Urocza, acz niemożebnie zaniedbana okolica Placu Wałowego, kryje w sobie wiele tajemnic. To miejsce, które z całą pewnością zaliczyć można w mieście do kategorii wyjątkowych.

Wyjątkowość ta polega nie tylko na ciekawej, bo nieco odmiennej od reszty starego Gdańska historii, ale i na dość dużej „tajemniczości”, wynikającej zapewne z oddalenia od głównych i świetnie opisanych rejonów.

Jako, że powtarza się czasem wątpliwość co do kwalifikacji topograficznej Placu Wałowego, wypada w trosce o krzewienie wiedzy o dawnych, a więc zabytkowych nazwach, po raz kolejny w kilku słowach przypomnieć nazewniczą historię miejsca. Nie jest to bowiem część Dolnego Miasta, jak czasem, przez przejęzyczenie zapewne, bywa określana. Ale nie jest to również część Przedmieścia (które, dodajmy, „Stare” zrobiło się dopiero po II wojnie światowej). Plac Wałowy i otaczające go ulice na południe od ul. Augustyńskiego, aż po południowe wały fortyfikacji, to osobna jednostka topograficzna, której nazwa wiązała ją z położeniem w pobliżu miejskich bram. Najpierw nazywała się „Przed Bramą Nową”. Owa tajemnicza „Brama Nowa” to niegdysiejszy południowy wyjazd z miasta, a dokładniej przedmieścia, pozostałością którego jest baszta bramna, dzisiaj znana pod nazwą „Baszty Białej”. Mimo utraty znaczenia militarnego i rozbiórki większości dawnych, średniowiecznych jeszcze fortyfikacji wzdłuż ul. Augustyńskiego, nazwa „Przed Bramą Nową” utrzymywała się aż po wiek XVIII. Ale już w wieku XIX zaczęto używać innej, też związanej z bramą. Tym razem, wobec nieistnienia od dawna Bramy Nowej, uwaga nazewnicza skupiła się na istniejącej do dziś Bramie Nizinnej. Okolicę zaczęto nazywać w sposób doskonale oddający jej położenie: „Przy Bramie Nizinnej”. Tym mianem obejmowano nie tylko późniejszą ulicę o tej nazwie (Am Leegen Tor – Dolna Brama), ale cały kwartał ograniczony fortyfikacjami i ślepą odnogą Starej Motławy, oraz ulicą „Przy Białęj Wieży” (Augustyńskiego). Kiedy wytyczono i nazwano ulice w okolicy nazwa przestała z czasem być używana, by zostać (jak widać) zapomniana całkowicie po II wojnie światowej. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji powstają trudności w prawidłowym zakwalifikowaniu okolicy Placu Wałowego do gdańskich dzielnic. Tym niemniej, chcąc zachować historyczną poprawność, pisząc i opowiadając o placu nie należy zaliczać go ani do Dolnego Miasta, ani do Przedmieścia.

Lombard przy Placu Wałowym

Ale dość o nazwach, zajmijmy się tajemniczą budowlą – jednym ze śladów przeszłości istniejącym do dzisiaj w tej oszczędzonej w dużej mierze przez wojnę okolicy. Jest nim ceglany budynek zajmujący południową część Placu Wałowego. W pamięci okolicznych mieszkańców i osób orientujących się w przeznaczeniu co większych budynków w mieście pozostaje on jako „składnica księgarska”, lub też bardziej nowocześnie jako „hurtownia książek”. Rzeczywiście przez długie powojenne lata służył celowi przechowywania nakładów literatury rozmaitej pomiędzy ich wydrukowaniem, a trafieniem pod strzechy, cokolwiek miałoby to znaczyć.

Budynek ma jednak nieco dłuższą historię, sięgającą XIX wieku. W tym samym miejscu, jak słusznie przypomniał to Piotr Mazurek opowiadając o Placu Wałowym, znajdowały się warsztaty artyleryjskie.

Piotr Mazurek o Placu Wałowym

Dla pełnej precyzji należy dodać, że nie mieściły się w tym samym budynku, ów bowiem powstał dopiero w II połowie XIX wieku. Funkcjonowały w wielkich, drewnianych szopach, ustawionych na placu w celu poszerzenia możliwości produkcyjnych w zakresie artyleryjskiego wyposażenia twierdzy. Wzniesiono je w okresie panicznych przygotowań do obrony Gdańska przez Francuzów w 1812 r. i były sceną mrówczej pracy tłumu pracowników, którzy zajmowali się głównie kuciem żelaznych elementów lawet dla dział.

