Jestem gdańszczanką, której beztroskie dzieciństwo i młodość upłynęły we Wrzeszczu, na dzisiejszym osiedlu Strzyża, rozciągającym się wzdłuż ulicy Chrzanowskiego, „mojej” Chrzanowskiego.
To na tej ulicy stawiałam pierwsze kroki i zaliczyłam poważną kraksę rowerową; to po niej dumnie paradowałam z tornistrem i liczyłam przejeżdżające pod oknami czołgi; to na niej koledzy ciągali mnie za czarne warkocze i przeżywałam pierwszą miłość.
Gąsienice i jabłonki
Najwcześniejsze wspomnienie z mojej ulicy wiąże się z ważnym momentem życia – pójściem do pierwszej klasy szkoły podstawowej, które pokryło się z przeprowadzką mojej rodziny. Opuściliśmy ciasne mieszkanie w tzw. szarym bloku, leżącym „pod wałem” i zamieszkaliśmy w pachnącym świeżością i nowoczesnością budynku, jakże wyróżniającym się spośród pozostałych na osiedlu. Nasz dom miał płaski dach (sic!), a mieszkanie w nim kojarzyło się z bajką – nie mogło być inaczej!
Niestety, w mojej bajce były i złe duchy – gąsienice. Gąsienice sprzętu budowlanego, który wiele tygodni towarzyszył mi w drodze między domem a pobliską szkołą. Oddany do użytku budynek stał przy szerokiej, ale piaszczystej drodze, która przed wojną nosiła imię Hubertusburger Allee. Spycharki pracujące przy urządzaniu małej architektury niejednokrotnie wywoływały u mnie panikę i ucieczkę przed potworami pod rząd balkonów. Jak mi się wówczas wydawało, spędzałam tam całą wieczność.
Ale „gąsienice” odjechały wreszcie. Dwa nowo oddane budynki „politechniczne” połączyło pięknie urządzone podwórko, ozdobione ławeczkami, trawnikami i dwiema piaskownicami, nad którymi pieczę roztaczały jabłonki. Robiłyśmy z koleżankami „sekrety” w piasku, szukałyśmy jajek znoszonych przez kury z sąsiadującego z ogrodzeniem kurnika, z braku czasu siusiałyśmy na terenie śmietników i kłóciłyśmy się zaciekle, a nade wszystko pastwiłyśmy się nad profesorową P. Profesorowa, kobieta dystyngowana i niezwykle elegancka, w przeciwieństwie do swojego męża-profesora, nie miała zrozumienia dla naszych dziewczęco-naiwnych wybryków. Oj dostało się jej od nas, dostało! Dzisiaj, jakże ciepło Ją wspominam…
Kiedy wyrosłyśmy z zabawy w piasku, przesiadywałyśmy na drzewkach, z pogardą spoglądając na dwa lata młodsze od nas dziewczyny. Zaczęłyśmy rzucać okiem na starszych chłopaków z podwórka. Niestety, tym razem oni mieli nas w pogardzie…
Czołgi na mojej ulicy
Czas mijał, dzieciaki z mojego podwórka kończyły kolejne klasy podstawówki, a nasza ulica wciąż przypominała polną drogę. Pamiętam rozmowy sąsiadów, nieustanne petycje do władz i niezmienny ryk czołgów, przejeżdżających pod naszymi oknami. Wszechobecny kurz i nocne liczenie czołgów powoli stawało się oczywistością.
Któregoś grudniowego przedpołudnia słowo „czołg” zabrzmiało jednak obco, złowrogo, zgrzytliwie. Ciągnące się w nieskończoność wojskowe kolumny, zwolnienie z lekcji i nasi rodzice pod murami szkoły – coś strasznego wisiało w powietrzu.
Nieplanowane grudniowe wakacje nie były wypełnione radością. Niewiele rozumiałam z tego, co dookoła mnie się działo, ale rozmowy rodziców o zapasach żywności, o sąsiadach-stoczniowcach, którzy mieszkali po drugiej stronie ulicy i zakaz wychodzenia na podwórko utwierdzały mnie w przekonaniu, że działo się coś strasznego. Nocne liczenie czołgów przybrało inny wymiar…
Asfalt i dorosłość
Któregoś dnia nasza ulica została pokryta czarnym paskudztwem. Dorośli odetchnęli z ulgą, a my wkroczyliśmy w prawie-dorosłość. Zamieniliśmy niebieskie tarcze na rękawach na czerwone, chłopcy z naszego podwórka zaczęli się golić, a my, dziewczyny, drażniłyśmy „Perłę” (dyrektorkę IX LO) oczyma podmalowanymi kiepskimi tuszami. Vis-a-vis okien mojego mieszkania, powstała palarnia papierosów, w której życie towarzyskie kwitło nieustannie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy jabłonki na podwórku postarzały się, piaskownicą zawładnęły chwasty, a pole maków vis-a-vis koszar stało się miejscem romantycznych spotkań.
