Środy w Papryce zostały ochrzczone przez stałych bywalców „drugą sobotą”. Niesamowite muzyczne jammy, doskonałe improwizacje i koncerty poświęcone kultowym już wykonawcom, takim jak Pearl Jam czy Faith No More sprawiły, że środy w Papryce obrosły już legendą. Zapewne niebawem w słowniku synonimów PWN będzie je można znaleźć pod hasłem „impreza”. Wyobraźcie sobie, zatem miny tych, którzy do Papryki zawitali w poszukiwaniu wesołego melanżu, głośnych i mocnych riffów a spotkali się najpierw z piosenką lekko turystyczną a potem z psychodelicznym odjazdem. Ale po kolei…

Pierwszy na scenie zainstalował się Vreen w poszerzonym, sześcioosobowym składzie. Choć słuchana w domowym zaciszu płyta (wydana niedawno własnoręcznie przez muzyka) doskonale wpasowuje się w kategorie „miłe, przyjemne, bezstresowe”, wyobraźcie sobie, jaki szok przeżyły dwie, obecne na sali grupy – ci, których przyciągnęły znane i lubiane eksperymentalne zagrywki Karol Schwarz All Stars oraz fani cotygodniowych środowych imprez. Mając na uwadze kompletnie niesprzyjające warunki przyrody, Vreen, pomimo fajnego materiału i rozbudowanego instrumentarium, był niepasującym elementem środowej układanki. W domu jego muzyka smakowała jednak lepiej.

KSAS to już zupełnie inna, niekoniecznie przyjemna dla ucha bajka. Tym razem w wydaniu czteroosobowym (w składzie: Karol Schwarz, Michał „Goran” Miegoń, Jakub Noga  i Artur Arek Bieszke) i świeżo po krótkiej zagranicznej trasie, zafundowali słuchaczom miks, będący wypadkową shoegazu oraz muzyki medytacyjnej. Trzon występu stanowiły wielobarwne improwizacje lub, jeszcze bardziej udziwnione, wersje starszych utworów. O dziwo, czterem panom o wiele lepiej udało się zapełnić muzyczna przestrzeń, aniżeli sześcioosobowej formacji Vreena. KSAS to taki shoegazeowy Aphex Twin sceny trójmiejskiej. Niby mają na koncie „hity”, ale grają je w zmienionych wersjach i tak, żeby nikt nie zauważył. Nie boją się pastiszu i abstrakcji, a jednocześnie potrafią być śmiertelnie poważni i do zjawiska znanego, jako „muzyka” podchodzą z namaszczeniem. I co najważniejsze – nawet wydłużając swoje utwory maksymalnie jak tylko się da i dobudowując coraz to nowe poziomy, nie nużą, ale przyciągają uwagę, a to w muzyce powszechnie uważanej za eksperymentalną, jest przecież najważniejsze.

Nic nie jest jednak idealne (nawet środy w Papryce) i każda, nawet najbardziej imprezowa czy eksperymentalna swoboda ma swój minus. W tym wypadku jest to usytuowanie śród pomiędzy wtorkiem a czwartkiem, w samym środku zabieganego tygodnia. Długie improwizacje Szwarza i spółki, niestety nie odciągnęły ani znajomych, ani mnie od trzeźwego myślenia, o porannym wstawaniu następnego dnia. I tak oto, przy dźwiękach „Bowiego”, wolnym krokiem udaliśmy się do wyjścia. Ach, gdyby tylko całość zaczęła się godzinę wcześniej…

Autor: Joanna „Frota” Kurkowska

Relacje z koncertów w Trójmieście