Aleksander Krawczyński był dla ludzi książki niekwestionowanym autorytetem. Znano go i szanowano w przedwojennym Lwowie, ceniono w Gdańsku, do którego trafił pod koniec 1945 roku. Dzisiaj antykwariat w Gdańsku, przy ul. Piwnej, nosi jego imię.

Aleksander Krawczyński (pośrodku w okularach). Na zdjęciu podczas zebrania organizacji kupieckich. Prawdopodobnie lata 50. Fot. ze zbiorów J. Kowalskiego

 

Antykwariat w Gdańsku – Antykwariat Naukowy im. Aleksandra Krawczyńskiego przy ul. Piwnej szczyci się gronem stałych bywalców. Przychodzą do niego z nadzieją znalezienia białych kruków, choć nie brakuje też takich, którzy lubią, po prostu, wstąpić tu na chwilę pogawędki. Duża w tym zasługa właściciela, Jakuba Zaporowskiego. Stworzył on klimat, o jaki w Trójmieście dzisiaj niełatwo.

Pan Kuba prowadzi antykwariat w Gdańsku od 1993 roku. Początkowo wynajmował lokal przy ul. Szerokiej, ale od dwunastu lat handluje w kamienicy nieopodal bazyliki Mariackiej. Jak mówi, kontynuuje rodzinną tradycję, w której Aleksander Krawczyński odgrywa niebagatelną rolę.

– Moja mama pracowała z panem Krawczyńskim w Domu Książki – wyjaśnia. – W 1976 roku, już po jego śmieci, uczyniono go patronem antykwariatu naukowego, który został otwarty u zbiegu ulic Grobla I i Świętego Ducha.

Antykwariat zlikwidowany na początku lat 90. / Fot. M. Adamkowicz

Jak na owe czasy, było to spore wydarzenie. O nowo otwartej placówce pisali w prasie trójmiejskiej i ogólnopolskiej m.in. Sławomir Sierecki, Izabella Trojanowska i Olgierd Terlecki. Nie przebierając w zachwytach, dawali upust radości, że nareszcie powstała w Gdańsku tego rodzaju placówka, że rozwija się kultura, że podobnych miejsc przydałoby się więcej, bo jest taka potrzeba. Nie chodziło przy tym wyłącznie o fakt otwarcia sklepu z używanymi książkami. Podziw budził również jego oryginalny wystrój. Wnętrze ustylizowano tu na XIX-wieczną księgarnię, dbając o dobór mebli, żyrandoli i pomniejszych przedmiotów.

Kierownikiem antykwariatu przez cały okres jego istnienia była Barbara Zaporowska. W jej wspomnieniach Aleksander Krawczyński jawi się jako erudyta i człowiek wielkiej wiedzy, a jednocześnie osoba nieco skryta, nielubiąca opowiadać o własnym życiu. Co nieco o biografii księgarza mówi drewniana tablica wisząca w firmie pana Jakuba.

– Pochodzi ona z antykwariatu przy Świętego Ducha – mówi właściciel. – Życiorys Aleksandra Krawczyńskiego został dopasowany do czasów, w którym go pisano. Kiedy próbowałem się dowiedzieć się o nim czegoś więcej, okazało się, że pewne rzeczy zostały niedopowiedziane.

Antykwariusz Aleksander Krawczyński

Co więc wiadomo o Krawczyńskim? Na pewno, że urodził się w 1891 roku w Lesku. Chodził do gimnazjum w Sanoku, Tarnopolu oraz Podgórzu niedaleko Krakowa. Jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej ukończył kursy księgarstwa, a wiosną 1914 roku wyjechał do Zakopanego, by podreperować zdrowie. Już wtedy pochłaniała go pasja bibliofila – czas wolny spędzał na odwiedzaniu księgarni. Podobnie było rok później, gdy towarzyszył rodzinie siostry, którą ewakuowano do Styrii. Widywano go w Grazu, gdzie odwiedzał kolegów po fachu. Ale jako że wojna ma swoje prawa, o Krawczyńskiego wkrótce upomniało się wojsko miłościwie panującego cesarza Franciszka Józefa. Wysłany na front, po roku trafił do rosyjskiej niewoli. Przebywał w obozach jenieckich w Semipałatyńsku i Pawłodarze. Do kraju wrócił jesienią 1921 roku, poświęcając się ukochanej pracy wśród książek.

Chęć poszerzania wiedzy i nawiązywania kontaktów zawodowych nie opuszczała Krawczyńskiego przez całe życie. Śledził na bieżąco polski i europejski rynek księgarski, poznawał zasady funkcjonowania firm wydawniczych. Celem jego wyjazdów był Lipsk, Wiedeń i Berlin. Najważniejszy zagraniczny rozdział w jego życiu wiąże się z Paryżem. W 1925 roku przyjechał do francuskiej stolicy z zadaniem zorganizowania księgarni mającej być przedstawicielstwem firmy Gebethner i Wolff. Wywiązał się z niego znakomicie i został we Francji na następne dziewięć lat. Co ważne, jego aktywność zawodowa nie ograniczała się do miasta nad Sekwaną. W poszukiwaniu klientów często odwiedzał rozsiane po kraju skupiska polonijne.