Kolejno zaczęliśmy opuszczać rodzinne gniazda. Większość z nas, z dyplomami wyższych uczelni, ruszyła na podbój świata…
Dzisiaj po mojej ulicy pędzą samochody, w miejscu jabłonek stoją szkaradne garaże, a między śmietnikami nie słychać już śmiechu dziewczyn, ani podglądających ich chłopaków. Świeżo odnowione budynki udają jedynie te sprzed lat i wszystko dookoła jest inne, ale mimo, że z wrzeszczanki przechrzciłam się na kiełpiniankę, to jest nadal MOJA ulica.
W 2009 roku tekst był publikowany na łamach Gazety Trójmiasto
Tak mi sie wydaje,ze ta najwyzsza dziewczynka to Ty,czy tak?
Ehhh… I co ja mam powiedzieć, ja się pytam ? 😉 Zwyczajnie Pani zazdroszczę, Pani Ewo – tych wspomnień i dzieciństwa przeżytego w Mieście… I zazdroszczę tym mocniej, że ja takich wspomnień nie mam i miała już, niestety, nigdy nie będę – bo do Gdańska trafiłam po raz pierwszy na dłużej jako prawie dorosły człowiek. I chociaż tamte, oruńskie czasy nazywam niekiedy dla żartu „pierwszą gdańską młodością” – to „gdańskiego dzieciństwa” nijak już nie nadrobię – i chwilami czuję się tak, jakbym nie miała w Mieście żadnego konkretnego początku 😉
Heh… Ja się wychowałem rzut beretem dalej – na kwadracie, przy poczcie, dawna Modzelewskiego. Przedszkole na Glinki, potem 66, potem IX … Latem na rowerach, zimą na sankach – górki w lesie za kościołem. Zgrzyt tramwajów na Wojska Polskiego, pierwsze samodzielne wypady do Bajadery…
@Zbigniew – u mnie to samo – „66, potem IX … Latem na rowerach, zimą na sankach – górki w lesie za kościołem. Zgrzyt tramwajów na Wojska Polskiego, pierwsze samodzielne wypady do Bajadery…” , z tym, że ja do SP 66 chodziłam tylko do ósmej klasy, wcześniej do 44, na miejsce której przeniosła się „dziewiątka” .
Z mojego podwórka było widać plac zabaw przedszkola:) Załączam zdjęcie dzisiejszego widoku z przedszkola na moje podwórko;) Pozdrawiam i zapraszam – http://ibedeker.pl/relacje/dzielnica-strzyza-pomnik-gen-stanislawa-maczka-i-kombatanci
Tak, Krzysztofie, w tym gustownym wdzianku, z siostrą za rękę;)
Moje dzieciństwo to Sopot. Czałgów w nim nie było, poza wycieczkami do Pucka, Wejherowa czy Gdańska gdzie takie tanki powystawiane były ku uciesze dzieci, które się na nich w 4 Pancernych bawiły. Przez rok mieszkałem na Ks. Sychty… To był dobry i ciekawy rok…;-)
Ja tam Tomku nie wiem, gdzie jest ul. Sychty, natomiast wiem gdzie jest była ul. Modzelewskiego;)
Pozdrowienia z Chrzanowskiego ze współczesnej Strzyży. Dzięki za ciekawy tekst. Mimo wszystko trochę klimatu dawnych lat zostało na Chrzanowskiego i w pobliskich uliczkach. Mimo wszystko Gdańsk-Strzyża to ciągle mało znane i nieodkryte miejsce na mapie Gdańska, a szkoda, bo Strzyża to miejsce z duszą.
@Grzegorzu, niedawno byłam tam na takim sobie spacerze. Uliczki mają duszę (może dlatego, że nieodkryte 😮 ). No i ta aleja dębowa (prawda, dębowa?), idąca od „kwadratu”, jak ktoś napisał, aż do Grunwaldzkiej. Piękna, dramatyczna. Ale moje dzieciństwo to Kuźniczki, a w nich browar i – cudo! – park jordanowski, lotnisko… Tak daleko, aż na Strzyżę, ooo, to nie wolno było samej chodzić 😉 Pozdrawiam
Ile czasu potrzeba,by z miloscia spojrzec na to co za nami?
