W niedzielę, 22 sierpnia, w ramach ostatnich uroczystości Jarmarku św. Dominika, nieco na wyrost określanego mianem „siedemset pięćdziesiątego”, odsłonięto na skwerku między kościołem św. Mikołaja, a ulicą Szeroką pomnik Świętopełka II. Od początku określałem się jako zwolennik powstania tego pomnika, w przeciwieństwie do planowanego monumentu Kazimierza Jagiellończyka . Teraz jednak, kiedy pomnik powstał, muszę jednak poddać go, życzliwej wprawdzie, ale krytyce.
Krytyka ta dotyczy nie samej idei uhonorowania pomnikiem w Gdańsku człowieka, który dla miasta jest postacią arcyważną, ale jego realizacji. Projekt pokazywany był w formie modelu już dawno, jednak na jego podstawie wywnioskować można było jedynie to, że pomnik będzie przedstawieniem figuralnym, o poprawnych proporcjach, z postacią wyposażoną w atrybuty wojownika. Na zdjęciach publikowanych w internecie dopatrzeć można było się ponadto zwoju pergaminu w prawej dłoni księcia. Pozostałe szczegóły projektu były nieczytelne. Teraz, kiedy pomnik stanął w całej swojej, dość skromnej, okazałości na przewidzianym dla niego miejscu, można przyjrzeć się wszystkim szczegółom i nieco nad nimi pozrzędzić.
Już na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z dostojną postacią. Nadnaturalne rozmiary, bujność książęcego płaszcza i stercząca ku niebu włócznia sprawiają bardzo pozytywne wrażenie. Statyczna figura promieniuje nie tylko dostojeństwem, ale i siłą. Z daleka widać też złoty napis na postumencie, który przyciąga wzrok i zapewne zaskakuje niektórych. Jest to bowiem napis po kaszubsku. Nie powinno to dziwić, skoro jednym z głównych inicjatorów powstania pomnika było Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, które od dawna jest również głównym motorem procesu zawłaszczania przedkrzyżackiej historii Gdańska przez ruchy kaszubskie. „Kaszubskość” dynastii Sobiesławowiców, do której należał uhonorowany pomnikiem książę, jest mocno dyskusyjna, ale nie napis i język w którym go wykonano razi w kształcie monumentu najbardziej.
Tu i tam, w komentarzach formułowanych przy okazji uroczystego odsłonięcia pomnika, pojawiały się opinie, że postać Świętopełka kojarzy się nieodparcie z wikingiem. Trudno im odmówić słuszności. Z zapale twórczym autor rzeźby dał się bowiem nieco ponieść wizji, nie dbając dostatecznie o realia historyczne. Atoli nie do końca nie dbając. Diabeł tkwi w szczegółach, zajmijmy się więc szczegółami. Figura księcia nosi zbroję pełną zbroję kolczą, której domyślać się pozwalają widoczne jej fragmenty. Zbroja ta oddana jest bardzo przekonująco, nie budzi również zastrzeżeń historycznych. Podobnie miecz (zwłaszcza sposób jego przytroczenia) i ostrogi odpowiadają realiom wyposażenia rycerskiego I poł. XIII w. Kompletną fantazją jest motyw gdańskiej pieczęci, użyty jako spinka do płaszcza, ale to uznać można za swoistą „licentia sculptorica”.
Od poziomu szyi Świętopełka zaczynają się problemy. Twarz księcia to oblicze wojownika i władcy – marsowy jej wyraz i dalekosiężne (podkreślone przez dłoń osłaniającą oczy od słonecznych promieni) spojrzenie nie pozostawiają co do tego wątpliwości. Tylko skąd ten zarost? Sumiaste wąsy i równo przystrzyżona broda w XIII wieku? To rzecz wśród władców tamtej epoki spotykana niezwykle rzadko. Do tego stopnia rzadko, że noszący brodę śląski książę Henryk I już tym właśnie faktem zasłużył na przydomek „Brodatego”. Tym bardziej, że znane są co najmniej dwa czytelne wizerunki Świętopełka II, na których z całą pewnością zarostu nie ma. Do tych wizerunków wrócimy jeszcze za moment.
Hełm umieszczony na głowie Świętopełka mógłby z powodzeniem nosić jego dziadek, albo jeszcze pewniej pradziadek. W czasach Świętopełka w takim hełmie wystąpić mógł być może średnio-zamożny rycerz donaszający uzbrojenie odziedziczone po przodkach, ale w żadnym wypadku szanujący się i bardzo ambitny książę.
Tarcza, na której wspiera się postać jest znacznie zbyt duża, jak na wyposażenie jeźdźca i podobnie jak hełm, mocno przestarzała. Zaopatrzenie jej w wielką lilię to już spore nagięcie historii. Owszem, lilia występuje na sygnecie przypisywanym Świętopełkowi, oraz na jednym z jego wizerunków pieczętnych, ale nie na tarczy. Na konnej postaci księcia, znanej z jego pieczęci, widać wprawdzie lilię, ale umieszczoną obok rysunku przedstawiającego pędzącego na koniu władcę. Tarcza, którą tam trzyma ukazuje jakiś znak, ale z całą pewnością nie jest to lilia.
