Epitafium w Bazylice Mariackiej

Wspomnieć trzeba zatem Eberharda – pierwszego Ferbera pasowanego rzekomo na rycerza i to nie byle gdzie, bo w Ziemi Świętej, gdzie udał się na rycerską pielgrzymkę dowodzoną przez pomorskiego księcia Bogusława. Eberhard, przedstawiciel zaledwie trzeciego pokolenia Ferberów w Gdańsku przeniósł rodzinę jeszcze o jeden szczebel wyżej w hierarchii społecznej. Był już nie tylko człowiekiem ambitnym i pracowitym jak jego dziad Ewert, nie tylko kupcem i miejskim politykiem, jak ojciec – Johann. Eberhard był już członkiem europejskiej elity, człowiekiem wykształconym, bywałym w towarzystwie możnych tego świata – przedstawicielem zmierzchu średniowiecznej tradycji rycerskiej. Nawet jeśli ktoś zakwestionowałby nadanie szlachectwa w Ziemi Świętej, nie sposób przeczyć faktowi nadania rycerskich insygniów Eberhardowi przez samego króla Aleksandra. Stanowisko burmistrza – coraz bardziej naturalne w swoim rodzie, osiąga jako 46-latek. Prowadzi pozornie propolską politykę, współpracując ściśle z dworem królewskim, jednak usilnie dba o uzyskiwania dla Gdańska coraz to silniejszej niezależności. Królowie polscy przystają na jego propozycje powstrzymania się od ingerencji w miejskie sądownictwo, potwierdzają tez bez wahania gdańskie przywileje, z tymi z czasów krzyżackich włącznie. Od Zygmunta Starego uzyskuje Eberhard nobilitację rodziny i zatwierdzenie herbu z trzema dziczymi głowami.

Bratem Eberharda był jeden z największych gdańskich skandalistów XV wieku, Moritz, w polskim piśmiennictwie wspominany jako „Maurycy”. Ów dziesiąty z kolei potomek Johanna wywołał skandal obyczajowy, który odbił się echem w „całym chrześcijaństwie”. Nie wiadomo jak było naprawdę, dość, że odmówiono mu ręki wybranki. Odmowa mogła mieć dwa powody. Pierwszym był zadawniony zatarg między klanami Angermünde, do którego należała dziewczyna będąca obiektem westchnień Moritza, a rodziną Ferberów. Innym, szczególnie dotkliwym dla ferberowskiej dumy byłaby motywacja traktująca małżeństwo między przedstawicielką jednego z najstarszych gdańskich rodów, a patrycjuszem bardzo świeżej daty, jako mezalians. Cały Gdańsk aż kipiał od plotek, oskarżeń, domysłów, dochodziło do rękoczynów, trwała seria procesów – młody Moritz postanowił bowiem za wszelką cenę doprowadzić do połączenia z wybranką. Czy tak bardzo ją kochał, czy tak bardzo bolała go urażona duma? Dzisiaj trudno to stwierdzić. Sprawa zataczała coraz szersze kręgi. Jako należąca do sfery rodzinnej, trafiała do kolejnych instancji sądów duchownych, by w końcu dotrzeć do samego papieża i zaskutkowała klątwą nałożoną na cały Gdańsk. By „trzymać rękę na pulsie” Moritz pojechał osobiście do Rzymu. I tam nastąpiła przemiana. Z rozpalonego kochanka zmienił się w duchownego. Czy była to przemiana wewnętrzna, czy dostrzeżenie szansy na większą i szybszą karierę – tego również nie dowiemy się nigdy. Ukochana została wydana za mąż za kogo innego, a Moritz zrezygnował z roszczeń, tym bardziej, że zakazał tego i jemu i jego rodowi król Aleksander. Kariera duchowna okazała się pomysłem trafionym. Jeszcze zanim wrócił w nasze okolice zaczął Moritz kolekcjonować kolejne godności duchowne, głównie dlatego, że łączyły się z tzw. prebendą, czyli całkiem przyzwoitymi dochodami. Uczył się dużo i piął wzwyż po drabinie kościelnej hierarchii. Do Gdańska powrócił w 1516 r. by objąć prestiżowe stanowisko proboszcza Kościoła Mariackiego. Zaocznie zdążył już być proboszczem Kościoła św. św. Piotra i Pawła, osobiście jednak nie zdążył odprawić tam ani jednej mszy. Jako proboszcz największego w mieście kościoła czuł się w obowiązku pozostawić po sobie materialny ślad, a cóż lepszego można zrobić w mieście od przeprowadzenia inwestycji budowlanej. Tę właśnie inwestycję, w postaci gruntownej przebudowy plebanii, rozpoczął już w rok po powrocie do Gdańska. Do dzisiaj możemy oglądać portal z ferberowskimi dzikami na herbowej tarczy w ciasnej uliczce oddzielającej kościół od plebanii. Kościelna kariera doprowadziła Moritza do godności biskupa warmińskiego, przez co stał się przełożonym jednego z najsłynniejszych ludzi w historii świata – samego Mikołaja Kopernika, który zresztą próbował leczyć cierpiącego na przypadłości związane z przesadnym korzystaniem z dostatku biskupa. Na niewiele się to zdało – Moritz zmarł w wieku 66 lat w swoim biskupim zamku w Lidzbarku Warmińskim i tam też spoczął na wieki.

