Gdzieś w Trójmieście, w nadziei, że bezpiecznie i szybko dojadę do celu, wsiadłam do autobusu. Dotarłam. Stosunkowo szybko, nie wiem czy bezpiecznie, ale za to z przygodami;)
Po około dziesięciu minutach jazdy kierowca zatrzymał pojazd, z impetem wstał ze swojego miejsca i pobiegł na koniec autobusu. Pomyślałam, że chce wyrzucić pijanego pasażera. Okazało się jednak, że miał inny cel. Zdenerwowanym głosem rzucił pytanie:
– Czy jest ktoś trzeźwy i ma prawo jazdy? Nikt nie zareagował. Pytanie padło ponownie:
– Czy jest ktoś trzeźwy i ma prawo jazdy?
Nie odezwałam się. Spełniałam tylko jeden warunek. W końcu, z lekkim rozbawieniem zgłosił się jeden z mężczyzn. Z wyraźną ulgą, kierowca otworzył niewielką klapę znajdującą się w podłodze. Pokazał mężczyźnie znajdujące się tam pedały lub coś, co spełnia tę samą funkcję (nie widziałam co kryje się pod klapą) i poinstruował go jak ich używać. Z nadzieją w oczach wrócił na swój fotel i… zaczęła się jazda. Od tej chwili bowiem kierowca miał władzę nad kierownicą, a pasażer siedzący na końcu autobusu zajmował się dodawaniem gazu.
Wyjeżdżając z zatoczki autobusowej kierowca krzyczał „teraz gazu!”, a aby zestresowany pomocnik wyraźnie usłyszał polecenia, osoba siedząca mniej więcej w połowie autobusu, powtarzała komendę „teraz gazu!”. Tym sposobem pasażerowie zaczęli się bawić w popularną dziecięcą grę „głuchy telefon”. Trzy przystanki później mężczyzna z tyłu krzyknął, że spod klapy wydobywają się iskry, pokierował się w stronę wyjścia, podał kierowcy rękę, przyjął podziękowania za pomoc i… wysiadł.
Po krótkim postoju na przystanku stwierdziłam, że jestem jeszcze młoda, sporo życia przede mną, więc również wysiadłam.
Kilka minut później, dojeżdżając taksówką do celu mojej podróży, zauważyłam znajomy mi autobus. Nie wiem, jakim cudem mistrz kierownicy dotarł tak daleko, ale jestem pełna podziwu dla jego determinacji oraz dla zorganizowania autobusowej społeczności, która najwyraźniej pomogła zaangażowanemu kierowcy.
Moja rodzina nie wierzy w tę opowieść i podejrzewa, że nie spełniałam żadnego z warunków, o które pytał kierowca. Prawa jazdy na prowadzenie autobusu na pewno nie posiadam, a przecież nie piję alkoholu, bo nie mam skończonych osiemnastu lat.
Ale to, w pewnym mieście nad morzem, zdarzyło się naprawdę:)
Autor: Gosia Kowalska
Nie daję wiary. To się działo w Gdańsku? Jaka to linia autobusowa?
Tomku, to wydarzyło się naprawdę:) Dnia, godziny ani linii autobusowej świadomie nie podajemy. Ten kierowca bardzo chciał dowieźć pasażerów do końcowego przystanku, to życzliwy człowiek i nie chcemy mu zaszkodzić:) Z drugiej strony było to absolutnie niebezpieczne dla pasażerów i innych uczestników ruchu drogowego, więc jakoś delikatnie temat podejmiemy:)
Gośka po prostu płakała ze śmiechu, kiedy mi to przez telefon opowiadała:)
Jakaś niebotyczna bzdura! Panna brednie opowiada.
Miałem kiedyś podobną nieco przygodę gdy jeździłem jeszcze FSO1500. Wtedy mi chyba sam Anioł Stróż pomógł 🙂 Pękła taka blaszka w układzie dźwigni przenoszących do przepustnicy naciśnięcia pedału gazu (czyli podobne uszkodzenie jak w tym autobusie). A co miał do tego Anioł Stróż? Ano podtrzymywał tę blaszkę do chwili aż przejeżdżałem obok sklepu motoryzacyjnego 🙂 Pedał „zapadł się” w takiej chwili, że z rozpędu podjechałem niemal pod sam sklep gdzie nabyłem ową blaszkę, założyłem i pojechałem dalej 🙂
Oczywiście wierzę w całą historię, rozumiem trochę kierowcę, bo to taka polska dusza, która poradzi sobie w każdej sytuacji 🙂 Co nie znaczy, że popieram w tej konkretnej sytuacji…