@Ewo M. Pewnie masz rację, że siła Strzyży polega też na tym, że jest „nieodkryta”. Jak zrobi się „modna” to magia może zniknąć. Przyznam się szczerze, że sam przez wiele lat nie dostrzegałem zalet tego miejsca. Przejazd przez Strzyżę to był wyłącznie tranzyt między Oliwą (gdzie mieszkałem), a Wrzeszczem i nic więcej. Może czasami Bajadera i kino Znicz. Dopiero, gdy tutaj osiadłem i powłóczyłem się po uliczkach zmieniła się moja optyka. Mam nadzieję, że budowa Pomorskiej Kolei Metropolitalnej nie odmieni Strzyży na gorsze. Nie ma co ukrywać, że spora część uroku Strzyży to obecnie: spacerowy nasyp, most Weisera, klimat tajemniczości. Te elementy bezpowrotnie znikną. Zostaną jednak uliczki, domy, ogrody – mam nadzieję, że w niezmienionym kształcie.
Po wielu latach od „wyfruniecia z gniazdka” znow mieszkam na Strzyzy. W miedzyczasie ta dzielnica zostala dwukrotnie oszpecona. Po raz pierwszy poprzez nadbudowy strychow, Po raz drugi poprzez ocieplanie (termodewastacje). Nie mam nic przeciw ocieplaniu (pod warunkiem, ze nie jest to zabytek) Ale zabronione powinno byc ocieplanie „klatkami”. No i te kolorki, ze az zeby bola.
Faktycznie niektóre nadbudowy strychów bywają fatalne, ale taka była potrzeba chwili i teraz estetyka „kuleje”. Na pewno wiele budynków oszpecono. Nie dotyczy to tylko nadbudówek, ale także domorosłych remontów. Przydałyby się na Strzyży interwencje konserwatora zabytków, ale niestety poza niektórymi obiektami koszarowymi „Garnizonu” większość domów (chociaż moim zdaniem na to zasługuje) ciągle nie podlega ochronie konserwatora zabytków. Na szczęście istnieją ciągle niezniszczone perełki.
Dziekuje za ten tekst. Mieszkalem na Chrzanowskiego 33. Mam ogromny sentyment do tej okolicy. Przez okno fotografowalem czolgi i pojazdy pancerne ktore przejezdzaly podczas stanu wojennego. Ale glownie wspominam te pogodne dni.
33 to pewnie bliżej dawnej Modzelewskiego?:) Ja też bardzo miło wspominam tę dzielnice, której wówczas nikt nie nazywał Strzyżą:)
Strzyża to moje moje miejsce przez 12 lat i pierwsze miejsce zamieszkania mojego męża (ul. Fiszera). Po narodzinach w Sopocie, mieszkał tu kilka miesięcy, by przeprowadzić się w okolice browaru we Wrzeszczu, którego zapach towarzyszył mu przez całe dzieciństwo. Strzyża zdecydowanie ma wciąż wyjątkowy klimat – dla mnie szczególnie okolice w górę od Hubala. Niektórzy z moich sąsiadów mieszkają w swoich rodzinnych domach wybudowanych przed wojną. Zaciągali na budowę kredyty bankowe i często wynajmowali górne piętro, by spłacać te kredyty. Niektórzy z przedwojennych mieszkańców miało polskie nazwiska, które zmieniali na niemiecko brzmiące pod presją propagandy NSDAP – wiem to od przedwojennych mieszkańców. Dziękuję za ciekawy artykuł wspomnieniowy. Pozdrawiam.
Wprowadziłem sie na Ch do pięciorzaczków w 1960 zaliczyłem przedsklole na Glinki, SP44, 1 rok SP66 potem IX pod Teterem i z prezydentową. Wyniosłem się na 1 rok 1983 i wróciłem i mieszkam do dziś. Asfalt kładli w 1970 przedtem był bruka przedtem polna droga. Czy @Ewa z domu była S…?
Rany, Marku, tak, to ja, Ewa Sikorska:) Ale miło:)
Pamiętasz, jak mama kazała Ci podarować mi puszkę landrynek (kopalniaki to były) – przyszedłeś z mamą, a ja się wstydziłam i schowałam się do szafy? A cukierki miały być, bo mnie pobiłeś, hahaha, pewnie lekko, a ja histerię urządziłam (zapewne):)
Dzisiaj jestem mniej wstydliwa…:)
PS. Te dwie dziewuszki ze mną to moja siostra Anka i Baśka D. 🙂 A „żółtoskrzydły” w komentarzu wyżej to też nasz kolega z klasy – Tomek B.:) Z nim się bardzo często spotykam, bo bierze udział w spacerach iBedekerowych po Gdańsku. I Ciebie zapraszam:)
http://ibedeker.pl/relacje/dolina-krolewska-ibedekerowy-spacer-z-aleksandrem-maslowskim/
Codziennie jestem na Strzyży- tam pracuję. I codziennie przechodzę koło domu w ktorym spędziłam dzieciństwo. Och, jak chętnie znowu bym tam zamieszkala, ale cóż…
Oby jeszcze długo nie odkryto Strzyży jako modnego osiedla, bo zniszczą jej klimat.
