White Hills oraz Judy’s Funeral zagrali w ramach rozgrzewki przed festiwalem SpaceFest.

Judy's Funeral/ fot. Krzysztof Kowalczyk

Judy’s Funeral/ fot. Krzysztof Kowalczyk

Wszelkiego rodzaju before’y, aftery oraz warm up’y są dla festiwali muzycznych bardzo wygodną formą dodatkowych koncertów pomiędzy regularnymi edycjami imprezy. Zazwyczaj są one motywowane niedostępnością upatrzonego artysty w terminie festiwalu, dlatego też pod wymówką chęci rozgrzania swojej publiczności, organizatorzy zapraszają wykonawców na jeden specjalny występ. Korzystają z tego wszyscy, ponieważ publiczność ma okazję zobaczyć kogoś, kto normalnie nie miałby możliwości wystąpić, a festiwalowa marka ma szansę o sobie przypomnieć. Ucieszyłem się więc na wieść o SpaceFest! Warm Up w gdańskim Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, bowiem wiedziałem, że czeka mnie ciekawy koncert.

Przyznam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio w Trójmieście występował zespół wydający swoją muzykę w kultowej wytwórni płytowej Thrill Jockey. White Hills, bo o nich mowa, mieli okazję dzielić scenę z takimi artystami jak The Flaming Lips czy Mudhoney, a także wystąpili ostatnio w najnowszym filmie Jima Jarmuscha „Only Lovers Left Alive”, w którym zagrali samych siebie, dających koncert na deskach muzycznego klubu w Detroit. Dodajmy do tego kilkanaście albumów, które udało im się nagrać w ciągu zaledwie niecałych dziesięciu lat działalności, i mamy obraz zespołu charakterystycznego i mocno intrygującego.

Lecz zanim duet z Nowego Yorku wszedł na scenę, w roli supportu i w zastępstwie początkowo planowanego The Esthetics, zagrało Judy’s Funeral. Miałem okazję widzieć ich miesiąc temu w Instytucie Spraw Wszelakich i tym razem zagrali znacznie mniej piosenkowo, stawiając na drone’owe, instrumentalne eksperymenty. Z przyjemnością słuchałem tej ściany gitarowego hałasu i industrialno-metalicznych  dźwięków, wypełniającą niewielką salę Łaźni. Mimo widocznych problemów technicznych, trio bardzo dobrze rozgrzało wszystkich przed główną gwiazdą.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=6CmPA7jKD5g[/youtube]

White Hills od samego początku zadali publiczności solidnego kopniaka w trzewia – ich potężne gitarowe riffy łączyły w sobie ciężar stonera z wysublimowaniem psychodelicznego rocka. Przesterowane linie gitary basowej tworzyły razem z prostą, ale pełną pulsu perkusją walec, rozjeżdżający wszystkich mających jakiekolwiek wątpliwości, czy tradycyjne power trio może tworzyć brzmienie pochłaniające każdy centymetr przestrzeni. Wokalista i jednocześnie gitarzysta David W wraz z basistką, kryjącą się pod pseudonimem Ego Sensation, napędzali koncert swoją niezwykłą charyzmą. Zespół zagrał  bardzo głośno, ani na moment nie zmniejszając tempa.

Jeśli ten koncert miał za zadanie zaostrzyć apetyt na trzecią edycję festiwalu SpaceFest!, to z całą pewnością świetnie mu się to udało. Nic, tylko czekać do grudnia.

Autor: Krzysztof Kowalczyk