Ten etap zakończył się w 1934 roku, gdy kupił znaną we Lwowie księgarnię Gubrynowicza. Z czasem oprócz sprzedaży książek nowych, zajął prowadzeniem antykwariatu i działalnością wydawniczą. W lokalu przy katedrze mieściła się również redakcja czasopisma społeczno-kulturalnego „Sygnały”.

Kres prężnie działającej firmie położyła wojna. W grudniu 1939 roku księgarnia została upaństwowiona przez władze radzieckie, a sam Krawczyński zatrudnił się jako bibliotekarz w Klinice Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Jana Kazimierza. W 1942 roku, a więc już pod okupacją niemiecką, otworzył księgarnię z antykwariatem. Włączył się też w działalność Rady Konspiracyjnej Związku Księgarzy Polskich. Z ramienia tej organizacji m.in. opiekował się blisko stuletnim (!) Feliksem Westem, zasłużonym dla kultury polskiej wydawcą i księgarzem z Brodów, gdy ten uciekł przed zbliżającym się frontem.

W listopadzie 1945 roku Krawczyński pojawił się w Gdańsku przywożąc… 11 ton książek! Żeby ocenić to wydarzenie we właściwej perspektywie, trzeba pamiętać, że działo się to tuż po zakończeniu wojny, gdy wszystko było zrujnowane i zorganizowanie transportu graniczyło wręcz z cudem. Jakub Zaporowski przyznaje, że swego czasu historia przewiezienia zbioru zastanawiała i jego.

– Nie dawało mi spokoju, jak to możliwe, że ze Lwowa udało się wywieźć tyle polskich książek – opowiada antykwariusz. – Kiedy zacząłem badać sprawę, okazało się, że Krawczyński ewakuował je do Krakowa jeszcze w czasie okupacji niemieckiej. Rosjanie raczej nie pozwoliliby na coś takiego.

Swoją nową przystań znalazł w centrum Wrzeszcza, otwierając przy al. Grunwaldzkiej Księgarnię Gdańską. W 1951 roku została ona przejęta przez Dom Książki, ale do końca 1959 roku handlował używanymi książkami, prowadząc firmę pod szyldem Gdański Antykwariat Naukowy A. Krawczyński przy obecnej ul. Dmowskiego. Także i ona musiała ustąpić pola państwowemu gigantowi…

Pomimo upływu lat, nie brakuje osób, które z sentymentem wspominają wrzeszczańską firmę. Ciekawostką jest, że Monika Żeromska przywołała antykwariat we „Wspomnień ciągu dalszym”, gdzie określiła go mianem „znakomitego”.

– Można tam było grzebać we wszystkich działach, chodzić po drabinach, można było zadołować książkę wybraną w głębi półki – twierdzi córka autora „Wiatru od morza”.

W ostatnich latach życia Krawczyński pracował dla Domu Książki jako rzeczoznawca do spraw antykwariatu. Jego aktywność coraz bardziej ograniczał wiek i choroba oczu. Wbrew trudnościom uczestniczył jednak w życiu organizacji skupiających księgarzy. W 1966 roku wziął nawet udział w Kongresie Kultury Polskiej, gdzie mówił o roli książki w życiu narodu, ale jednocześnie przypominał, że księgarstwo jest służbą społeczną. Zmarł 12 sierpnia 1971 roku i został pochowany na Srebrzysku.

Antykwariusz Jakub Zaporowski

Aleksander Zaporowski

Dla Jakuba Zaporowskiego Aleksander Krawczyński nie jest postacią wziętą ze słownika biograficznego. To część jego życia zawodowego. Widocznym tego znakiem jest szyld nad wejściem do antykwariatu, ale do spuścizny wybitnego księgarza odwołuje się przede wszystkim w codziennej pracy. Dlatego stawia na profesjonalizm. Taki, jaki charakteryzował patrona sklepu przy Piwnej i jaki panował w antykwariacie przy Świętego Ducha, zanim wykończyły go drastyczne podwyżki czynszu u progu lat 90.

– Antykwariusz to ktoś, kto cały czas uczy się pokory i pogłębia wiedzę – mówi Zaporowski. Z wykształcenia jestem historykiem, a przecież handluję również książkami o innej tematyce. Trzeba w tym wszystkim mieć rozeznanie. Nigdy przecież nie wiadomo, z czym przyjdzie klient.

Po blisko dwudziestu latach pracy w branży Jakub Zaporowski wie, że ludzie mają w domach naprawdę niezwykłe rzeczy. Pamięta na przykład jak trafił w jego ręce XVII-wieczny „Historyczny opis miasta Gdańska” Reinholda Curickego albo kiedy przyszła kobieta, która chciała sprzedać pozbawione okładek starodruki. Jak się okazało, ojciec tej klientki wykupił książki od jakiegoś szewca, który okładki wykorzystywał do naprawy butów, a papierami palił w piecu.

Podobnych opowieści, smutnych albo zabawnych, można przytoczyć bez liku. Pewnie tyle, ile jest książek. W końcu już Terencjusz powiedział: habent sua fata libelli. I miał, oczywiście, rację.

Autor: Marek Adamkowicz