Czy ktoś pamięta zabawy na tarasie żłobka? Jak trzeba bylo uważać, by nas nie wygonił dozorca:) A górki za kościołem? I te zjazdy z Łysej Góry z malego i wielkiego komina. Nie jeden siniak dokuczał jeszcze dlugo po tym jak śnieg stopniał.
Dopiero dzisiaj przez jakiś przypadek trafiłam na te wpisy.Śliczny tekst Pani Ewy, śliczny bo tak łatwo z nim się utożsamić, nam mieszkańcom Strzyży, chociaż faktycznie w czasach naszego dzieciństwa nikt tej dzielnicy tak nie nazywał. Przywołała Pani wspomnienie piaszczystej ulicy Chrzanowskiego którą chodziłam do szkoły za wałem. Głogu, który rósł przy wale, grudnia 76 kiedy przez ten wał musieli nas do domu zaprowadzić rodzice.Do dzisiaj nie wiem jaki był klucz, przy podziale klas z 44 szkoły, na 66 i 70? A mieszkałam pod samą 44 (później IX LO)
Pani Aleksandro – Na tarasie żłobka się nie bawiłam (czy to przy ul. Glinki?). A górki za kościołem? No pewnie:) I religia w plebanii tuż obok;)
Pani Kasiu – mieszkała Pani koło szkoły? Chrzanowskiego czy dawna Nowotki? Pewnie z widzenia się znamy:) Ja pierwsze lata życia mieszkałam w szarym bloku politechnicznym (w tej samej klatce, w której mieszkała p. Dąbrowska z IX LO (biologia), a potem w budynku z płaskim dachem:)
A podział? Mam wrażenie, że do 66 chodzili ci, którzy mieszkali za torami tramwajowymi, na tzw. osiedlu nauczycielskim. Do SP nr 70 przenieśli tych uczniów z mojej klasy w SP 44 , którzy mieszkali na Osiedlu Młodych.
W miejscu, gdzie byl żłobek jest dzisiaj świetlica terapeutyczna ( chyba tak to się nazywa) dla młodzieży.
O ile mnie pamięć nie myli to chyba ze szkołami były dwa zamieszania za moich podstawówkowych czasów (1963 do 1971). Zaczynałem w 44. gdy nie istniała jeszcze 70. Chyba w mojej 3 klasie ją uruchomiono i uczniowie z Osiedla Młodych do tej 70. zostali przeniesieni (po kilka osób z każdej klasy) . Po mojej 7. klasie (czerwic 1970) zlikwidowano 44. i do jej budynku przyszło IX LO. W tedy kompletne klasy rozdzielono między 66 i 70. Całą moją 8 klasę na jeden, ostatni rok przeniesiono do 66.
Grudzień 70 roku pamiętam, że tuż przed świętami rodzice nawet nas 8-klasistów musieli odbierać ze szkoły. Jak się nie pojawiali to nauczyciele do domów odprowadzali. Raz mi się tak zdarzyło!
Żłobek to był w szczycie (od strony Al Wojska Polskiego) budynku, który stoi przy Chopina vis a vis wylotu Glinki.
Marku – nie myli Ciebie pamięć, mimo peselu:):)
Moje związki ze Strzyżą i okolicami
Od grudnia 1989 do 8 kwietnia 1995 mieszkałem w wieżowcu, który wybuchł 17 kwietnia 1995. Chodziłem do Przedszkola przy ul. Wilka Krzyżanowskiego, następnie do SP 66 w latach 1992-2000. W kościele Zmartwychwstańców przyjąłem I komunię świętą (1994), byłem bierzmowany (2000). 27 kwietnia 2013 współorganizowałem drugie pożegnanie Mostku Weiserka. 26 czerwca 2016 współorganizowałem odsłonięcie nagrobka Horsta Mellera, uwiecznionego w powieści Pawła Huelle „Weiser Dawidek”, na Cmentarzu Brętowskim (ale to już teren poza granicami dzielnicy Strzyża).
Jak miło powspominac czasy dzieciństwa, na kwadracie, bo tak sie go nazywało za czasów mojego dzieciństwa. Mieszkałam na ul Sychty, dawna ul. Modzelwskiego. Uczyłam sie w szkole podstawowej nr 66, uczeszczalam do przeczkola przy ul. Glinki. Bardzo fajnie wspominam tamte czasy . Pozdrawiam wszystkich z Osiedla Strzyża. Iwona
j