lekko wilgotnych i wydających intensywny zapach. Idąc, zastanawiałam się, jaka byłaby reakcja osoby zadającej mi pytanie: „Co pani tam ma w tej siatce?” Albo: „Po co pani tyle pokrzyw?”

Odpowiedziałabym, że będę z nich splatać koszule, by odczarować bliskie osoby i znowu przywrócić im ludzką postać. Tak właśnie czyniła Eliza w baśni Andersena „Dzikie łabędzie”. To straszna bajka i nie opowiada się jej dzieciom. Jedenastu braci Elizy przemieniono w dzikie łabędzie. Aby ich odczarować, Eliza musiała zerwać pokrzywy, ale te najbardziej parzące, i jej ręce pokrywały się bąblami, musiała zdeptać je nogami, by zmiędlić, a wtedy jej nogi pokrywały się bąblami. Z włókien, które zrobiła, miał upleść koszule. Ciężka praca była dodatkowo obostrzona zakazem mówienia, plotła koszule, milcząc. Cierpiała bardzo z powodu męki swych braci zamienionych w ptaki, lecz fizyczny ból stał się tak silny, że zagłuszył cierpienie duszy – i tu Andersen pokazuje po raz kolejny swą głęboką znajomość psychologii.

W dawnych czasach, kiedy dobrzy chrześcijanie popełnili straszny czyn i cierpieli wewnętrzne męki, zadawali sobie ból: przykuwali łańcuchy do nóg i ciągnęli za sobą ciężary, póki ich kostki nie spłynęły krwią, a męka stała się tak dojmująca, że nie czuli już nic i wtedy udręka psychiczna została zamazana.

Dlaczego się upieram, by mówić do dorosłych ludzki o baśniach, i to tak starych, napisanych na motywach ludowych? Ulubiona baśń z dzieciństwa jest odbiciem duszy, najgłębszą wiedzą i wyznacznikiem drogi życiowej. Nie chcę mówić zbyt wiele o sobie, lepiej by każdy zastanowił się przez chwilę, jaką baśń pokochał w życiu i czy nie stała się ona potem wzorem, jaki wypełnia.

I choć nie chcę mówić zbyt wiele o sobie, powiem, że ta baśń w moim wypadku jest prawdą. Jeszcze niedawno sądziłam, że utkałam już wszystkie koszule, jakie mi w tym życiu wyznaczono, okazało się jednak, że jeszcze jedna cierpiąca dusza potrzebuje odczarowania, ale muszę przecież milczeć.

Zeszłam do piwnicy, gdzie trzymam wiele starych książek, o czym już chyba wszyscy wiedzą, by sięgnąć po tom baśni i jeszcze raz przeżyć jej treść. Piwnica to głęboka podświadomość i przeszłość. Stoją tu stare komputery, w których drzemią zapisane dyski, zachowujące każdy dzień, wszystkie emaile, utrwalone słowa i myśli, prognozy pogody, awantury polityczne, którymi żył świat, a teraz są nic nie warte. Leżą stosy czasopism. Zastanawiałam się, czy nie należy ich wyrzucić, przecież ich treść nie ma znaczenia. Sięgnęłam po pierwszą z brzegu, a w niej długi artykuł, pokazujący dzień po dniu wybuch w Czernobylu. Nie mogę się tego pozbyć, teraz mówi się coś innego o tamtym wydarzeniu.

Po prawej stronie pod ścianą skrzynki z zaproszeniami na wydarzenia kulturalne, jakie mi nadsyłano przez trzynaście lat, kiedy byłam redaktor naczelną czasopisma „Nowy Kurier Nadbałtycki”. Ileż się wtedy działo! Rocznice, akademie, otwarcie boisk o sztucznej nawierzchni. Wczoraj właśnie widziałam puste boisko przed Szkołą Podstawową nr 14. Biegała po nim dziewczynka w chusteczce na głowie i chłopiec w czerwonym stroju piłkarza z numerem 9 na plecach i nazwiskiem Lewandowski. Nie mieli piłki.

