Wykładem „Życie w Dworze Artusa na przestrzeni jego dziejów” Gdańskie Towarzystwo Arturiańskie zainaugurowało kolejny rok działalności. Prelegentem był licencjonowany przewodnik miejski Franciszek Krzysiak, ale swoją rolę odegrał również Krzysztof Jachimowicz oraz Edward Śledź.
Wykład zaczął się od opisania prób ustalenia, kto na przestrzeni wieków był właścicielem obiektu. Nie było to łatwe zadanie, z powodu braku jakichkolwiek dokumentów. Te bowiem zaczęły powstawać dopiero w połowie XIX wieku, a i w nich było sporo błędów i nieścisłości. Część informacji prelegent znalazł w księgach poszczególnych ław, ale jak podkreślił, odczytywanie ich było niezwykle trudne i pracochłonne.
– Pardon, że będę odbiegał od tematu, jak się to państwu nie spodoba, to nie będę miał nic przeciwko, jeśli mi ktoś zwróci uwagę – po dłuższym wstępie poświęconym badaniom, powiedział bohater wieczoru.
Jak zapowiedział, tak uczynił. Dygresja goniła dygresję… Usłyszeliśmy bardzo interesujące wątki dotyczące najlepszych znawców historii Gdańska; Krzyżaków; rycerzy i ich stosunku do kupców. Było i o tym, że w 1374 i 1387 roku Rada Miasta udzieliła pożyczki Dworowi Artusa; wreszcie o tym, kto mógł zostać członkiem któregoś z bractw Dworu Artusa. Musiał to być przede wszystkim człowiek GODNY, czyli posiadać majątek w wysokości co najmniej 20 marek (wówczas równowartość kamienicy), ponadto należało być dobrze urodzonym katolikiem oraz wieść uczciwe życie małżeńskie i konieczne były dwie rekomendacje. Rzemieślnicy nie mieli szans na dostanie się do elitarnego grona bractw.
Pomiędzy ciekawostkami o „inteligentnym pisaniu” i genezie powstawania herbów, słuchaczom udało się usłyszeć kilka istotnych wiadomości dotyczących regulaminów. Ich ważnym punktem był system kar wymierzanych za niewłaściwe zachowanie się w Dworze Artusa. Karano za rozlanie piwa – jeśli powstałą plamę można było przykryć dłonią, kara była niewielka, ale już przy większej szkodzie, regulamin był znacznie ostrzejszy. Podobnie było z awanturami. Za wszczęcie niewielkiej bójki należało zapłacić za 2 litry piwa i je wypić, ale kiedy ukarany delikwent się upił, musiał uiścić karę pieniężną za niegodne zachowanie. A warto dodać, że wszystkie kufle – cynowe, posrebrzane, srebrne – miały swoje nazwy i trzeba było je znać.
W bardzo srogim regulaminie dworu był punkt dotyczący… denuncjacji. Tak, członkowie bractw mieli obowiązek donosić na swoich współtowarzyszy.
Wracając do życia we dworze
Prelegent, co kilkakrotnie podkreślał, przestudiował siedemdziesiąt niemieckich książek, dotyczących Dworu Artusa i regulaminów w nich obowiązujących. Miał wspaniałą okazję do podzielenia się wiedzą z licznie przybyłymi słuchaczami, ale po godzinnym wykładzie nie zapowiadało się, że odejdzie od dygresji dotyczących warsztatowych kwestii poznawania historii…
Pałeczkę przejął więc kierownik Dworu Artusa – Edward Śledź, oddając głos Krzysztofowi Jachimowiczowi, który od lat zajmuje się ordynacjami, czyli regulaminami zawierającymi informacje jak wyglądało życie w dworze, kiedy rządziły nimi bractwa. Wykład natychmiast nabrał tempa.
Regulaminy zawierały nie tylko zestaw obowiązujących kar, ale również informacje pokazujące obyczajowe kwestie mające zapobiegać bałaganowi czy konfliktom. Szczegółowe przepisy mówiły na przykład, że do dworu nie wolno było wnosić tzw. broni specjalnej. Stanowiły ją halabardy, kusze i broń długa, czyli taka, której ostrze było dłuższe niż jeden łokieć (0,5 metra).
Wśród zabawnie dzisiaj brzmiących przepisów był zakaz… wpychania kompanów znad kufla do ognia.
– Pewnie w dworze przed pożarem i odbudową musiało się coś takiego zdarzać, skoro powstał taki zapis – śmiał się Krzysztof Jachimowicz.
