Fotoreporter Kroniki Studenckiej Politechniki Gdańskiej – Witold Szymański, uwiecznił na kliszy zamieszki w Gdańsku w stanie wojennym. Zapraszam do obejrzenia zdjęć z 3 maja 1982 r.
Oto, jak stan wojenny wspomina Witold Szymański, fotoreporter Kroniki Studenckiej Politechniki Gdańskiej, sympatyk „Solidarności”:
– Byłem uczestnikiem wszystkich „gorących dni” stanu wojennego w Gdańsku. Mieszkałem w akademiku Politechniki Gdańskiej, z którego nigdy nie udało się mnie wyrzucić, mimo że studenci byli w tym czasie przymusowo wysiedlani. Moja żona w grudniu 1981 r. była w zaawansowanej ciąży, dzięki temu nie musieliśmy opuszczać miejsca zamieszkania, a ja mogłem utrwalać na kliszy zajścia na ulicach miasta. Miałem dobry aparat, umiałem robić zdjęcia, więc dokumentowanie historii uważałem za swój obowiązek. Jednocześnie chciałem też pokazać siebie, wszyscy fotoreporterzy Kroniki Studenckiej prowadzili bowiem między sobą swego rodzaju rywalizację.
Niejednokrotnie w czasie zamieszek znajdowałem się pomiędzy walczącymi, niejednokrotnie też musiałem uciekać przed zomowcami. Ponieważ nie pochodziłem z Gdańska, nie znałem jego tajemnic, nie wiedziałem też, że na Biskupiej Górce znajdowała się Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej. Jakież było moje zdziwienie, połączone z przerażeniem, kiedy uciekając przed zomowcami dotarłem na szczyt góry, a tam natknąłem się na kordon stojących ramię w ramię milicjantów. Chyba mieli inne dyspozycje niż ganianie zbuntowanych chłopaków, bo nawet nie drgnęli. Niemniej było to przerażające! A życie? Ono biegło swoim torem. Mimo wielu ograniczeń, ponury chyba nie byłem. Pamiętam pierwszy tydzień stanu wojennego w opuszczonym akademiku. Odżywialiśmy się zapasami zgromadzonymi w lodówkach przez naszych kolegów. Nie wiadomo było przecież kiedy wrócą, zadbaliśmy więc o to, żeby nic się nie zepsuło. To było piękne! Fantastyczny też był Sylwester na korytarzu akademika w towarzystwie studenta z Bangladeszu, którego również nie dopadła przymusowa ewakuacja i naszego przyjaciela z Bartoszyc, który przedarł się do nas. Było nas trzech, a do tego kobieta w ciąży, głośna muzyka i dużo, dużo alkoholu!
O ile stanie w kolejkach wspominam jako koszmar, to kartki żywnościowe i na towary przemysłowe dostarczały wielu emocji. Te na buty były nudne i ledwo pamiętam, że takie były, natomiast te na alkohol, papierosy i kawę… Pamiętam jak jechałem autobusem z dwunastoma butelkami wódki „Żytniej” i dwoma butelkami legendarnej „Pliski” (tzw. koniak bułgarski), zahandlowanymi za kawę, a kolega mnie ubezpieczał, bo ja wiozłem przecież skarb! Mimo że życie towarzyskie toczyło się na wysokich obrotach i byliśmy młodzi, to cały okres stanu wojennego odbieram jako zahamowanie naszego rozwoju i nie podpisuję się, w tym przypadku, pod stwierdzeniem, że czas leczy rany. Na dwudziestego grudnia mieliśmy wykupione bilety na samolot do Grecji … Nie, nie wybaczę Jaruzelskiemu ingerencji w nasze życie, życie, które planowaliśmy na Zachodzie.
Fragment artykułu mojego autorstwa, opublikowanego na serwisie www.wiadomosci24.pl
Lektura uzupełniająca:
Niedziela bez Teleranka
Brak komentarza