Zostałem zaproszony do Letnicy na spotkanie z Waldemarem Nocnym i jego nową Książką „Letnica”. Spotkanie miało się odbyć w salce katechetycznej tamtejszego kościoła. Dzięki temu spotkaniu odkryłem Letnicę.
Chętnie zdecydowałem się skorzystać z zaproszenia, tym bardziej, że stworzyło to dla mnie też pierwszą okazję zobaczenia tej dzielnicy Gdańska, już teraz pewnie znanej w całej Polsce jako otoczenie aktualnie największego obiektu budowlanego Gdańska, pięknego stadionu PGE Arena, który z pewnością może być dumą gdańszczan, nie mniej chyba niż Główne Miasto, które również „z niczego”, bo z gruzów powstało.
Przecież i ten stadion powstał „z niczego”, bo na terenie dawno zapomnianej dzielnicy. Poznam więc tę „ziemię niczyją”, gdzie powstała duma gdańszczan.
Tak myślałem wysiadając z tramwaju, gdy oczom moim ukazało się na pierwszym planie jakieś zarośnięte pole, a w tle ogromna, prawie groźna bryła stadionu.
Tak jeszcze myślałem, gdy puściłem się w drogę w kierunku kościoła rozkopanymi uliczkami, gdzie „witały” mnie domy, częściowo już całkiem ładnie odnowione, ale też jeszcze sporo będących w stanie „do rewitalizacji lub rozbiórki” (tak określa ich stan informacja na tablicy informacyjnej).
Toteż u wejścia do wcale nie małej, bardzo ładnej, szybko zapełniającej się salki katechetycznej, mile zaskoczony zostałem żywiołowym, bardzo serdecznym powitaniem przez ogromnie żywotnych, rozentuzjazmowanych Letniczan.
Niedługo musiałem czekać, by zrozumieć ten ich entuzjazm. Gdy bowiem Waldemar Nocny otworzył swoją nową książkę i w sobie właściwy spokojny, jasny i rzeczowy sposób, bez zbędnych słów, a w oparciu o ciekawe, wyświetlane ilustracje przedstawił jej treść, „otworzyły mi się oczy”, by przekonać się, jak bardzo byłem w błędzie w swoim spojrzeniu na Letnicę.
Nie jest tak, jak niedawno ktoś mi powiedział: „Ach Letnica, to stadion.” Prawda, że ten stadion zwrócił uwagę na Letnicę, ale okazało się, że ta Letnica to nie parę starych, walących się domów, które „dla ozdoby stadionu” warto rewitalizować. To dzielnica, która istnieje nie dla stadionu, ani z powodu stadionu.
To właśnie wyraźnie unaocznia nam książka Waldemara Nocnego. Z niej dowiadujemy się bowiem, że już w XVIII wieku istniał na tych terenach dwór, a jeszcze wcześniej Cystersi mieli tam nad wówczas jeszcze istniejącym jeziorem Zaspa stację śledziową. Zaś początek rozwoju tej dzielnicy jako mieszkaniowej datuje się w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku, gdy zaczęli zasiedlać się tam pracownicy pobliskich zakładów rzemieślniczo – przemysłowych.
Jakże więc dziwić się entuzjazmowi Letniczan, z jakim przyjęli autora tej pięknej dokumentacji dziejów „ich” dzielnicy. Przecież ta książka pokazuje, że to oni przez pokolenia całe nie poddawali się burzliwym dziejom. Nic więc dziwnego, że jedna z Letniczanek powiedziała mi na wspomnianym spotkaniu, że nigdy nie chciałaby gdzie indziej mieszkać, a młody prawnik, absolwent uniwersytetu Gdańskiego, właśnie w „swojej” Letnicy założył kancelarię.
Budowa stadionu była inspiracją dla władz Gdańska, by rewitalizować Letnicę. Jednak witalność tej dzielnicy gwarantuje nie stadion, a witalność jej mieszkańców, ich przywiązanie do swojej „małej ojczyzny”, które przecież nie PGE Arena stworzyła. To oni, Letniczanie, temu stadionowi „udzielili gościny”. Warto będzie o tym pamiętać i po zakończeniu EURO 12.
Książka Waldemara Nocnego na pewno będzie w tym bardzo pomocna, bo dzięki swej obszernej, gruntownej i rzetelnej relacji czyta się ją jak powieść, w której każde zdanie budzi nie tylko coraz większą ciekawość, ale i zrozumienie i sympatię dla dzielnej gdańskiej dzielnicy – Letnica.
Autor: Ludwik Kozłowski
„…powstała duma gdańszczan.”
sprostowanie: nie wszystkich Gdańszczan, wielu się ten rozdeptany pączek nie podoba.
syf, patologia społeczna z całego miasta i żury na każdym kroku – fakt dzielnica warta tego zeby ją promować… Dobrze ze powstał tam stadion dzięki temu wysiedlono cześć „rdzennych” letniczan przez których strach jechać tramwajem po godzinie …
Letnica to bodaj jedyne miejsce w Mieście, w którym nie czuję się do końca u siebie i jedyne miejsce, którego rzeczywiście się nieco boję – ale nie uważam, żeby to była dzielnica nieciekawa i nic nie warta…