Apogeum potęgi rodu przypadło na czas nazywany i w Polsce i w Gdańsku „złotym wiekiem”. Rola przywódcy rodu przypaść miała synowi Eberharda, Constantinowi. Ten przedstawiciel czwartego pokolenia Ferberów w Gdańsku, urodzony w 1510 r. był jednym z szesnaściorga rodzeństwa. Burmistrzem został w wieku 45 lat. Przypadła mu trudna rola obrony praw Gdańska przed nagłą amnezją polskich królów, którzy nagle postanowili wycofać się z tego wszystkiego co miastu nadali ich przodkowie, a za co Gdańsk słono im zapłacił. To właśnie Constantin Ferber musiał ratować pozycję Gdańska w okresie konfliktu morskiego z ostatnim Jagiellonem, ale prawdziwe kłopoty przyniosło wybranie na króla Polski Stefana Batorego, siedmiogrodzkiego księcia, o którym wiadomo było, ze jest człowiekiem zdecydowanym i nie będzie odkładał wszystkiego „do jutra” jak to czynił Zygmunt August. Uznanie wyboru Batorego na króla uzależnił zatem Gdańsk od uprzedniego potwierdzenia przywilejów miasta. Tego nowy król odmówił, żądając postawy pokornej, jakiej mógł się spodziewać nawet od Krakowa, natomiast Gdańsk, przyzwyczajony już do swojej dominacji w tej części Europy, ani nie mógł ani nie chciał się królewskim żądaniom podporządkować. Tak wybuchła wojna między Gdańskiem a Rzecząpospolitą, wojna, którą Gdańsk wygrał, mimo przegranej w polu, uzyskując za cenę nic nie znaczących gestów potwierdzenie wszystkich swoich praw. Głównym aktorem tego konfliktu po gdańskiej stronie był Constantin, którego, podobnie jak jego ojca, nazywano już wówczas „królem Gdańska”, a nawet proponowano, by zmienić nazwę miasta na „Ferberowo”. Syn Constantina, noszący to samo imię, jest bohaterem jednej z ciekawszych legend miejskich, opowiadającej o tym, jak jako dziecko wypadł z okna domu przy Długiej, nie tracąc życia jedynie za sprawą kosza z kapustą ustawionego na przedprożu.

Na Constantinie, obrońcy Gdańska przed zachłannością protektorów, kończy się wielkość rodu. Nie kończy się z powodów finansowych, a raczej dlatego, że kolejne pokolenia nie przynoszą już tak wybitnych jednostek, jakich pełno było w pierwszych czterech generacjach gdańskich Ferberów. Ostatni przedstawiciel tej rodziny zmarł w XVIII w. Ślady po wielkim gdańskim rodzie napotkać możemy w całym niemalże historycznym Gdańsku. Jest wspomniana już kaplica Ferberów, jest portal „Ferberówki” – plebanii Kościoła Mariackiego, jest rodzinny dom przy Długiej 28. Listę dzieł, śladów i miejsc związanych z rodziną Ferberów można by ciągnąć długo. Ostatnimi czasy popularność zyskuje lokal przy Długiej, z nazwiskiem rodziny w nazwie, dzieło znanego gdańskiego piekarza i cukiernika. Lokal dobrze przemyślany, dobrze prowadzony, z miłą obsługą i szczególną atmosferą. A w menu – oprócz rozmaitych atrakcji kulinarno-wyskokowych – przeczytać możemy całą serię krótkich opowieści o Ferberach. Jestem bywalcem tego lokalu i mogę go polecić z czystym sumieniem, a każdemu, kto go odwiedzi, proponuję chwilę zadumy nad wielkością rodu, który kiedyś znaczył bardzo wiele i mimo że wieki temu odszedł do historii, wart jest naszej pamięci.

O Ferberach słów kilka cz. I

Autor: Aleksander Masłowski