Emma PopikTu w piwnicy mam stary mundur z technikum, do którego chodził mój syn, pierwsze wydania czasopism komputerowych i skrzynki z jego żelaźniakami i kolejką. Czy ktoś pamięta żelaźniaki? To małe, metalowe samochodziki, którymi bawili się chłopcy, marzący o wyścigach. Zabawą z samochodzikami rozpoczyna się moja książka „Wejście do baśni”. Jest w niej opisana postać Jaszczurki, która każdego ranka rozpoczyna swą wędrówkę na szczyt piaszczystego pagórka. Po południu schodzi, wykonując swą trudną pracę, która tylko dla niej ma znaczenie. Ma na imię Eliza. Leżą tu stare aparaty fotograficzne i magnetofony, których się już nie używa. Takich przedmiotów nie można się pozbyć, gdyż do każdego z nich przykleiły się nasze przeszłe dni i wydarzenia i kiedy dotykamy rzeczy, zaczyna się wyświetlać film, widzimy ludzi, słyszymy głosy, kilka kadrów z naszego życia. Odkładamy rzecz i ekran blaknie.

Wzięłam więc tom baśni i przeczytałam ponownie historię Elizy. Jakże straszna to historia! Smutna i bolesna, a sceny z cmentarza, gdzie na płytach nagrobnych siedzą czarownice, są okropniejsze niż współczesne książki o wampirach.

Szłam więc z torbą pełną pokrzyw z ulicy Kłopot, nie wiedząc, że ta nazwa ma dla mniej tajemnicze znaczenie, które się spełnia, aż zaszłam do warsztatu samochodowego. Tam na podnośniku stał jakiś samochód bez kół i kabiny. Mechanik go uszczelniał i malował. Samochód zostanie przerobiony na łódź, a tę się zwoduje. Nie ma więc czasu na naprawę mojego samochodu, gdyż trzeba spełnić marzenie, które tkwi w duszy mechanika od ośmiu lat. I teraz właśnie przyszła ta nieodparta chwila, kiedy musi się ono spełnić.

Pamiętam Muzeum of Toys w Londynie, zachwycające muzeum zabawek i marzeń chłopców. Był tam model chłopczyka, który dosiadał świnki. Przyczepił jej skrzydełka. O, wielkie marzenia małych chłopców o latających prosiaczkach i pływających samochodach. Oni są zaczarowani.

Schodzę z ulicy Kłopot i niosę ją w sobie, jakże mam nie myśleć o symbolicznej rzeczywistości baśniowej, która właśnie stała się dla mnie realności, jeśli ona mnie wciąż otacza i podszeptuje mi znaczenia, rozwiązania i zna przyszłe wydarzenia.

I chociaż muszę upleść jeszcze jedną koszulę dla odczarowania, będzie to praca psychiczna, a więc o wiele bardziej bolesna. Zerwane pokrzywy zostaną powieszone w kuchni, by wyschły i zamieniły się w składnik do ziołowej, leczniczej mieszanki i stanę się czarownicą.

Jutro pojadę tramwajem nad morze na radosny wypoczynek , by należy to uczynić dla zdrowia, a więc z obowiązku, i będę patrzeć z lekkim zdziwieniem na wszystkich wokoło tak wesołych, bo chlapią wodą, bo świeci słońce, bo jest piasek. Dopiero kiedy rzeczywistość zamieni się w historyjkę, fabułę lub baśń, zaczyna dla mnie żyć i nabiera sensu. Morze zamienia się w niebieskiego potwora, zastanawiam się, jak wyglądało, gdy pływali po nim Wikingowie, w powietrzu szukam śladu po obrazach, które widzieli admirałowie przez lunety i myślę, ilu marynarzy wpadło w wodę na wznak. Dopiero świat ożywiony moją myślą staje się mi bliski i przychylny, bo inaczej jest tylko zbiorem przedmiotów, takich jak dwie cząsteczki wodoru i jedna tlenu oraz ciało niebieskie naszego Układu Słonecznego.

Pewnie w taki sam sposób ludzie pierwotni oswajali rzeczywistość, nadając drzewom imiona bogów, którzy mieli ich ochraniać: strumienie stawały się włosami boginek, kuszących lub wciągających w głębinę. I świat uzyskał znaczenie, to my go zaczarowaliśmy i zamieniliśmy go w baśń, ale przecież nie bajeczkę. Ożywiamy go wciąż i zaludniamy różnymi istotami, powiedzmy sobie: bytami energetycznymi, którymi są nasze uczucia, kiedy jedziemy na dworzec by spotkać bliskich, kiedy udajemy się na zawody żeglarskie, czy na zmianę warty. Bez naszych fabuł, które wciąż snujemy, świat jest tylko zbiorem przedmiotów.

A tego dnia rzeczywistość okazała się bajką o chłopcu, któremu przyrastał nos.

Tekst: Emma Popik

e-booki Emmy Popik do ściągnięcia – www.rw2010.pl