Historia budynku, stojącego po dziś dzień w południowej części Placu Wałowego, zaczyna się w roku 1867. Wówczas wzniesiono spory jak na lokalne warunki gmach, przeznaczony dla instytucji po niemiecku nazywanej „Leihamt”. Nazwa ta przysparza nieco trudności interpretacyjnych, bowiem w dosłownym tłumaczeniu na polski musiałaby brzmieć „urząd pożyczkowy”. W literaturze można się natomiast spotkać z określeniem „miejski lombard” i ta druga nazwa lepiej oddaje sens działalności instytucji w nim umieszczonej.

Gminne lombardy były instytucjami użyteczności publicznej, których historia sięga XV w., kiedy to w 1462 r. powstał we włoskiej Perugii z inicjatywy pewnego franciszkanina pierwszy „dom pożyczkowy”. Instytucja komunalnych lombardów zyskała sobie dużą popularność. Jej celem było, jak to się dzieje w przypadku każdego lombardu, umożliwienie potrzebującym gotówki uzyskanie pożyczki pod zastaw. Różnica polegała jednak na bardzo jasnych regułach określania wartości przedmiotu zastawu i przyzwoitym oprocentowaniu. W ten sposób starano się, szczególnie w okresach problemów gospodarczych, chronić ludzi przed lichwą i lichwiarzami, chętnie żerującymi na ludzkiej nędzy. Przynosząc „fant” do miejskiego lombardu można liczyć na jego uczciwą wycenę (dokonywali jej miejscy urzędnicy zwani „taksatorami”), a także być pewnym warunków i ceny jego wykupu. Dodać trzeba, że miejskie lombardy nie były instytucjami nastawionymi na zysk, a jeśli taki po odliczeniu kosztów działalności powstawał, zasilał miejską kasę.

Budynek gdańskiego lombardu miejskiego jest gmachem okazałym, wolnostojącym, zbudowanym na planie prostokąta, z wydzieloną, bardziej reprezentacyjną częścią północną i nieco prostszym zapleczem magazynowym od południa. Próbując określić jego styl trzeba by odwołać się do szeroko rozumianego historyzmu, z pewnymi nawiązaniami do architektury romańskiej – koncepcji bardzo modnej w II poł. XIX w., znanej w Gdańsku z licznych istniejących do dzisiaj przykładów. Taki sposób budowania określa się mianem „stylu arkadowego” (Rundbogenstil), lub nieco bardziej złośliwie „stylem koszarowym”, ze względu na jego częste stosowanie przy wznoszeniu budynków wojskowych w XIX wieku. Fasady boczne części reprezentacyjnej zdobią dwa, umieszczone w strefie pseudokrenelażu, ładne herby Gdańska.

Przyszłość Placu Wałowego

Swego czasu pisano nieco o planach rewitalizacji Placu Wałowego, powstały nawet całkiem udane projekty jego nowego zagospodarowania. Mówiło się nawet o przekształceniu go w „gdański Montmartre”. Jeśli kiedyś, w czym jak zwykle przeszkadzają braki funduszy w miejskiej kasie, które lepiej przeznaczyć na coś bardziej medialnego, dojdzie jednak do realizacji tych projektów, budynek miejskiego lombardu może znowu stać się siedzibą jakiejś pożytecznej instytucji. Choć może lepiej, żeby okazał się pożyteczny pod innym względem niż udzielanie pożyczek i magazynowanie książek. Na razie stoi pusty i rozpada się powoli. Pozostaje jednak najokazalszym poza Małą Zbrojownią budynkiem przy placu, który jest enklawą autentycznej gdańskiej architektury, w odróżnieniu od zbudowanych po wojnie rekonstrukcji udających zabytki. Jeśli podzieli los wielu innych XIX-wiecznych budynków, które znikają po cichu tu i tam, ustępując miejsca rozmaitym nowoczesnym potworkom, będzie to wielka szkoda dla pamięci o ważnym w historii Gdańska okresie dziejów i architektury.

Autor: Aleksander Masłowski