Puchary służące do wznoszenia toastów oraz wypełniania kar wypicia piwa były bardzo różnorodne i stanowiły ogromny majątek dworu. Przechowywane były w skrytkach ściennych w ławie św. Krzysztofa. Wiele z nich zostało sprzedanych, kiedy Napoleon nałożył na miasto kontrybucję. Kosztowne złote i srebrne naczynia na zawsze opuściły Dwór Artusa. Do dzisiaj w jednym z muzeów w Hamburgu znajduje się artusowy, srebrny puchar w kształcie… feluki.
Pytania i odpowiedzi
Po krótkim i rzeczowym wystąpieniu Krzysztofa Jachimowicza przyszedł czas na pytania ze strony słuchaczy, na które w większości odpowiadał Edward Śledź, znany z ogromnej wiedzy, ale i nieposkromionej potrzeby mówienia. W rezultacie spotkanie trwało dwie i pół godziny (bez przerwy). Mimo trudności w skupieniu się, udało mi się jednak wyłowić wiele interesujących wątków, o które pytali goście wieczoru.
Zanim w Dworze Artusa powstała giełda zbożowa, obowiązywał zakaz zawierania transakcji handlowych w jego wnętrzu (dokonywane były na Długim Targu), niemniej wszyscy kupcy przybywający do Gdańska wiedzieli, gdzie należy się udać, aby przy kuflu piwa poznać potencjalnych partnerów. Rada Miasta starała się jednocześnie demokratyzować zasady panujące w Dworze Artusa i dążyła do stworzenia w jego murach swego rodzaju forum miejskiego.
Kiedy w Gdańsku królował katolicyzm, uczty w Dworze Artusa były nader skromne i ograniczały się do konsumpcji śledzi, sera i dwóch gatunków ciast, natomiast od połowy XVI wieku były już tak wystawne, że często szokowały uczestników. Pito najczęściej wino reńskie i dziesiątki gatunków piwa, w większości produkcji gdańskich browarników. Co ważne! Na rodzime piwo nie wolno było narzekać, wszelka krytyka była karana zgodnie z zapisami w regulaminie. Na wprowadzenie do dworu piwa z eksportu trzeba było mieć specjalną zgodę Rady Miasta.
Ogólnie w Wielkiej Sali pito dużo i bardzo dużo, wszystko odbywało się w myśl zasady:
Kto pije piwo ten dużo śpi, a kto śpi ten nie grzeszy i dlatego ma otwartą drogę do nieba
Ale Dwór Artusa to nie tylko mężczyźni. Edward Śledź zelektryzował zebranych informacją, że i kobiety odgrywały w nim swoją rolę, ba, miały nawet ławę. Wspierane były przez bractwo św. Rajnolda, ale o ich działalności niewiele wiadomo. Nie była to jednakowoż aktywność, która niejako sama się nasuwa…
Moja opinia o wykładzie dotyczącym życia w Dworze Artusa na przestrzeni dziejów jest oczywiście subiektywna. Poświęciłam 150 minut (plus dojazd) i uważam, że przynajmniej o godzinę za dużo. Niemniej dziękuję za tę garść informacji, które wzbogaciły moją wiedzę o barwnym życiu, w barwnym miejscu, barwnego miasta.
Gdańskie Towarzystwo Arturiańskie zaprasza do współpracy. Kontakt – tel. 58 76 79 189
O Dworze Artusa Katarzyna Czaykowska
całkiem mi się podoba ta maksyma dotycząca picia piwa 😉
Twój wstręt do przydługich przemów jest wzruszający 😉
a zakaz… wpychania kompanów znad kufla do ognia – wydaje się być bardzo słuszny i usprawiedliwiony.
Tomku, obawiam się, że niedługo nie będę zapraszana na wykłady, bo tępię „przydługie przemowy” na każdym kroku:) Chociaż z drugiej strony jestem słuchaczką idealną, bo zawsze uczestniczę w wykładzie do końca, a nie zbieram manatki po godzinie;)
Poza tym sadze, że jak się komuś wyraźnie nie powie, że za długo mówi, to on/ona tego po prostu nie wie i historia się powtarza. A czasami się zdarza, że odbiorcy mojej krytyki nie tylko, że nie obrażają się, ale biorą ją sobie do serca z pożytkiem dla wszystkich stron – na przykład Zbyszek Walczak z Filii Gdańskiej – dzisiaj jest mówcą idealnym 🙂 🙂
Super !!! Gratulacje .W.P.