Soundrive Festival 2012 – jak dotąd, jedna z najmilszych wakacyjnych niespodzianek tego roku.

Z festiwalami muzycznymi zazwyczaj bywa tak, że lepiej wyglądają one „na papierze”, aniżeli w realnym życiu. Organizatorzy wiele miesięcy wcześniej ogłaszają jak bardzo ich wydarzenie będzie wyjątkowe, podgrzewają atmosferę, zapewniając, że artyści, których zaprosili dadzą niezapomniane koncerty. Co z tego później naprawdę wynika, sami dobrze wiemy. Z pierwszą edycją gdyńskiego Soundrive Festival było inaczej. Organizatorzy owszem, promowali swoją imprezę, ale jednocześnie nie pompowali sztucznie oczekiwań mówiąc, że to ma być po prostu dobry festiwal, zapewniający ludziom świetną zabawę. I tak rzeczywiście było.

Pierwszym aspektem, który bardzo pozytywnie zaskoczył mnie na terenie Adventure Park Kolibki, to kameralna, bardzo przyjazna atmosfera. Może te odczucie było spowodowane przejedzeniem festynowości Open’era, który zakończył się zaledwie tydzień temu, ale przyjemnie było mieć teren całej imprezy w zasięgu wzroku. Byłem już na tego typu przedsięwzięciach w bardzo różnych lokalizacjach: olbrzymim parku, terenach dawnej kopalni, modernistycznym, betonowym nabrzeżu, ale nie zdarzyło mi się jeszcze być na festiwalu, mającym miejsce na terenie parku skupiającym na sportach ekstremalnych i aktywnym wypoczynku. Wybór Adventure Park Kolibki na miejsce wydarzenia był strzałem w dziesiątkę, zarówno pod względem klimatu, jak i łatwości, z jaką można było dostać się na jego teren. Poza tym, na jakim innym festiwalu dane Wam było widzieć osoby zjeżdżające na linie nad główną sceną podczas koncertu?

Inną wartą wspomnienia i pochwały cechą Soundrive Festival, była profesjonalnie przygotowana strefa gastronomiczna. Sama różnorodność jedzenia nie wybijała się może ponad standard – klasyczne polskie jedzenie, dania z grilla itd., ale ilość stoisk z gastronomią i obiektów sanitarnych, ich rozmieszczenie, było w pełni profesjonalne i nie budziło żadnych zastrzeżeń. To bardzo ważne, aby takie rzeczy stały na odpowiednim poziomie już od pierwszej odsłony imprezy.

Na festiwalu muzycznym najważniejsza jest muzyka

Jednakże na festiwalu muzycznym, jak sama nazwa wskazuje, najważniejsza jest muzyka. Ja dotarłem na Soundrive akurat na występ Hellow Dog. Dali oni dobry występ, mimo pory dnia i warunków pogodowych nie sprzyjających wykonywanej przez nich muzyce tanecznej. Następnie przyszedł czas na Lachowicz and the Pigs, którzy nieco rozczarowali. Mając w pamięci ich świetny koncert, który widziałem w bardziej kameralnych warunkach w gdańskim Kafe Delfin, w Gdyni brakowało energii. Za to życia nie brakowało na scenie barwnej Olivii Annie Livik. Multiinstrumentalistka robiła na scenie prawdziwe show, szkoda jedynie, że owe show było puste pod względem zawartości. Jej piosenki po 15 minutach zaczęły się zlewać w monotonny ciąg, a sceniczna maniera z czasem nużyła, zamiast intrygować. Dodatkowo artystka zdecydowała się przyjechać solo, bez towarzyszącej jej perkusistki, co niestety zmusiło ją do puszczania podkładów muzycznych w tle.

Na szczęście francuskie trio Gable spełniło pokładane w nimi nadzieje i dało rewelacyjny koncert. Piosenki na pograniczu kabaretu, techno, a nawet folku zachwyciły festiwalowiczów. Wielka w tym zasługa charyzmy muzyków, którzy momentalnie złapali znakomity kontakt z publicznością, dodatkowo cały czas utrzymując wysoką dynamikę koncertu. Raz grali na bębnach, kiedy indziej na gitarze, ale także zdarzało im się tworzyć dźwięki za pomocą np. rozrywanej, tekturowej skrzynki. Po Gable przyszedł czas na kolejne trio, tym razem ze Szwajcarii. Solange La Frange, bo o nich mowa, dali porywające występ, pełen electro-punkowego hałasu. Elektronika łącząca się żywymi gitarami oraz niezwykłym wokalem, tworzyły fascynujący dźwiękowy kolaż. Julie Tristan Manco, wokalistka grupy, nie tylko brzmiała, ale i wyglądała jak Beth Ditto z Gossip.

Niewątpliwie Tito & Tarantula byli największą gwiazdą festiwalu. Ten znany przede wszystkim ze ścieżek dźwiękowych do filmów Roberta Rodrigueza zespół, zagrał dokładnie tak jak można było się po nim spodziewać. Proste rock’n’rollowe przeboje z wyraźnym, meksykańskim zabarwieniem, świetnie się broniły na żywo. Publiczności dane było usłyszeć znane z filmu Desperado „Afer Dark”, jak i inne przeboje Amerykanów. Na samym końcu zespół zaprosił część publiczności na scenę, w roli tancerzy, co najlepiej świadczy o znakomitym klimacie tego koncertu.

Pierwsza edycja Soundrive Festival 2012 wypadła nadspodziewanie dobrze. Bez wielkich ambicji, za to z prostą i sensowną formułą, impreza ta była do tej pory najmilszym zaskoczeniem z muzycznych wydarzeń, jakie do tej pory odbyły się tego lata w Trójmieście. Należy jedynie mieć nadzieję, że w przyszłym roku odbędzie się kolejna edycja oraz że tym razem publiczność będzie chciała wydać kilkadziesiąt złotych na tak ciekawe wydarzenie.

Autor: Krzysztof Kowalczyk