Na postumencie, oprócz napisu po kaszubsku, umieszczono jeszcze trzy emblematy. Jeden z nich to romboidalny sygnet przypisywany księciu w powiększeniu (taki sam zdobi dłoń trzymającą pergamin). Pozostałe dwa to kopie pieczęci Świętopełka, ukazujących jego postać w ujęciu pieszym i konnym. Jeśli ktoś zna odrysy oryginalnych pieczęci księcia, na pierwszy rzut oka zauważy niedopuszczalną mistyfikację, jakiej dopuścił się artysta. Na obu pieczętnych wizerunkach umieszczonych na postumencie pomnika Świętopełkowi dorobiono zarost, jako żywo przypominający ten, który ma figura księcia na pomniku. O ile ukazanie honorowanej monumentem osoby w kształtach ahistorycznych można jeszcze motywować wizją artysty i innymi podobnymi względami (choć nie powinno to mieć miejsca), o tyle ingerencja w reprodukowane, z zasady podnoszące wiarygodność całości, oryginalnych artefaktów związanych z postacią jest karygodnym nadużyciem.
Pomnik stający w przestrzeni publicznej nie jest zwyczajnym dziełem sztuki. Ma poważną funkcję edukacyjną – przypomnienie realnej, znanej dość dobrze i historycznej postaci Świętopełka było przecież zamysłem inicjatorów projektu. Przez następne pokolenia odbiorcy pomnika będą się utwierdzać w przekonaniu, że Świętopełk wyglądał jak wiking, że nosił wąsy i brodę oraz że zapewne mówił po kaszubsku. Nie tak dawno w iBedekerze można było przeczytać o innym pomniku tego samego autora i poważnych zastrzeżeniach co do jego przesłania. O ile jednak w czasach postania pomnika „Tym co za polskość Gdańska” mit o polskich ofiarach rzezi z 1308 r. był obowiązującą wersją przypominanych wydarzeń, o tyle obecnie, przypominając księcia naprawdę można było podejść do tematu uczciwiej.
Tak więc, reasumując, za ideę upamiętnienia Świętopełka II w Gdańsku należą się Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskiemu wielkie brawa. Realizacja, jeśli oglądać ją z daleka, robi również pozytywne wrażenie. Jednak diabeł wyzierający ze szczegółów, odbiera komuś, kto orientuje się w historii całą przyjemność i satysfakcję z przywrócenia gdańskiemu krajobrazowi pamięci o wielkiej i niezwykle dla miasta zasłużonej postaci.
Autor: Aleksander Masłowski
O uroczystości odsłonięcia pomnika pisze Ewa Czerwińska
Co do wątpliwej „kaszubskości” Swantopełka zgadzam się całkowicie. Prof Śliwiński sugeruje, że pochodzili z Sieradzkiego (herb, imiona) i mozliwe, że byli przysłani nad Motławę przez Mieszka I do kontroli ujścia Wisły.
BT
@Barbara – W sprawie książki odezwę się na email:) Pozdrawiam 🙂
Ja nawet domyslam się, czemu „pełen ambicji” namiestnik gdańsko-pomorski tak „dalekosiężnie” spogląda i wytęża wzrok. Posłańca z wieścią z Gąsawy wypatruje… // No tak, to całkiem logiczne, że zwolennicy wystawienia pomnika człowiekowi, który zerwał gdańską zależność od Krakowa, to równoczesnie osoby zachowujące dystans wobec projektu upamiętnienia władcy, który odnowił związki Gdańska z Polską. Tyle że Gdańsk o tę zmiany władzy w XV w. dobrowolnie wystąpił z prośbą do króla polskiego. A skoro prosił, to nic dziwnego, że musiał tę wojnę także w swoim interesie współfinansować. Twierdzić, że Gdańsk uczynił Kazimierzowi jakąś łaskę, że płacił za wojnę, więc rzekomo nic nie jest dłużny królowi, czyli nie wart w Gdańsku pomnika,moim zdaniem, jest nieporozumieniem. Gdańsk jest dziś polski i związki z Polską powinien podkreślać. „Książęta kaszubscy” byli, ale na Pomorzu Zachodnim. Gdańsk założyli Piastowie w celach politycznych i oni wysłali tu biskupa Wojciecha. Gdańsk może i potem był pomorski, krzyżacki, gdański, niemiecki, ale teraz jest polski. Mam duży dystans do gdańskowców i kaszubskich entuzjastów, bo w Gdańsku mieszkam, ale urodziłem się i chciałbym umrzeć w… Polsce.